______________________________________________________________________ ___ __ ___ ___ _ ___ ____ | _| _ _ _ ___ / _|| || | | || | |_ || |_ | \ | || || | / / | | || | | | || | | / / | _| | \| || || | | _/ / | _|| | | _| || \ / /_ | |_ | |\ || || | |__/ |_| |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_| |___| _______________________________________________________________________ Piatek, 30.10.1993 ISSN 1067-4020 nr 89 _______________________________________________________________________ W numerze: Bozena Grabowska - Portrety po zyciu Andrzej Marecki - 450 lat po "De revolutionibus" - cz. I rozmowy z Wilhelmina Iwanowska Wieslawa Lewandowska - "Blask Prawdy" wedle Jana Pawla II Magdalena Lenarczyk - 3 tygodnie w Warszawie - Dojrzalosc na wlasny rachunek - rozmowa z Rita Gombrowicz _______________________________________________________________________ [Od red. Rozpoczynamy dzisiaj od materialu w pewnym sensie okolicznosciowego: artykulu o genezie i roli sarmackich portretow trumiennych - wszak to dzien Wszystkich Swietych w ten weekend, oficjalnie nie bedacy dniem swiatecznym w Ameryce Polnocnej. No i dalej tez o przeszlosci, naukowej (indywidualne spojrzenie na Kopernika), czy literackiej (wywiad z Rita Gombrowicz). Prezentujemy tez dzisiaj nowa u nas Autorke reportazu z Polski, Magdalene Lenarczyk, bibliotekarke z Nowego Brunszwiku w Kanadzie. W numerze zamieszczamy ponadto omowienie najnowszej encykliki papieskiej. M.B-cz] _______________________________________________________________________ Bozena Grabowska ["History Today", 11.1993, tlum. Mirek Bielewicz] PORTRETY PO ZYCIU ================= Barokowa spuscizna polskiej szlachty Okres Baroku byl w Polsce najdluzszym ze wszystkich okresow w nowozytnej historii tego kraju. Pierwsze jego oznaki pojawily sie pod koniec XVI wieku, a skonczyly sie mniej wiecej w latach 1740-60, kiedy zaczely z nim konkurowac nowe prady Oswiecenia. Najwyzszy punkt rozwoju osiagnal Barok w XVII wieku, mimo ze byl to okres, kiedy Polska czestokroc prowadzila z kims wojne. [...] Polska jako kraj znajdujacy sie w punkcie spotkan dwoch swiatow, wschodniego i zachodniego, a takze pod stalym zagrozeniem ze strony muzulmanskiej Turcji oraz hord tatarskich, wyksztalcila swoja wlasna ideologie znana pod nazwa "Sarmatyzmu", ktorej nazwa pochodzi od plemienia starozytnych Sarmatow, ktorzy w siodmym wieku przed Chrystusem zamieszkiwali nad rzeka zwana we wspolczesnej Ukrainie Dniestrem. Ideologia ta opierala sie na przekonaniu, ze Polska ma do wypelnienia w Europie szczegolna misje, jest bowiem tarcza ochraniajaca chrzescijanstwo przed zalewem pogan (wypelnienie tego poslannictwa nastapilo w postaci odsieczy pod Wiedniem, ktorej dokonal w 1683 r. wywodzacy sie ze szlachty krol Polski, Jan Sobieski). Tak wiec polski szlachcic, nazywajac siebie samego Sarmata, przyjmowal na siebie wraz z tym imieniem pewne postawy oraz obowiazki, do ktorych poczuwal sie z racji swego urodzenia. Owczesny Sarmata byl bohaterskim rycerzem, obronca wiary, kraju i jego tradycji, sluga dumy narodowej. O ile szlachta polska doszukiwala sie swoich przodkow wsrod Sarmatow, o tyle wiele moznych rodow dopatrywalo sie swoich poczatkow w rzymskich rodach patrycjuszowskich; na przyklad rod Paca mial pochodzic od Pazzi, rod Krasinskich od dowodcy legionow rzymskich Corvinusa. Te rodowodowo-historyczne dochodzenia doprowadzily do powstania idei, ze Polacy sa narodem szlacheckim. Wniosek taki nasuwal fakt, iz Polska miala wysoki w porownaniu do innych krajow europejskich procent szlachty (okolo 10 procent). We Francji szlachta stanowila zaledwie 1 procent ludnosci, a w sasiedniej Rosji - 2 procenty. Teoria o jednorodnym pochodzeniu przyczyniala sie do integracji calej klasy szlacheckiej, ktora w calosci - niezaleznie od tego jaka kto wyznawal religie, jakim kto mowil jezykiem, czy jak byl zamozny - korzystala z jednakowych przywilejow i praw. Wlasnie to przekonanie o szczegolnym i wyjatkowym rodowodzie stanowilo dosc czesto podstawe do wykluczania chlopow i mieszczan z polskiego narodu jako takiego. Dla umocnienia pozycji, znaczenia oraz potegi wlasnej szlacheckiej klasy oraz dla zapewnienia kontynuacji tej tradycji szlachcice-Sarmaci zatroszczyli sie o przekazanie swoim potomnym pamieci o nich samych oraz o ich osiagnieciach w zyciu publicznym. Szlachcic byl czesto patronem sztuki, fundatorem kosciola, a i dla siebie samego staral sie wybudowac robiacy odpowiednie wrazenie dwor. Niekiedy wybieral nieco tanszy sposob zachowania siebie samego w pamieci przyszlych pokolen, zamawial mianowicie swoj wlasny portret. Tak oto zrodzila sie moda na zamawianie osobistych portretow, portretow czlonkow najblizszej rodziny, czasem calych nawet galerii mniej lub bardziej rzeczywistych przodkow. To zapotrzebowanie na portrety doprowadzilo do rozkwitu specjalnego stylu malarstwa portretowego, zwanego "sarmackim". Na portrecie osoba jest przedstawiona w orientalno-polskich szatach, otaczaja ja wszelkiego rodzaju odziedziczone po poprzednich pokoleniach odznaczenia. Z duma prezentowany jest herb rodzinny, ktory uzupelniaja dodatkowe szczegolowe napisy informujace o przedstawianej osobie. Silne przywiazanie do tradycji wraz z uwielbieniem dla chwalebnej przeszlosci powodowaly, ze szlachcic chetnie widzial swoja postac w roli wojownika, obroncy ojczyzny, zawsze z bronia w reku, a niekiedy odzianego w jakas zbroje. W ostrym kontrascie do wyidealizowanego malarstwa dworskiego w Europie Zachodniej, portret sarmacki wyroznial sie calkowicie realistycznym przestawieniem osoby portretowanej. Jakakolwiek idealizacje potraktowano by jako odebranie potomkom Sarmaty widoku jego indywidualnych cech charakterystycznych, z ktorych byl on ogromnie dumny. Ideologia Sarmatyzmu, ktora zawiera wszystko co dzisiaj nazywamy polska tradycja, mogla rozwinac sie w ramach systemu politycznego, tak dalece innego od systemow w innych krajach europejskich, i okreslanego przez historykow jako "demokracja szlachecka". Ten system polityczny, ktory opisywano lacinskim slowem "Respublica" (przetlumaczone doslownie znaczy Rzeczpospolita), uwazano za spadkobierce Republiki Rzymskiej. Istnienie w tym systemie krola - co powinno system przemieniac w monarchie - w zadnym stopniu nie zmienialo pojmowania systemu jako republiki, poniewaz krol pelnil w Polsce funkcje porownywalna z funkcja wspolczesnego prezydenta, tyle tylko ze z nieco wiekszymi uprawnieniami. Swiadome i czesto realizowane dazenie do przedstawienia dokladnej podobizny postaci i jej charakteru na sarmackich portretach trumiennych wynikalo z praktyk scisle zwiazanych ze starymi polskimi obrzadkami pogrzebowymi. Obrzadki te, mimo ze skladaly sie na nie takie rodzime elementy jak portrety trumienne, bramy triumfalne, flagi pogrzebowe, wywodzily sie z tradycji tak zwanych pogrzebow wloskich, szeroko rozpowszechnionych w siedemnastowiecznej Europie; uzupelniala je polska sredniowieczna tradycja zwiazana z pogrzebami krolow. Az do polowy XVII wieku obrzadek pogrzebowy zwany "pompa funebris" praktykowany byl tylko na dworach krolewskich i maganackich. Kiedy Sarmatyzm wprowadzil w czyn "rowne prawa dla calej szlachty", rowniez i reszta stanu szlacheckiego przejela ten obrzadek i przeksztalcila ceremonie pogrzebowe w obchod odzwierciedlajacy jej nowy status spoleczny. [...] Wbrew panujacemu przekonaniu o pelnieniu roli obroncy chrzescijanstwa Polska znajdowala sie rowniez pod silnymi wplywami ze wschodu. Na przelomie XVI i XVII stulecia ten wplyw manifestowal sie w stylu szat, ktory zaadaptowala w jego klasycznej postaci szlachta, styl uwazany odtad za stroj szlachecki. Stroj meski skladal sie z szerokich spodni, dlugiej koszuli oraz plaszcza zwanego "kontuszem", ktorego rekawy byly przeciete dla umozliwienia wiekszej swobody ruchow. Fason stanowilo zarzucenie rekawow na ramiona podczas skladania uklonu damie czy komus rownemu osobie klaniajacej sie. Pasy szlachta importowala najpierw z Persji, z biegiem czasu jednak powstaly lokalne ich wytwornie. Tkano je ze zlotych i jedwabnych nici, a z nich zwieszal sie na jedwabnym sznurze miecz. Stroju dopelnialy wysokie buty, na specjalne okazje wdziewano buty ze skory safianowej, oraz futrzana czapa z przyczepiona z przodu broszka. W sensie prezentacji bogactwa stroje mezczyzn w osiemnastowiecznej Polsce znacznie przewyzszaly przepychem stroje kobiece. Te ostatnie, z drugiej strony, od XVII wieku wzorowane byly na modzie francuskiej. Natomiast wsrod mezczyzn stroje zachodnie nigdy sie nie przyjely; stalo sie tak z powodu znaczenia przypisywanego czesciom stroju opisanego wyzej, ktore symbolizowaly wszystko: status spoleczny, wiek, zawod i przede wszystkim pozycje spoleczna, a nawet poglady polityczne. Czlowieka ubranego w kontusz uwazano za tradycjonaliste; ubranego w garnitur francuski natychmiast podejrzewano o chec obalenia "zlotej wolnosci", o poparcie dla absolutyzmu. Magnateria zabiegajaca o poparcie szlachty przyodziewala sie w "polskim stylu", a nawet krolowie, czestokroc obcego pochodzenia, chodzili w takich strojach na codzien. Otoz wlasnie na portretach trumiennych spotykamy najlepsze przyklady typowych polskich szlachcicow. Zamawiali oni portrety swoje, czlonkow swoich rodzin, a takze swoich przodkow. Sarmackie galerie przodkow mialy wywolac u widza wrazenie potegi i majestatu danej rodziny. Przedstawione na nich bogactwo stroju, insygnia sprawowanych urzedow, dumna postawa, wszystko to dawalo widzowi do zrozumienia, ze rod mogacy sobie pozwolic na wystawienie takiej galerii portretow sklada sie z waznych osobistosci. Portrety trumienne malowane byly przez tych samych malarzy, ktorzy wykonywali normalne portrety rodzinne, a roznily sie pod wzgledem jakosci zaleznie od zamoznosci rodow, ktore je zamawialy. Zazwyczaj wykonywano je na dlugo przed pogrzebem, ale w razie naglej potrzeby malarz kopiowal oficjalny portret rodzinny, albo nawet odtwarzal rysy twarzy w oparciu o opis kogos z czlonkow rodziny. Zmarlego zawsze przedstawiano jak wygladal za zycia, stosownie do chrzescijanskiej doktryny o wiecznym zyciu. Owal wewnetrzny najwczesniejszego znanego portretu trumiennego, krola Stefana Batorego, a takze czeste pozniej umieszczanie sylwetki zmarlej osoby na ciemnym owalnym tle, mozna odniesc do starozytnego symbolu kola, czyli "clipeus" po lacinie. "Clipeus" pojawia sie zarowno na rzezbach pogrzebowych pochodzacych z okresu klasycznego jak i z rzymsko- chrzescijanskiego, takich jak sarkofagi. Otacza on twarz zmarlego, jak to np. widac to na pochodzacym z czwartego wieku sarkofagu dwoch braci w Muzeum Watykanskim. "Clipeus" odzwierciedla kosmos, obraz swiata oraz jego nieskonczonosc i wiecznosc. Zmiana techniki - przejscie od rzezby reliefowej do obrazu na plycie metalowej - stworzylo nowa mozliwosc; zlote albo srebrne tlo stwarzalo atmosfere innego swiata, do ktorego przeszla zmarla osoba. Rowniez postawa osoby portretowanej sformalizowala sie; zmarly stoi znieruchomialy w obrebie srodka obrazu, z twarza lekko zwrocona w bok, wzrok ma utkwiony bezposrednio w obecnych na obrazie. Portret odtwarza obecnosc zmarlego podczas obrzadkow zalobnych. Pogrzeb skladal sie z powszechnie celebrowanych trzech czesci: pierwsza odbywala sie w domu; rodzina po odprawieniu modlow przy lozu zmarlego transportowala go - ubranego stosownie do jego stanowiska i statusu - do udekorowanego podwyzszenia w kosciele czy w kaplicy palacowej. Niekiedy angazowany specjalnie do odgrywania roli zmarlego aktor, zwany "archimimus" ustawial sie u wezglowia trumny. Na tym etapie w kosciele odbywala sie konstrukcja bardzo wymyslnego katafalku zwanego "castrum doloris", czyli "zamku bolu". Byla to wspaniala budowla, ktorej skonstruowanie wymagalo talentow architekta. Ze scian we wnetrzu kosciola zwieszaly sie drogocenne tkaniny oraz sztandary pogrzebowe. Kiedy wszystko juz bylo gotowe, cialo zmarlego wnoszono do kosciola i umieszczano na tym katafalku. W nogach trumny ustawiano poftret trumienny zmarlego, a u wezglowia tablice pamiatkowa z herbem oraz stosownymi epitafiami. Po mszy, w wypadku kiedy zmarly byl mezczyzna, "archimimus" wjezdzal do kosciola na koniu i z wielkim halasem zwalal sie z konia u stop katafalku. Wowczas przystepowano do niszczenia rozmaitych insygniow swiadczacych o statusie zmarlego, takich jak pieczecie, bulawa wojskowa, berlo, proporce i bron. Nastepnie w procesji niesiono trumne na cmentarz, albo wokol kosciola, jesli pochowek mial nastapic w krypcie koscielnej, przechodzac przez szereg specjalnie wzniesionych bram triumfalnych. Zaproszonym na pogrzeb rozdawano wydrukowane panegiryki na czesc zmarlego. Po zlozeniu ciala w grobowcu rozni przedstawiciele rodziny wyglaszali dlugie przemowy na czesc dopiero co zmarlego krewnego. Ostatni mowca zapraszal wszystkich obecnych na uroczysta stype. Skoro zmarly niekoniecznie musial byc znajomym kazdego z zaproszonych czlonkow rodziny, stypa czesto przeksztalcala sie w beztroskie przyjecie, z towarzyszeniem zespolu muzycznego oraz sztucznych ogni. Jesli w krotkim odstepie czasu zmarly dwie albo trzy osoby, z praktycznych wzgledow ich pogrzeby organizowano w odstepie kilku dni. Pomiedzy pogrzebami byly "intermezza" z zorganizowanymi dla zalobnikow polowaniami, zabawami tanecznymi i przedstawieniami teatralnymi. Nazajutrz po pogrzebie zgromadzeni uczestnicy brali udzial w pozegnaniu, na ktorym skladano im podziekowanie za przybycie, oraz wyglaszano pochwalna mowe na czesc zmarlej osoby. Po tym zawieszano w kosciele portret pogrzebowy, tablice z herbem oraz epitafia. W nastepnych latach byly one osrodkiem ceremonii w rocznice zgonu czy pogrzebu, czy tez w uroczystosc swietego patrona zmarlego. Czasami obchody rocznicowe byly bardziej uroczyste od samych pogrzebow. Kler czesto wyrazal sprzeciw wobec marnotrawienia pieniedzy na taka wystawnosc, lecz z mizernym skutkiem; tylko niewiele rodzin ograniczalo skale uroczystosci. Byla to przeciez doskonala okazja do zaprezentowania swietnosci rodu, ktorego czlonkiem byla zmarla osoba. Skromny pogrzeb rzucilby cien na dobre imie rodziny, ktora by zaczeto podejrzewac o malostkowosc lub nawet o sprzeniewierzenie pieniedzy przeznaczonych na zorganizowanie pogrzebu. Dzisiaj na scianach wielu kosciolow wisza tylko portrety trumienne jako pamiatki obchodow pogrzebowych wsrod polskiej szlachty. Wykonane zostaly na trwalych materialach, namalowane na tablicach wykonanych z cynku, brazu czy nawet srebra, a tylko z rzadka na plytach drewnianych. Calkiem niezwykla kolekcja portretow trumiennych, tablic z inskrypcjami oraz herbami, wszystkim co ustawiano na katafalkach, zgromadzona zostala w muzeum w Miedzyrzeczu, miescie umiarkowanej wielkosci pod Poznaniem w zachodniej Polsce. Powstanie tej kolekcji miasto zawdziecza pracy jednego czlowieka, Alfa Kowalskiego, ktory zorganizowal to muzeum po II Wojnie Swiatowej. Kowalski wytrwale krazyl po tej czesci kraju i zbieral eksponaty glownie po kosciolach. Portrety trumienne zrodzily sie jako forma ostatniego publicznego wystapienia dla zmarlych szlachcicow. W tej roli odniosly nadzwyczajne powodzenie, przekraczajace oczekiwania wspolczesnych oraz trwajace poza okres, w ktorym zyli ci, ktorzy te mode ustanowili. Bozena Grabowska kustosz Muzeum w Miedzyrzeczu _______________________________________________________________________ Andrzej Marecki 450 LAT PO "DE REVOLUTIONIBUS" [CZ. I] ============================== [Z Wilhelmina Iwanowska, profesorem astronomii USB w Wilnie i UMK w Toruniu rozmawia Andrzej Marecki. Skrot wywiadu, ktory ukazuje sie rownolegle w "Przegladzie Powszechnym".] - Pani Profesor, wiem ze fascynuje Pania Mikolaj Kopernik i jego dzielo. Prosze laskawie powiedziec, co sprawilo, iz sposrod tylu wielkich postaci w dziejach astronomii wlasnie ta jest Pani szczegolnie bliska? - O, to dluga historia. Urodzilam sie w Wilnie. Od 1923 studiowalam na Uniwersytecie Stefana Batorego, tam sie doktoryzowalam w 1933 roku i habilitowalam w 1937 pod kierunkiem prof. W. Dziewulskiego. Dodam jeszcze, ze moje studia na USB rozpoczely sie zaledwie 4 lata po jego reaktywowaniu przez Jozefa Pilsudskiego. (...) Astronomia na wilenskim uniwersytecie miala wspaniale tradycje. Poczet jego wielkich astronomow otwieraja Jan Sniadecki i Marcin Odlanicki- Poczobutt, zalozyciel pierwszego uniwersyteckiego obserwatorium w Polsce. (Tak, tak, Obserwatorium Astronomiczne Uniwersytetu Jagiellonskiego powstalo dopiero jakies 40 lat po wilenskim.) Nb. Odlanicki-Poczobutt, jezuita, krolewski astronom Stanislawa Augusta Poniatowskiego, byl czlonkiem Krolewskiego Towarzystwa w Londynie i Akademii Paryskiej. Wojna i wynikle z niej przesuniecie granic Polski na zachod zmusilo pracownikow USB - w tej liczbie i mnie - do opuszczenia rodzinnego miasta; alternatywa byla zsylka na daleki wschod. Wladze PRL chcialy rozproszyc kadre naukowa uczelni po calym kraju w jego nowym ksztalcie terytorialnym, ale mysmy sie zbuntowali. Po naradach w gronie profesorow, docentow i doktorow USB uznalismy, ze nie mozemy do tego dopuscic i ze nie wolno nam zaprzepascic wspomnianych tu swietlanych tradycji wilenskiej Alma Mater. Za jedynie sluszne wyjscie z trudnego polozenia, w jakim znalezlismy sie, uwazalismy zalozenie w nowych granicach kraju nowego uniwersytetu - spadkobiercy i kontynuatora calej tej tradycji. Nasz wybor padl na Torun. I to nie tylko ze wzgledu na skojarzenie dziedzictwa astronomow wilenskich z miejscem, gdzie urodzil sie nasz najwiekszy astronom. (Zreszta, prawde powiedziawszy, nasza - tj. owczesnych ocalalych astronomow wilenskich - "sila przebicia" byla niewielka. Wiekszosc mlodszych kolegow poginela, czy to w niemieckich czy sowieckich lagrach i zsylkach i zostalo nas zaledwie troje.) Rowniez profesorowie innych specjalnosci optowali za Toruniem wlasnie przez wzglad na Kopernika. Jechalismy wiec "na zachod" z mocnym postanowieniem, ze osiadziemy nie gdzie indziej tylko w Toruniu. - A wiec miejsce urodzenia wielkiego astronoma bylo dla Panstwa tym swoistym magnesem przyciagajacym ku sobie i sklaniajacym do zalozenia uniwersytetu wlasnie tutaj? - Tak, choc, szczerze mowiac, moje pojecie o wielkosci Kopernika i jego dziela nie wykraczalo podowczas wiele poza to, co wiedza wszyscy: wstrzymal Slonce, ruszyl Ziemie... Moje "odkrywanie" Kopernika zaczelo sie cwierc wieku pozniej. Oto bowiem zblizala sie piecsetna rocznica jego urodzin. Spodziewalismy sie przeto, ze, jako zawodowi astronomowie, bedziemy czesto indagowani o dane z jego zyciorysu i kulisy jego wiekopomnego odkrycia. Wypadalo wiec zatem dobrze przygotowac sie merytorycznie do rocznicowych obchodow. Sposob narzucal sie sam. Postanowilismy po prostu starannie przestudiowac "De Revolutionibus" i przedyskutowac je na specjalnym seminarium. Tak wiec nie wertowalismy - licznej zreszta - literatury o Koperniku, ale czytalismy samego Kopernika: wszystkie szesc ksiag "De Revolutionibus", zreszta w polskim juz tlumaczeniu. Otoz ta lektura i studia otworzyly mi oczy na "prawdziwego" Kopernika. Uswiadomilam bowiem sobie, ze jego dzielo to nie tylko to "standardowo" z nim kojarzone "wstrzymal Slonce, ruszyl Ziemie..." Oczywiscie to bylo najwazniejsze. Jego mysl uporzadkowala nasze wyobrazenie o ukladzie planetarnym i utorowala droge jego wielkim nastepcom: Keplerowi, Galileuszowi, Newtonowi, a moze nawet, w pewnym sensie,... Einsteinowi. Ale bylo cos jeszcze, cos, co wlasnie wtedy odczytalam wprost z kart "De Revolutionibus": Kopernik stwierdzil mianowicie, ze Wszechswiat jest *wielki*, jest bardzo wielki, jest moze nawet nieskonczony. Z tym, ze, jak pisze, "pozostawmy te sprawe filozofom przyrody". I dopiero wtedy zdalam sobie sprawe z tego, jak ogromnego przewrotu on naprawde dokonal. Oto przez czternascie stuleci przed Kopernikiem obowiazywal geocentryczny model ukladu planetarnego Ptolemeusza, w ktorym to ukladzie Wszechswiat byl bardzo maly, tzn. "konczyl sie" zaraz za sfera Saturna. Ptolemeusz nawet podal konkretna liczbe okreslajaca jego rozmiar - okolo 20 tysiecy promieni Ziemi. Wprost smiesznie malo, zwlaszcza jak na nasza dzisiejsza wiedze! Dlaczego wlasnie Ptolemeusz tak to oszacowal? Odpowiedz nie jest trudna. Otoz uklad geocentryczny musial byc maly, poniewaz przy ewentualnie wiekszych jego rozmiarach planety, a zwlaszcza Saturn, poruszalyby sie z kolosalnymi predkosciami. - A jak do zagadnienia fizycznych rozmiarow Wszechswiata podszedl Mikolaj Kopernik? - By na to odpowiedziec, pozwolmy tu sobie na krotkie streszczenie jego wywodu. Jak przystalo na rzetelnego badacza, wyszedl on od obserwacji. (Tu dodajmy od razu, ze byl on niestrudzonym obserwatorem i swoj model wywiodl wlasnie z licznych obserwacji wlasnych i swych poprzednikow.) Tak wiec, obserwujac polozenia planet, nie poprzestal on tylko stwierdzeniu, ze planety kresla na niebie petle - on te petle skrupulatnie mierzyl. I wyciagnal dwa prawidlowe wnioski z tych pomiarow. Po pierwsze, ow ruch planet jest dlatego tak zawiklany, ze stanowi wypadkowa ruchu planety i Ziemi. Mars, Jowisz i Saturn dlatego zatrzymuja sie w swoim biegu z zachodu na wschod, po czym "cofaja sie", ze sa wtedy wyprzedzane przez szybciej biegnaca po swojej orbicie Ziemie. Drugi wniosek jest genialna konsekwencja pierwszego: wielkosc drogi przebywanej przez planete w pozornym ruchu wstecznym, czyli dlugosc obserwowanej petli, jest odbiciem rozmiaru jej orbity. To z kolei pozwolilo Kopernikowi ustalic wlasciwa kolejnosc planet wedlug odleglosci od Slonca. Jest to ogromne osiagniecie Kopernika; Ptolemeusz uchylal sie od zajecia stanowiska w tej kwestii. Pojawila sie jednak powazna trudnosc. Oto bowiem gwiazdy, bedace rzekomo w bliskim sasiedztwie orbity Saturna, tez powinny podlegac temu ruchowi, tego zas nie obserwuje sie. Stad np. Tycho Brahe nie uznawal teorii heliocentrycznej. Tymczasem Kopernik stawia smiala hipoteze: gwiazdy sa bardzo daleko od Slonca, bez porownania dalej niz planety. Ich, jak to fachowo mowimy, ruchy paralaktyczne sa analogiczne do tych wykonywanych przez planety, tyle ze niezmiernie male. Tak male, ze po prostu niemierzalne owczesnymi metodami. A zatem tak jak geocentryczny Wszechswiat Ptolemeusza musial byc maly, tak kopernikanski, heliocentryczny - przeciwnie - musial byc bardzo wielki. I to byla dla mnie rewelacja. (...) Tak wiec wielkosc Kopernika ujawnila mi sie przede wszystkim poprzez wielkosc dziela jego zycia: "O obrotach". Lektura ta zostawila na mnie niezatarte wrazenie. Nie byla to zreszta lektura latwa. Owszem, Ksiega Pierwsza, zawierajaca ogolny wyklad calej teorii heliocentrycznej, jest przystepna i - smiem twierdzic - moglby ja przeczytac kazdy. Kolejne ksiegi "De Revolutionibus" sa jednak nader hermetyczne. Stalo sie tak, mowiac najogolniej, za sprawa archaicznosci warsztatu naukowego Kopernika. Przeciez on nie znal rachunku rozniczkowego; wynalazl go i zastosowal dopiero Newton. Poslugiwal sie zatem tylko geometria i trygonometria. Aby wylozyc swoje racje musial wiec np. posluzyc sie wielka liczba rysunkow. Karty jego dziela sa swiadectwem wielkiego trudu tworzenia i heroicznych zmagan autora zmierzajacych do scislego przedstawienia nowej teorii. A skoro juz padlo slowo "heroiczny", to mysle, ze ono w ogole dobrze pasuje do postaci Mikolaja Kopernika. Pamietajmy bowiem, ze dane mu bylo pracowac w warunkach dalekich od komfortu. Obarczony byl ciezarem wielu obowiazkow pozanaukowych. Przede wszystkim byl on przeciez administratorem wielkich dobr kapitulnych. A do tego byl lekarzem. I ponadto zajmowal sie takze ekonomia; tzw. prawo Greshama (o wypieraniu monety dobrej przez gorsza) jest de facto prawem Kopernika. Kiedy wiec mial czas na uprawianie astronomii? No coz, odpowiedz jest banalna: nocami, bo kiedyz obserwowac planety i gwiazdy jak nie nocami. Tylko pamietajmy, ze czynil to kosztem czasu na odpoczynek po rozlicznych obowiazkach dziennych i calkowicie bezinteresownie. Wreszcie - zwrocmy uwage na to, ze nie paral sie on astrologia (w przeciwienstwie do niektorych krakowskich i wloskich profesorow, u ktorych studiowal). I jeszcze jedno: prosze pamietac o tym, jak niezmiernie prymitywnymi przyrzadami Kopernik sie poslugiwal. Wynalazek lunety przynalezy juz do nastepnego stulecia. Jestem wiec gleboko przekonana o tym, ze Kopernik to po prostu godzien podziwu geniusz. Tylko genialny umysl mogl bowiem stac za tak wiekim przelomem poznawczym, dokonanym w tak trudnych warunkach, przy uzyciu tak prymitywnych srodkow. A zatem, streszczajac odpowiedz na Pana pierwsze pytanie, powiem tyle: darze Kopernika wielka atencja za jego calkowite oddanie nauce na przekor innym, licznym obowiazkom. Polaczenie geniuszu z ogromna pasja naukowa, pracowitoscia i dbaloscia o rzetelnosc, to najkrotsza jego charakterystyka. Powiedzialabym wrecz, iz biorac pod uwage te heroicznosc postawy Kopernika, mysle, ze zasluguje on na to, by mienic sie patronem naukowcow; przede wszystkim - co zrozumiale - astronomow, ale nie tylko. [dokonczenie w nastepnym numerze "Spojrzen"] ------------------------------------------------------------------------ [Slow pare o prof. WI. Jest ona nestorka polskiej astronomii: we wrzesniu br. ukonczyla 88 lat. Jest nadal czynna naukowo! Czyta "Astrophysical Journal" i "Astronomy & Astrophysics" od deski do deski. Jest - jak na swoj wiek - fenomenalnie sprawna umyslowo. Zreszta jezyk tej rozmowy, nieco tylko podretuszowany przeze mnie, swiadczy o tym najlepiej. Najwazniejsze jej prace dotycza astronomii gwiazdowej i kosmologii. Wskazala na roznice w skladzie chemicznym gwiazd roznych populacji, co jest donioslym argumentem za ewolucyjnym rozwojem Wszechswiata. Przeskalowala, niezaleznie od W. Baadego, odleglosci we Wszechswiecie. Ma notke w Wielkiej Encyklopedii Powszechnej PWN. Jest czlonkiem rzeczywistym PAN. WI, wraz prof. Dziewulskim (zm. w 1962), u ktorego sie doktoryzowala, zakladala obserwatorium UMK od podstaw. WI byla jego dyrektorem do 1975 r. Dzis, co tydzien przyjezdza do obserwatorium (15 km od Torunia) i uczestniczy w seminariach. WI jest powszechnie szanowana wsrod calej spolecznosci astronomow w Polsce. Jest przeurocza starsza pania o niespozytym zdrowiu i energii. Chodzi bez laski. Czas jakby stanal dla niej. Ma wszelkie dane po temu, by dozyc 100 lat. No i na koniec: WI jest wielbicielka Kopernika i niestrudzona propagatorka jego dziela. Po prostu Kopernik to jej hobby i wielka milosc, ktorej daje wyraz i w tej rozmowie. Polecam zwlaszcza przedostatni akapit drugiej czesci. No comment! Juz za dwa tygodnie dowiesz sie, Drogi Czytelniku, coz takiego chcialaby uczynic Kopernikowi prof. W. Iwanowska. A. Marecki] ________________________________________________________________________ Wieslawa Lewandowska [Zycie Warszawy, 5.10.93, podal Zbyszek Pasek] "BLASK PRAWDY" WEDLE JANA PAWLA II ================================== Najwazniejsza z 10 encyklik Jana Pawla II rodzila sie blisko szesc lat. Przez ten czas trwalo - zwlaszcza wsrod liberalnych teologow - podszyte nerwowoscia wyczekiwanie. Encyklika "Veritatis splendor" ("Blask prawdy") zostala zapowiedziana w Liscie apostolskim "Spiritus domini" w 1987 roku. Wedle wszelkich domnieman powinna sie byla ukazac 25 lipca 1993 roku, czyli dokladnie z okazji 25-lecia encykliki Pawla VI "Humanae vitae", ktora - wedlug prasowych spekulacji - miala byc duchowa poprzedniczka dziesiatej encykliki Jana Pawla II. Niektorzy zachodni teologowie katoliccy wyrazali obawy, ze nowa, ale konserwatywna, encyklika moralna zepchnie Kosciol jeszcze bardziej na pobocze zycia wspolczesnych spoleczenstw. Oprocz tak rozumianej i tak wyrazanej troski o istnienie Kosciola, pojawialy sie rowniez bardziej krytyczne, a nawet jadowite glosy. Pisano - opierajac sie na "przeciekach" z Watykanu - ze bedzie to wrecz "nawrot do ubieglego stulecia", jako ze papiez zamierza dac dobitny wyraz swej nieomylnosci w kwestiach moralnosci. Liberalni teologowie biora za zle Janowi Pawlowi II to, ze swoj wyklad moralnosci katolickiej opiera na zbyt konserwatywnie rozumianym prawie naturalnym, co, ich zdaniem, musi prowadzic do rozdzwieku katolickiej etyki z rzeczywistoscia, zas samym teologom podcina skrzydla. Poznajmy zatem wpierw, co znajduje sie w encyklice. Odkopanie fundamentow Juz sama dyskusja poprzedzajaca publikacje udowodnila jej sens. Wobec poglebiajacej sie dezorientacji etycznej, a zwlaszcza wobec spychania Kosciola z pozycji podstawowego nauczyciela moralnosci, musialo nastapic odkopanie fundamentow, chocby po to, by przypomniec, ze one istnieja i sa jeszcze calkiem solidne. Zwlaszcza, ze w samej spolecznosci chrzescijanskiej, przyznaje Jan Pawel II, nauczanie moralne Kosciola budzi coraz liczniejsze watpliwosci i zastrzezenia natury humanitarnej i psychologicznej, spolecznej i kulturowej, religijnej, a takze w scislym sensie teologicznej. "Veritatis splendor" jest zaadresowana przede wszystkim do biskupow kosciola katolickiego, jako tych, ktorzy ponosza odpowiedzialnosc za szerzenie "zdrowej nauki" i ktorzy beda brac udzial w "przezwyciezaniu sytuacji, ktora bez watpienia uznac nalezy za prawdziwy kryzys". Kryzys ow nastal od Soboru Watykanskiego II, na ktorym podjeto zamiar "udoskonalenia teologii moralnej", lecz na fali rozpoczetej wtedy odnowy pojawialo sie coraz wiecej zastrzezen wobec nauczania moralnego Kosciola. Doszlo do tego, przyznaje papiez, ze nie chodzi juz o wyrywkowa krytyke katolickich norm moralnych, ale o calosciowe podwazanie doktryny. W etycznie zawilej sytuacji wspolczesnego swiata jest to zatem, zdaniem papieza, prawdziwe niebezpieczenstwo, petla, ktora czlowiek sam zaklada sobie na szyje. Najnowsza encyklika ma byc, wraz z opublikowanym niedawno "Katechizmem Kosciola katolickiego", pomoca w koscielnym duszpasterstwie, a jako uporzadkowany wyklad scisle obowiazujacej moralnosci katolickiej, ma sluzyc nowej ewangelizacji, czyli ratowaniu sensu zycia kazdego czlowieka. "Dechrystianizacja, dotykajaca bolesnie cale narody i spolecznosci, w ktorych niegdys kwitla wiara i zycie chrzescijanskie, nie tylko powoduje utrate wiary, lub w jakis sposob pozbawia ja znaczenia w zyciu, ale nieuchronnie prowadzi tez do rozkladu i zaniku zmyslu moralnego" - pisze papiez w encyklice. Czytajac to dzielo teologiczne (nie jest to zwykla wypowiedz oficjalna papieza, ktora moglaby byc skierowana wprost do wszystkich) odnosi sie wrazenie, ze jest ono przede wszystkim rozprawa z tymi, ktorzy szerza "niezdrowa nauke"; to wlasnie oni - zdaniem autora "Blasku prawdy" - spychaja Kosciol na manowce. Encyklika wylicza najwazniejsze zagrozenia wiary ze strony nowych pradow teologicznych. Nie szczedzac miejsca na ich opisanie Jan Pawel II przedstawia jasno fundamentalne w tej materii stanowisko Kosciola, przypominajac podstawy koscielnej doktryny. Wolnosc, sumienie, prawda W naszych czasach uksztaltowala sie szczegolna wrazliwosc na kwestie wolnosci, dochodzi do tego, ze "czyni sie z niej absolut, ktory ma byc zrodlem wartosci". W imie tak rozumianej wolnosci najwyzsza moralna instancja, zdaniem skrajnie liberalnych teologow, staje sie ludzkie sumienie, ktore ma nieomylnie decydowac o tym, co dobre, a co zle. Ale to prowadzi do zaniku uniwersalenj prawdy o dobru. Czlowiek zamkniety we wlasnym sumieniu, jak w pancernej puszce, staje sie coraz przerazliwiej samotny. Papiez stara sie udowodnic, ze tak pojmowana autonomia moralna czlowieka jest slepa uliczka calej ludzkosci. "Natomiast prawdziwa autonomia moralna czlowieka nie oznacza bynajmniej odrzucenia, ale wlasnie przyjecie prawa moralnego", prawdziwa wolnosc zas "nie zostaje zniesiona przez posluszenstwo prawu Bozemu". Wprost przeciwnie - doktryna katolicka mowi, ze autonomie moralna tworzy w zgodzie zarowno wolnosc czlowieka, jak i prawo Boze. Prawo naturalne Moralnosc katolicka ma niezmiennie swe zrodlo w prawie naturalnym, czyli "zasadzie Boskiej madrosci, ktora wszystko porusza ku wlasciwemu celowi". Powolawszy sie na tomistyczna doktryne prawa naturalnego, Jan Pawel II objasnia dalej, cytujac Leona XIII: "prawo naturalne zostalo wypisane i wyryte w duszy wszystkich ludzi i kazdego czlowieka, nie jest to bowiem nic innego, jak sam ludzki rozum, ktory nakazuje nam czynic dobro i zabrania grzeszyc". Jednak sam rozum nie mialby mocy prawa, gdyby nie byl rzecznikiem wyzszego rozumu - Boga. Sam czlowiek nie moze ustanawiac norm wlasnego postepowania - przestrzega papiez - gdyz w ten sposob nie mialby wlasnej natury, a jedynie ksztaltowal siebie wedlug wlasnego projektu. Jan Pawel II podkresla stalosc prawa naturalnego, jego niezaleznosc od "wewnatrzswiatowych" warunkow, od czasu i miejsca, w ktorym znalazl sie czlowiek "noszacy to prawo w swym sercu i rozumie". Ono jest niezmienne, a dzieki niemu niezmienne sa normy moralne, ktorymi czlowiek powinien sie kierowac. Zaszczepione czlowiekowi przez Boga prawo naturalne musi byc wiec fundamentem wszelkich poczynan, w przeciwnym razie w gruzy wali sie cala ludzka budowla. A na gruzach tych staje czlowiek rozbity wewnetrznie, nieukojony w poszukiwaniu sensu zycia, rozdarty relatywizmem i ostatecznie samotny. Encyklika broni zdolnosci czlowieka do "bycia soba", spojnosci i sily osoby ludzkiej. Dusza i cialo Niektorzy teologowie zarzucaja doktrynie katolickiej, iz wciaz nadaje prawom biologicznym range praw moralnych, zwlaszcza gdy chodzi o dziedzine etyki seksualnej i malzenskiej. Twierdza, ze zbyt pochopnie przypisuje ona niektorym ludzkim zachowaniom trwaly charakter. Pada tu przyklad aktu plciowego. Teologowie ci twierdza, ze negatywna ocena takich praktyk jak antykoncepcja, sterylizacja, stosunki homoseksualne, wspolzycie przedmalzenskie, nie uwzglednia wolnosci czlowieka, ktory, jako istota przez Boga obdarzona rozumem, powinien swobodnie nadawac sens swoim zachowaniom. Encyklika odpowiada na te watliwosci nastepujaco: wolnosc, ktora uwaza sie za absolutna, prowadzi do traktowania czlowieka jako surowca, pozbawionego znaczen i wartosci moralnych; napiecie miedzy wolnoscia a tak zredukowana natura oznacza rozlam w samym czlowieku, dlatego teoria taka sprzeciwia sie nauczaniu Kosciola o jednosci istoty ludzkiej. Papieski sprzeciw wobec "pigulki" w swietle tej encykliki, jest czyms wiecej niz tylko wtracaniem sie w najintymniejsze sprawy czlowieka. Odrodzenie moralne Odrodzenie musi nastapic w blasku prawdy i ma byc nie tylko sprawa odnowienia chrzescijanstwa - ma uratowac czlowieczenstwo od zagubienia sie i platania w gaszczu coraz to bardziej odczlowieczajacych technologii. Dlatego, podkresla papiez, stanowczosc i nieprzejednanie z jakim Kosciol broni uniwersalnej i wieczystej wartosci norm moralnych, nie sprzeciwia sie "macierzynskiej naturze Kosciola", nie jest brakiem wyrozumialosci, gdyz "zadne rozgrzeszenie, udzielone przez poblazliwe doktryny, takze filozoficzne, czy teologiczne, nie moze naprawde uszczesliwic czlowieka, tylko Krzyz i chwala Chrystusa zmartwychwstalego moga dac pokoj jego sumieniu". Dostrzegajac realna "grozbe sprzymierzenia sie demokracji z relatywizmem etycznym" papiez przestrzega przed zakamuflowanym totalitaryzmem, w ktory nieuchronnie przemienia sie kazda "demokracja bez wartosci", w ktorej "nie istnieje zadna ostateczna prawda, bedaca przewodnikiem dzialalnosci politycznej". Wieslawa Lewandowska _________________________________________________________________________ Magdalena Lenarczyk 3 TYGODNIE W WARSZAWIE ====================== Czyli moj caloroczny urlop, na ktory czekam niecierpliwie i planuje wykorzystac intensywnie. Pierwszy raz na nowym Okeciu... wspaniale. Cala odprawa trwa 2 min (sic!). Podroznikow wzywam do zakladu: "gdziez jeszcze moze byc tak sprawnie... Heathrow?, Kennedy?, Mirabel? (gdzie w powrotnej drodze stalam godzine w kolejce do odprawy paszportowej...)" W Warszawie pieknie, slonecznie - nie jestem latwym kaskiem dla mafii (taksowkowej) - "turn out", przepraszam, frekwencja witajacych jest imponujaca... 15 osob... tak, teraz wiem na pewno, ze to byl "right choice" - urlop w Polsce. Moze taniej byloby w Meksyku czy Dominikanie, ale ktoz by tam na mnie czekal? Opuszcze szczegoly powitania: ... chlebek polski najlepszy na swiecie, i kielbaski... mniam mniam... POLITYKA Na slupach pozdzierane czesciowo twarze Suchockiej, Olszewskiego i rozowo-czerwonych... Wszyscy tlumacza mi (tej z lasow Nowobrunszwickich) przyczyny porazki naszych, mniej lub bardziej sarkastycznie. Im bardziej swiatly czlowiek, tym bardziej przekonuje mnie, ze to najlepsze co sie moglo stac - bo "nasi" skompromitowali sie absolutnie. Zwolennicy "olszewikow" i podobnych sa tak przygaszeni (laduje w piatek po wyborach), ze wlasciwie prosza, aby nie mowic o tym; pozniej oskarzaja ordynacje i brak zgody w ich obozie. Generalnie wszyscy, ktorych widzialam, tlumaczyli sie z tego, co sie stalo - jak gdyby czuli sie winni, ze nie dopilnowali... Nawet kierowcy taksowek podejmowali tematy polityczne. Warszawiakom polecam uslugi firmy SuperTaxi - niezawodni, nie biora za dojazd, mnoza przez 500 zl, i maja rozmownych kierowcow, ktorzy opowiadali mi, jak udalo im sie pokonac system (czyt. dawne MPT) i mafie obstawiajaca lotniska i dworce, i w niecale dwa lata, zaczynajac od dyzurow wlasnych przy odbiorze zgloszen, doczekali sie firmy (200 wozow) o swietnej renomie. Walesa i nowy parlament - kiedys bylam jego "fanka" - kto pamieta film "Robotnicy 80" pokazywany w kinie w czasach "Solidarnosci" pod tajemniczym tytulem "Wszystkie seanse zarezerwowane"? - podobal mi sie jego jezyk - elektryka ze Stoczni, kory osmieszal partyjna nowomowe Jagielskiego i s-ki. A teraz sluchalam go jako goscia "Sygnalow Dnia" w programie I Warszawy. Zapewne jezykoznawcy opisali juz jezyk pana prezydenta szczegolowo (samograj?)... Moj "rodzynek" na pytanie wzburzonej radiosluchaczki, czy mu nie wstyd, bo to przeciez jego wina (rozwiazanie parlamentu i w efekcie zwyciestwo komuny), odparl: "Tak, bo ja powinienem byc i Ministrem Oswiaty i Sprawiedliwosci i nauczyc wszystkich..." Pozostawie to bez komentarza... KULTURA Wszystko jest i kazdy liczacy sie w kulturze swiatowej czlowiek przyjezdza do Polski. Ja spragniona bylam oczywiscie kultury polskiej i pamietalam, ze podczas mojej poprzedniej wizyty mialam klopoty z obejrzeniem polskiego filmu. Teraz jest lepiej, obok "Jurassic Park" pare kin gra polskie filmy. Widzialam w kinach: "Czlowiek z...", "Uprowadzenie Agaty" i pare rzeczy na kasecie: "VIP", "Tak tak"... Podobaly mi sie jakos wszystkie, choc mam zal do Wajdy (tak mnie oswiecono), ze pozwolil uzyc swojego "trade mark" do tak marnego filmu jak "Czlowiek z..." Bo chociaz ja sama lubie szargac swietosci i mysle, ze po okresie szalenczych oszolomow, ktorzy zalatwili etos "S" przez 4 lata, podczas gdy Jaruzelskiemu nie udawalo sie to przez 9, nalezalo sie nam wszystkim (szczegolnie na emigracji) spojrzenie uszczypliwe na czas walki. Jednak pan Szolajski nie umial tego zrobic, a szkoda... Moja ulubiona scena to scena helikopterowa, tym razem zamiast na budowie Huty Katowice znajdujemy sie w opactwie... Swietny Cezary Pazura - obok Malajkata i Zamachowskiego najlepszy nowy aktor polski. "Agate" odebralam lepiej, bo Piwowski czuje kino... to byl dla mnie bardzo smutny film... Nie zylam w Polsce wolnej - walczylam tylko o nia - i ten film pokazal mi trafniej przyczyny powrotu komuny niz moi przyjaciele, zapiekli w walce, zdystansownai lub zajeci interesami... Widzialam takze "Wujaszka Wanie" w teatrze Studio - polscy aktorzy mowiacy pieknie po polsku na wyciagniecie reki... i "Na szkle malowane" w Ateneum zrobione przez Jande - wspaniale. I tylko mnie gnebi pytanie, dlaczego z polskim do szpiku przedstawieniem nie chcemy podbijac swiata tylko z nasladowaniem Broadwayu (vide "Metro"). Chcialabym, aby moj syn Pawel i jego koledzy kochajacy musicale i wystawiajacy je z powodzeniem we Fredericton, mogli zobaczyc to przedstawienie. RADIO Jak mowilam, glownie Warszawa I, bo chcialam nagrywac polskie piosenki i kabarety; swietny szczegolnie program poranny (potem to hasalam) - "Cztery Pory Roku" - dalej istnieje, bardzo urozmaicony: wiadomosci, wywiady, porady i wspominki, np. swietna audycja o T. Bochenskim. Ubawily mnie tez reklamy - no tak, to inna Polska... TV ogladalam niestety najmniej, bo kazdy do mnie gadal i tlumaczyl, jakbym nie rozumiala polskiego. Acha, radio tez lepiej robilo "Jelcyna krwawa rewolucje" niz tv. POLSKA KUCHNIA Nie bede mowic o domach - obie mamusie i wszystkie przyjaciolki przygotowywaly moje najulubiensze potrawy. W miescie duze zmiany: pelno malych knajpek, pizzerii i barow salatkowych - Nowy Swiat i caly Trakt Krolewski. O dziwo, mlodziez, dzieci mojej siostry - studenci, szaleja za salatkami. Kanadyjska ciocia zaprosila mlodziez do "Ekologicznej" restauracji na Rynku Nowego Miasta naprzeciwko kina "Wars" - drogo i smacznie (choc ja sie zatrulam, ale cicho sza, obiecalam nie robic zlej reklamy tej "ekologii"). Rowniez w "Literackiej" salatki i piwo... W pizzerii na Nowym Swiecie znalazlam "Cielaka w warzywniaku" - bardzo dobry, naprawde... i ucieszyly mnie polskie nazwy dan. Potrawy w "ekologii" nazwano tytulami sztuk Szekspira; ja jadlam "As you like it". W ogole znalazlam tym razem w Warszawie zdecydowanie wiecej polskich nazw; jeszcze stale byle bar nazywa sie "pub", ale wracaja juz polskie nazwy: "Piwiarnia", "Dziurka" itp. Podobnie z imionami dzieci - Stas i Jasio czy Helenka u inteligencji, a Patryk, Dajana i Szarlotta u "nowointeligencji". Te nowe bary sa dosc drogie, np. za cielecy obiad dla siebie + siostrzenca z sympatia zaplacilam 250.000, wiec na pewno nie sa "na studencka kieszen". Prawdziwa drozyzna to wieczory. Zalapalam sie na goscia z zagranicy, Niemca z branzy mego brata grafika. Poszlismy do Gesslera na Rynku Starego Miasta - witaja cie w progu, prowadza, sadzaja przy stoliku i pachnie pieknie. A potrawy na olbrzymim polmisku - mikroskopijne ilosci, serio, nie wiem, czy to nowy "trynd" czy to juz tak zostanie; smaczne i "maitre de salon" spiewa "O sole mio" - niezle. Biedny moj brat wybulil chyba pare milionow... Wolfgang odprosil nas do "Belvedere" w Pomaranczarni w Lazienkach - tam to super duuper... i nieomal malpki na palmach. Jedzenie wysmienite, i to jest Warszawa... jak Paryz czy Nowy Jork, albo i lepiej... CIUW czyli Centrum Informacji Uniwersytetu Warszawskiego miesci sie w dawnej siedzibie Wydzialu Pedagogiki i Psychologii. Komputery cudowne, system mi znajomy, a wiec wpadalam tam i pisalam E-Mail do moich chlopakow i UNB - niech wiedza w tym Fredericton co to Warszawa... Spotkalam nawet kilku chlopcow, ktorzy wczesniej flirtowali ze mna na IRC. Rzucilismy sie sobie w ramiona - to wielka rzecz spotkac sie "in persona" po szalenstwie "virtual reality". Zwiedzilam tez dzieki memu E-Mail'owemu przyjacielowi BUW (Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego). Robia juz katalog on-line, czyli juz blisko do Europy. Jeden tylko niemily zgrzyt w CIUW-ie - wygodka. Ale nie wszedzie jest tak zle... BABIE LATO trafilo mi sie najprawdziwsze w Warszawie, a wiec bylam parokrotnie na spacerze w Lazienkach... cudownie... jak za dawnych lat. I najlepsze "rest roomy" tamze - pachnie, kafelki, duperelki, papier cienki, szczegolnie jeden przybytek, blisko Palacu, prowadzony jest przez pana, humaniste, wygladajacego na emerytowanego profesora UW i sluchajacego "Czarodziejskiego fletu" Mozarta... Poniewaz przy takiej pogodzie latalo sie do figury, sycilam sie uroda polskich dziewczyn - piekne, zgrabne, ladnie ubrane... pala tylko niestety bardzo duzo. Nie wiem, jak gdzie indziej, ale 1/3 studentek na moim kampusie to grubaski - ofiary fastfood - mam nadzieje, ze nie zdarzy sie to polskim rowiesniczkom, mimo ze w Warszawie jest juz piec Burger King'ow i trzy McDonald'y... KSIAZKI Kazdy wie, ze sa wszedzie i ze jest wszystko - od "Harlequina" po "Ulyssesa" i od Katynia po Lenino... Placilam nadbagaz wywozac z kraju glownie polskie ksiazki... Powrot do Montrealu - tu tez ladnie i rodzinka czeka... Zapasu ksiazek, compact dyskow z polska muzyka i kaset z kabaretami i magazynow starczy a troche... W styczniu zaczniemy planowac summer '94, Colorado, Banff, Vancouver, moze Hawaje. A pewnikiem bedzie to Polska, czyli do nastepnego opisu wakacji w kraju. PS. Dla Pana Waldka z Manitoby - pilam morze wodki koszernej i taniej, i palilam... tu mnie na to nie stac. Acha i "Niebieski" Kieslowskiego w kinie "Luna" ogladalam przy pelnej widowni - glownie uczennice z liceum - i plakalysmy ze wzruszenia... Vive la Pologne et l'Europe.... Magdalena Lenarczyk ________________________________________________________________________ [Gazeta Wyborcza, 7.06.1993, podal Zbyszek Pasek] DOJRZALOSC NA WLASNY RACHUNEK ============================= Rozmowa z Rita Gombrowicz - Jest Pani czwarty raz w Polsce. Czy pamieta Pani swoj pierwszy pobyt? - Pierwszy raz bylam tutaj w 1968. Zylismy juz razem z Witoldem Gombrowiczem, ale jeszcze nie bylam jego zona. Gombrowicz powiedzial ktoregos dnia: Jestes mloda, ciekawa swiata, powinnas podrozowac. Dokad chcialabys pojechac? Ja na to: Do Polski. On az wykrzyknal: Moj Boze, dlaczego wlasnie do Polski? No i pojechalam, oczywiscie sama. W Polsce jego tworczosc byla wtedy zakazana. Chcialam zobaczyc sie z rodzina Witolda, poznac kraj jego dziecinstwa. I to sie udalo. Odnalazlam te atmosfere, rozne szczegoly, nawet zapachy, ktore Gombrowicz pragnal oddac np. w "Slubie". Jego brat Janusz mieszkal w malutkim, skromnym mieszkanku pod Warszawa. Pamietam maly pokoj z pieknym biurkiem, a na nim komplet dziel Gombrowicza wydanych przez Instytut Literacki w Paryzu. Przed wojna szydzil z Witolda. Teraz znal jego utwory doslownie na pamiec. Podziwial je. To one, jego zdaniem, podreperowywaly prestiz rodziny. Janusz opowiadal mi, ze gdy Gombrowicz przyjechal w 1963 na stypendium Forda do Berlina, nie mogli sie zobaczyc, ale rozmawiali przez telefon. Byli tak wzruszeni i przejeci, ze nagle obaj dostali ataku astmy. Nie bylo nic slychac oprocz swistu i rzezenia. Nie mogli wykrztusic ani slowa. Ta sytuacja pozostala dla mnie symbolem emigracji jako niemoznosci porozumienia sie: bracia, ktorzy pragna ze soba rozmawiac, ale nie sa w stanie. Zapraszalismy pozniej Janusza wielokrotnie do Francji, ale tak obawial sie ponownego wzruszenia - byl juz starszym czlowiekiem - ze nigdy nie odwazyl sie przyjechac. - Byla Pani na Festiwalu Teatralnym w Kaliszu przed dwoma laty... - Spotkalo mnie cos wtedy bardzo wzruszajacego i zabawnego zarazem. Przywitala mnie grupa dziewczynek w bialych bluzkach i granatowych spodnicach. Te nowoczesne pensjonarki spiewaly: "Witaj zono Witolda". Okazalo sie, ze Gombrowicz, ktory osmieszal szkole, stal sie teraz postacia mityczna dla licealistek. W Kaliszu jednak przede wszystkim uswiadomilam sobie, ze sztuki Gombrowicza wystawiane sa w Polsce duzo lepiej niz za granica. Od tej pory jestem spokojna. Nawet zastanawialam sie, czy przyjac zaproszenie do Radomia. Nie chcialabym wystepowac w roli wdowy po pisarzu, ktora chce skupiac na sobie cala uwage.. - Czym dla Pani osobiscie bylo zbieranie materialow do ksiazki "Gombrowicz w Argentynie"? - Znalam Gombrowicza tylko piec lat. Pisanie ksiazki umozliwilo mi pelniejsze przezycie zaloby. Bylo przedluzeniem bycia z nim. Jednoczesnie poznawanie go poprzez opowiesci jego przyjaciol z mlodosci dalo mi poczucie, ze pochowalam go calego, a nie tylko te czastke, ktora znalam. Bylo tez rodzajem wyzwolenia. - Od czego? - Od pietna, ktore na ludziach pozostawial. Gombrowicz mial bardzo silna osobowosc. We wspomnieniach wszystkich jego przyjaciol mysl o nim powracala jak obsesja. W Argentynie uswiadomilam sobie, jak bardzo nas uksztaltowal. Bylismy niedojrzali, a on narzucil nam swoja dojrzalosc. Nie moglismy sie od niego uwolnic. Wspolnie tworzona ksiazka stala sie - i dla Argentynczykow, i dla mnie - rodzajem terapii. Dojrzalosci na wlasny rachunek. Uwolnieniem sie od mistrza. Odwazylismy sie nawet - co przedtem byloby zupelnie nie do pomyslenia - troche z niego podkpiwac. Alberto Fischerman nakrecil o tym film "Gombrowicz i uwiedzenie". - Czy dzieki temu poznala Pani lepiej Gombrowicza? - Najciekawszym dla mnie odkryciem bylo to, ze on sie zupelnie nie zmienil. Jednym z celow pisania ksiazki bylo odkrycie Gombrowicza mlodszego, innego. Okazalo sie tymczasem, ze on byl zawsze taki sam. Pisanie ksiazki zlozonej ze wspomnien wielu ludzi to, moim zdaniem, najlepszy pomysl na prace biograficzna. Nie wierze, w przypadku Gombrowicza, w biografie napisana przez jedna osobe. W pojedynke nie sposob ustrzec sie przed przyprawieniem mu "geby". Gombrowicz mial szczescie, ze przyjaznil sie z bardzo mlodymi ludzmi. Wszyscy zyja i mogli duzo o nim opowiedziec. Zbior ich wspomnien to najlepsza biografia. - A ksiazka "Gombrowicz w Europie"? - Pisaniu jej towarzyszyla zupelnie inna atmosfera. W Argentynie odkrywalam mlodosc Gombrowicza, zycie sprzed 20 lat, jego druga ojczyzne i mitologie stworzona przez jego "uczniow". W Argentynie chodzilo o jego osobowosc. W Europie - o dzielo. Tu byl juz uznanym pisarzem. Chcialam tez m.in. podziekowac i wyroznic ludzi, ktorzy mu w tym pomogli. Zbierajac materialy do ksiazki odkrylam cos bardzo ciekawego. Okazalo sie, ze mlodzi chlopcy, z ktorymi obcowal w Argentynie, wydobyli z niego i zrozumieli - bez znajomosci jego utworow nie tlumaczonych przeciez dlugo na hiszpanski - to samo, co najwieksi intelektualisci europejscy poprzez analize jego tworczosci. Rozumiany byl tak samo na dwoch kontynentach i w innym czasie - tak samo przez styl bycia, jak i przez tworczosc literacka. Jesli mozna tak powiedziec: jego zycie bylo jego dzielem i odwrotnie. - Czy Pania cos zdziwilo? - Jego wielka dyskrecja. Gdy rozmawialam z ludzmi, ktorych poznal w Berlinie, dotarlo do mnie, jaki przezywal tam koszmar. Bardzo chorowal, byl w szpitalu, cierpial. Niewiele o tym pozniej opowiadal. Uswiadomilam sobie takze inny berlinski koszmar: telefon na podsluchu, inwigilacja... A przede wszystkim prasowa nagonka, ktora rozpoczela sie w Polsce od artykulu Barbary Witek-Swinarskiej. Bylo to w 1963, wlasnie wtedy, gdy przebywal w Berlinie (w Polsce zle przyjeto jego przyjazd do Niemiec na stypendium Forda). To byl wyniszczajacy go horror. Wiedzialam o tym przedtem. Zrozumialam jednak sile tego koszmaru, gdy przetlumaczono mi - dopiero w 1985 - artykuly ukazujace sie w polskiej prasie w 1963. Artykul Sandauera z 1986 o tej nagonce cytuje w ksiazce "Gombrowicz w Europie", ktora wkrotce wyjdzie nakladem Wydawnictwa Literackiego. Zreszta nie dano mi dokonczyc pracy nad nia w Berlinie. - Dlaczego? - Bylam w 1985 dwa razy w Berlinie. Mialam jechac po raz trzeci, ale do tego nie doszlo. Juz przedtem ostrzegano mnie, zebym nie grzebala sie w polityce, bo moze to byc dla mnie niebezpieczne. Teraz znajomi - z kregu paryskiej "Kultury" - ostatecznie odradzili mi wyjazd. Bylam poumawiana na spotkania, ale musialam je odwolac. Dalsze rozmowy prowadzilam tylko przez telefon. Dlatego mam poczucie pewnego niedosytu. - Czy w Pani domowym archiwum sa jakies nie wydane dotychczas teksty Gombrowicza? - Wszystko zostalo wydrukowane. Choc nie jestem pewna, czy wszystko, co zostalo opublikowane we Francji, znane jest rowniez w Polsce. Np. dopiero w kwartalniku "Infini", wydawanym przez Gallimarda, wyszly listy Gombrowicza do przyjaciol w Argentynie: Gomeza i Betelu. W tych listach sa watki znane z "Dziennika" ale zupelnie inny jest w nich ton. Przyblizaja nastroj gry miedzy "mistrzem" i "uczniami". Troche zwlekalam z ich publikacja, bo pojawia sie w nich problem homoseksualizmu. Nie chcialam, zeby tworzono wokol tego atmosfere sensacji - temat znany jest juz przeciez z "Dziennika". Jednak na odnalezione pod lozkiem powiesci nie ma co liczyc. Nie ma ich. Za to recze. - Co bedzie w willi Alexandrine w Vence, w ktorej mieszkaliscie? - Chciano ja zburzyc i wybudowac tam parking. Na szczescie poskutkowala walka moich przyjaciol i moja. W willi znajduje sie miejscowe centrum kultury, w ktorym urzadza sie wystawy. Wymoglismy na wladzach miasta umieszczenie przy drzwiach tablicy z nazwiskiem Gombrowicza. Ostal sie tez jego pokoj, na razie tylko ze zdjeciami i maszynopisami. Moze kiedys uda sie wymoc cos wiecej... Tak naprawde idea muzeum nie jest w duchu Gombrowicza, szczegolnie w "emigracyjnej" willi. Moze lepszy jest jeden pokoj, za to z nastrojem... - Co Pani teraz bedzie robic? O kim pisac? - W Polsce moja walka o Gombrowicza jest zakonczona. Jego dzielo ma sie tutaj dobrze. Podobnie w wielu krajach europejskich. Chcialabym teraz zainteresowac tworczoscia Gombrowicza tlumaczy, wydawcow, rezyserow w krajach anglojezycznych. A ja chce napisac ksiazke o kanadyjskim poecie Gastonie Mizon, z ktorym sie przyjaznie. Interesuje mnie jego stosunek do poezji kanadyjskiej. Ja opuscilam kraj, a on - moj rowiesnik - mieszka i pisze tam caly czas. Jego stosunek do kanadyjskosci jest podobny do pojmowania polskosci przez Gombrowicza. Znal go zreszta i wychowal sie na jego "Dzienniku". Nauczyl sie od niego podejscia do kultur peryferyjnych, prowincjonalnych, ktore nie powinny starac sie doganiac kultur dominujacych, lecz szukac oryginalnosci w sobie. W jego tworczosci tez jest duch gombrowiczowski. ________________________________________________________________________ Redakcja "Spojrzen": spojrz@k-vector.chem.washington.edu Adresy redaktorow: krzystek@u.washington.edu (Jurek Krzystek) zbigniew@engin.umich.edu (Zbigniew J. Pasek) karczma@univ-caen.fr (Jurek Karczmarczuk) bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca (Mirek Bielewicz) stale wspolpracuje: cieslak@ddagsi5.bitnet (Maciek Cieslak) Copyright (C) by Mirek Bielewicz 1993. Copyright dotyczy wylacznie tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu. Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji. Numery archiwalne dostepne przez anonymous FTP i gopher, adres: (128.32.162.54), directory: /pub/polish/publications/Spojrzenia. ____________________________koniec numeru 89___________________________