_______________________________________________________________________
                                            ___
             __  ___  ___    _  ___   ____ |  _|  _   _  _  ___
            / _||   ||   |  | ||   | |_   || |_  | \ | || ||   |
           / /  | | || | |  | || | |   / / |  _| |  \| || || | |
         _/ /   |  _|| | | _| ||   \  / /_ | |_  | |\  || ||   |
        |__/    |_|  |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
                          |___|
_______________________________________________________________________

    Piatek, 10.07.1992.                                      nr 33
_______________________________________________________________________

W numerze:

          Tomasz Wlodek - Zwoje z Qumran
      Wyzej tylko niebo - Z W. Rutkiewicz rozmawial K. Mroziewicz
         Maciek Cieslak - Dostrzezone - Rozwazone
        Slawomir Mrozek - Sprawiedliwosc, Trzy pokolenia
        Andrzej Zaleski - List do Redakcji
         Jurek Krzystek - Odpowiedz na list

_______________________________________________________________________

[Od redaktora dyzurnego: Staramy sie dawac materialy aktualne w sensie
ich odniesienia do tego, co sie dzieje na scenie politycznej. Sa to
albo teksty z ostatniej chwili, jak "Dostrzezone - Rozwazone", albo
tez i takie, ktore zestawione z najnowszymi wydarzeniami nabieraja
nieoczekiwanej aktualnosci, jak np. teksty Mrozka pochodzace z maja
i sierpnia 1991r.

W swietle tragicznej smierci w Himalajach aktualnym stal sie wywiad
z Wanda Rutkiewicz przeprowadzony w polowie lat 80.

Artykul o rekopisach z Qumran jest w miare aktualny, gdyz doniesienia
o nowych mozliwosciach badawczych pojawily sie na poczatku b.r. No ale
coz to jest pol roku zwloki w stosunku do takiej perspektywy czasowej
samego tematu.

m.b.]
_______________________________________________________________________

Tomasz Wlodek 

                         ZWOJE Z QUMRAN
                         ==============

W 1948 roku paru beduinskich chlopcow odkrylo na pustyni w poblizu Morza
Martwego kilka grot, a w nich gliniane dzbany zawierajace rekopisy
sprzed 2 tysiecy lat.

Rekopisy zostaly pociete na kawalki, po czym zaczeto nimi handlowac na
bazarach w Jerozolimie w nadziei "opchniecia" turystom. Traf chcial, ze
jeden z takich kawalkow trafil w rece archeologa, ktory momentalnie
zorientowal sie, iz oto prawdopodobnie widzi przed soba cos, co moze
stac sie najwieksza sensacja w historii archeologii. Po nitce do klebka
wyjasniono, skad pochodza owe fragmenty, po czym na pustynie ruszyly
ekspedycje badawcze. W rejonie miejscowosci Qumran odnaleziono ruiny
jakiejs starozytnej osady przypominajacej klasztor, a w sasiedztwie w
licznych grotach dzbany zawierajace skorzane zwoje zapisane jezykiem
starohebrajskim. Gruchnela w swiat wiesc o poczatku nowej ery w
biblistyce - rekopisy zawieraly teksty Biblii o setki lat starsze od
znanych dotychczas.

Przypomniano sobie wowczas o wzmiankach poczynionych przez historyka
zydowskiego Jozefa Flawiusza nt. starozytnej sekty essenczykow. Jej
czlonkowie, zrazeni zepsuciem panujacym w spolecznosciach owczesnej
Palestyny, usuneli sie do swoich siedzib na pustyni, gdzie trwali w
modlitwie i ascezie oczekujac rychlego konca swiata i nadejscia
Mesjasza. Skojarzono te informacje ze znaleziskami w Qumran i zgodnie
uznano, iz oto odkryte zostaly ruiny osad essenczykow. Reszte zdolano
wydedukowac ze znajomosci historii: Essenczycy mieszkali w swoim
klasztorze na calkowitym odludziu nie niepokojeni przez nikogo az do
wybuchu powstania zydowskiego przeciwko Rzymianom. Ci z kolei nie
bardzo orientowali sie w roznicach dzielacych poszczegolne sekty
wyznawcow judaizmu i z tego powodu nie widzieli specjalnego powodu, aby
raczej pacyfistycznie nastawionych essenczykow traktowac inaczej niz
wojowniczych zelotow - w efekcie "przy okazji" tlumienia powstania
zburzono takze osade w Qumran. Zanim to jednak nastapilo, essenczycy
zdolali ukryc na pustyni to, co uwazali za najcenniejsze: swoje Swiete
Ksiegi. I tak, w suchym pustynnym klimacie, przetrwaly one do naszych
czasow.

Historia znalezisk w Qumran pelna jest kontrowersji i sprzecznych teorii
- moze wiec nadmienmy, iz juz sama identyfikacja wykopalisk jako
siedziby sekty essenczykow budzi sprzeciwy niektorych historykow. Rzecz
w tym, ze np. na terenie ruin znaleziono szkielety kobiet, mimo iz, jak
twierdzi Jozef Flawiusz, czlonkami tej sekty byli wylacznie mezczyzni.
Sa jeszcze inne argumenty za tym, iz Qumran odkopane przez archeologow
moze nie byc tym, za co powszechnie jest uwazane, z braku miejsca nie
bedziemy ich omawiac blizej. Dosc, ze samo pochodzenie ruin nie jest na
100% pewne.

W 1948 roku Qumran znajdowalo sie na terenie Jordanii, stad tez wladze
tego kraju powolaly miedzynarodowa komisje zlozona z historykow i
biblistow, majaca za zadanie odczytac i opublikowac tresc odnalezionych
pism. Wsrod czlonkow komisji zabraklo przedstawiciela Zydow. Takie
pominiecie strony najbardziej w tresci odkrycia zainteresowanej moze
dziwic, choc nie powinno: ostatecznie dopiero co ucichly strzaly
pierwszej wojny izraelsko-arabskiej.

Komisja szybko rozpoczela mrowcza prace skladania, katalogowania i
odczytywania odnalezionych fragmentow. Wkrotce wiec dowiedziano sie, ze
znalezione zwoje z rekopisami zawieraja fragmenty wszystkich ksiag
Starego Testamentu, z wyjatkiem ksiegi Estery, ze ksiege Izajasza
odnaleziono w calosci, ze teksty w najdrobniejszych szczegolach zgodne
sa z tekstami znanymi obecnie. Ze, oprocz fragmentow Biblii, zwoje
zawieraja regule jakiejs sekty religijnej, ze sekta owa do zludzenia
przypominala chrzescijanskie zgromadzenia zakonne, ze jej czlonkowie
zyli w oczekiwaniu bliskiego konca swiata, ktory mial byc poprzedzony
jakas wielka wojna Synow Swiatla z Synami Ciemnosci, zakonczona kleska
tych ostatnich. Ze w pismach wystepuje jakis tajemniczy Mistrz
Sprawiedliwosci, ktory byc moze moglby okazac sie Jezusem...

I w tym momencie zaczely sie tzw. schody. Szybko i sprawnie posuwajace
sie prace nagle stanely w miejscu. Zaczely mijac miesiace i lata, a
Miedzynarodowa Komisja rezydowala w Muzeum Rockefellera w Jerozolimie
bez widocznych efektow. Zgodnie z wczesniejszymi ustaleniami Komisja
miala byc cialem samodzielnym, niezaleznym od zadnych wladz, stad tez
praktycznie nikt i nic nie bylo w stanie spowodowac przyspieszenia tempa
publikacji odnalezionych tekstow.

A tymczasem swiatek teologow, historykow i biblistow zaczal wykazywac
oznaki zniecierpliwienia impasem. Rzecz w tym, iz na podstawie
fragmentarycznych informacji o essenczykach zaczeto przypuszczac, iz
chrzescijanstwo wywodzi sie z tej wlasnie sekty. Jezeli zwoje z Qumran
byly ich dzielem, to teorie takie mozna by badz obalic badz potwierdzic,
znajac tresc znalezisk. Temat to pasjonujacy, nic wiec dziwnego, ze
wielu fachowcow juz ostrzylo sobie zeby, przeczuwajac sensacje...
Tymczasem komisja milczala jak zakleta, nie publikujac niczego. Malo
tego: wydany zostal zakaz dopuszczania do tekstow jakichkolwiek osob
obcych. Zaczelo to wszystko wygladac podejrzanie...

W atmosferze plotek i niedomowien rodza sie rozmaite fantastyczne
teorie, tak musialo byc i tym razem. Zaczeto coraz czesciej mowic o
"Wielkim Spisku Watykanu" (lub: "Zydow, Masonow, Cyklistow, Fryzjerow
etc."). Podobno teksty zawieraja cos strasznego, podobno to COS podwaza
podstawy chrzescijanstwa, tak ze Watykan zaczal wywierac na badaczy
naciski, aby nie publikowali tego CZEGOS, bo wtedy lepiej nie myslec, co
sie stanie. Stad ta nagla zaslona milczenia, jaka zapadla wokol
znalezisk.

W roku 1967 wydawalo sie, ze sprawy rusza z miejsca. W wyniku wojny
6-cio dniowej Izrael zajal wschodnia Jerozolime, w ktorej przechowywano
znalezione teksty. Nie patyczkujac sie wielce Izraelczycy skonfiskowali
rozmaite fragmenty zwojow z Qumran, znajdujace sie w rekach prywatnych
(pamietajmy, ze na poczatku zwojami handlowano na bazarach, gdzie mozna
je bylo nabyc za grosze!), pozniej zaplacono wlascicielom odszkodowania,
ale samych zwojow nie zwrocono. Zostaly one umieszczone w Przybytku
Ksiegi, czyli specjalnym schronie-muzeum w nowej, zydowskiej czesci
Jerozolimy. Juz wczesniej znalazly sie tam inne fragmenty odnalezione
przez Izraelczykow w twierdzy Massada. Te 'izraelskie' zwoje zostaly
predko opublikowane - jak by nie bylo, stanowily one niemal narodowa
swietosc.

Oczekiwano powszechnie, ze teraz wladze izraelskie pojda za ciosem i
skonfiskuja rowniez czesc znalezisk znajdujaca sie w muzeum
Rockefellera, a przynajmniej nakaza dokooptowanie do zespolu badaczy
"swoich" ludzi. Ku ogolnemu zaskoczeniu - nie nastapilo to. Szef
sztabu armii izraelskiej, (z zawodu zreszta - archeolog) osobiscie
pofatygowal sie, aby poinformowac czlonkow miedzynarodowej komisji, ze
ich status nie ulega zmianie - moga dalej prowadzic swoje badania, jak
gdyby nic sie nie stalo. Wladze izraelskie nie beda w niczym
przeszkadzac. Nie wiem, czy decyzja ta byla podyktowana lekiem przed
ewentualna reakcja opinii miedzynarodowej (wyobrazacie sobie to Panstwo:
naglowki gazet krzyczace "Zydzi konfiskuja rekopisy Biblii bedace
wlasnoscia ludzkosci"), w kazdym razie skutek byl taki, ze badania mogly
byc kontynuowane. Lub raczej scisle mowiac: stac w miejscu, gdyz tempo
pracy bylo nadal mizerne.

Czy chrzescijanstwo wywodzi sie od essenczykow czy nie? Przyznam sie,
ze do stycznia br. myslalem, iz jest rzecza dowiedziona, ze nie. Z
przeczytanych ksiazek wiedzialem, ze owszem, wizerunek Jana Chrzciciela:
surowego pustelnika, zywiacego sie szarancza i zyjacego na pustyni,
pasuje do wizerunku essenczyka. Z kolei Jezus - to czlowiek z krwi i
kosci, chodzacy na wesela, majacy przyjaciol, zyjacy w spolecznosci.
Swoim uczniom nie nakazywal uciekac od ludzi - ale zyc wsrod nich i
nauczac. Ruch monastyczny i zakladanie klasztorow zaczal sie pozniej,
pierwsi chrzescijanie to wybitnie 'istoty spoleczne', ich gminy byly
otwarte na przyjmowanie neofitow. Essenczycy odcinali sie od swiata,
chrzescijanie chcieli go nawrocic. W dodatku sama idea 'zbawienia przez
cierpienie' wydaje sie byc istotnym novum w nauce Jezusa. Mistrz
Sprawiedliwosci essenczykow to chyba jednak ktos inny.

Wniosek: chrzescijanstwo raczej sie od essenczykow nie wywodzi, choc byc
moze, ze po zniszczeniu ich sekty niektorzy z nich przylaczyli sie do
chrzescijan. Tak mi sie wydawalo do niedawna, ostatnio jednak wpadla mi
w reke "Historia dawnego Izraela" Granta (niedawno wydana w Polsce),
gdzie autor twierdzi cos dokladnie przeciwnego: chrzescijanstwo to jak
najbardziej przedluzenie sekty essenczykow. Nie bedac fachowcem, nie
jestem w stanie odpowiedziec, jaka jest prawda, dlatego tych, ktorzy
oczekiwali, ze sie tej prawdy ode mnie dowiedza i sie zawiedli,
najmocniej przepraszam.

Ale sprobujmy spojrzec na spory wokol Zwojow z nieco innej perspektywy.
Zgodnie ze slynnym, kiedys juz na Poland-l cytowanym prawem
Bojarskiego-Telejki, mowiacym, iz albo jest tak, albo na odwrot, albo
tez zupelnie inaczej (p v ~p v q), byc moze istota sporu lezy nie w tym,
czy chrzescijanstwo wywodzi sie od essenczykow, czy tez nie, lecz w
czyms zupelnie innym? A jezeli tak - to w czym? Oto kilka moich
domyslow, powtarzam: DOMYSLOW!

Temat: zwoje z Qumran niejako zahacza o temat "chrzescijanstwo a
judaizm", a to jest istne pole minowe. Praktycznie nie sposob na ten
temat napisac czegokolwiek, aby nie zostac zaatakowanym badz z lewa badz
z prawa. Zeby bylo smieszniej, (?) to na to wszystko nakladaja sie
jeszcze prywatne porachunki miedzy rozmaitymi wybitnymi uczonymi, i w
efekcie "sa mity, ktore staja sie faktami, sa tez fakty, ktore staja sie
mitami. Czymze sa wiec mity, a czym fakty ?" Te filozoficzna prawde
wyglosil kiedys Piotr Jaroszewicz, ale dobrze oddaje ona istote wielu
sporow, gdy w zamecie wzajemnych uprzedzen i urazow ginie wlasciwy sens
dyskusji. Oto na przyklad jesienia ub. roku "Jerusalem Post"
opublikowalo wielki artykul o Zwojach z Qumran. Referujac wyniki prac
jednego z badaczy, autor nie mogl sie powstrzymac od zwrocenia uwagi na
fakt, iz badacz ow jest dominikaninem, a dominikanie to Swieta
Inkwizycja, a Swieta Inkwizycja to wiadomo co to byla za instytucja.
Niby wszystko prawda, tylko jak sie to ma do omawianego tematu,
mianowicie: co zawiera odczytany przez owego zakonnika fragment zwojow,
tego autor nie wspomina. A efekt jest taki, ze nie wiem, do jakiego
stopnia mozna wierzyc pozostalym stwierdzeniom padajacym w owem
artykule. Podobnie ma sie sprawa z wieloma innymi publikacjami.

Z drugiej strony, na zdrowy rozum biorac, opoznienie publikowania
wynikow prac ma najprawdopodobniej bardzo ludzkie podloze. Oto bowiem
dostep do Zwojow oznacza granty, stypendia, konferencje... Taka gratka
trafia sie raz na 2000 lat, a ze uczeni to tez ludzie, wiec ...
Ostatecznie opublikowac "wszystko na raz", to podciac galaz, na ktorej
sie siedzi.

Ale co, jezeli okaze sie, ze spiskowa teoria dziejow nie jest taka
calkiem glupia? Ze byc moze jednak w plotkach o spisku Watykanu jest
jakies ziarno prawdy? Bajki o jakiejs strasznej zawartosci pism mozemu
wyrzucic do kosza, ale zastanowmy sie nad takim oto problemem: do kogo
zwoje naleza? Do Jordanczykow (znaleziono je na ich terenie)? A moze
piecze nad nimi winien sprawowac ONZ? Ostatecznie jest to jakies
dziedzictwo ludzkosci. Ale powiedzcie cos podobnego w obecnosci
Izraelczyka, a dostaniecie po glowie - zwoje sa wylaczna wlasnoscia
narodu zydowskiego i kwita. Sprawa, jak sie okazuje, nie jest
trywialna, w zwiazku z tym problem: kto kieruje odczytywaniem zwojow,
moze miec niezly podtekst polityczny.

Ostatnio znalezisko powrocilo na lamy prasy. Oto zdenerwowany
oczekiwaniem na publikacje biblista zatrudnil speca od komputerow i
wspolnie odtworzyli, co zwoje zawieraja. Trik, jaki zastosowali, byl
dosc prosty - oto w jednym z opublikowanych dokumentow byl slownik
zawierajacy spis slow wystepujacych w tekstach. Kazde slowo bylo
opatrzone informacja o tym, gdzie ono wystepuje, o slowie poprzedzajacym
i slowie nastepujacym po nim. Rzecz w tym, ze chciano dobrze poznac
znaczenia slow starohebrajskich na podstawie ich kontekstu. Dla
informatyka sprawa byla prosta: wystarczylo caly ten slownik zaladowac
do komputera, aby szybko i latwo odtworzyc calosc pism. Tak
zrekonstruowane teksty zostaly opublikowane, co wywolalo reakcje
lancuchowa: na swiecie bylo kilka bibliotek, posiadajacych odbitki
zwojow na kliszach fotograficznych. Zgodnie z pewnymi ustaleniami tresc
odbitek byla tajna, nie udostepniano ich nikomu. Teraz jednak, skoro i
tak teksty zaczeto publikowac "po piracku", biblioteki uznaly , ze nie ma
sensu dluzej trzymac kliszy w scislej tajemnicy - w efekcie de facto
staly sie one ogolnie dostepne. Rwetes sie podniosl straszny, gdyz
czlonkowie komisji miedzynarodowej, od ponad czterdziestu lat badajacej
zwoje, zaczeli podawac autorow "pirackich wydan" do sadow, ci z kolei
odgrazali sie wytoczeniem procesow o celowe opoznianie prac, slowem cyrk
na kolkach.

Jak na razie sensacji naukowych w postaci odkryc obalajacych
chrzescijanstwo nie zanotowano, byly natomiast efekty uboczne calej tej
afery: oto wladze izraelskie postanowily wziac sprawy w swoje rece i
nakazaly dokooptowanie do badaczy paru uczonych zydowskich, wyznaczyly
tez nieprzekraczalny termin, do kiedy prace maja byc ukonczone, grozac
jednoczesnie, ze jezeli termin ten nie zostanie dotrzymany, to wsrod
biblistow pracujacych nad zwojami nastapia czystki. Sam szef zespolu
wylecial z pracy juz wczesniej w zwiazku z antysemickimi uwagami, jakich
sie dopuscil w wywiadzie dla jednego z izraelskich dziennikow. Na ile
sie orientuje, formalnie rzecz biorac, Izraelczycy nie bardzo mieli
prawo, aby dyktowac jakiekolwiek warunki komisji (to nie oni te komisje
mianowali!), ale dziesieciolecia opoznienia w badaniach zrobily swoje i
nikt nie protestowal - swiatek naukowy byl raczej zadowolony, ze cos
wreszcie ruszylo z miejsca. Zas wladze izraelskie powoli i
niespostrzezenie klada na zwojach reke. Zreszta moze to i lepiej.

Na ostateczne wyniki przyjdzie nam jeszcze poczekac kilka lat, ale
miejmy nadzieje, ze juz tylko kilka. Byc moze wreszcie sie dowiemy, jak
to bylo z tymi poczatkami chrzescijanstwa...

Tomasz Wlodek
_______________________________________________________________________

Z Wanda Rutkiewicz rozmawial Krzysztof Mroziewicz


                        WYZEJ TYLKO NIEBO
                        =================

["Polityka", 6.06.1992, przytoczyl Mirek Bielewicz]

Wanda Rutkiewicz zaginela w Himalajach. Mozemy sie tylko domyslac, jaki
jest jej los, choc jak wszyscy - chcielibysmy sie mylic. Rozmawialem
z nia w Delhi w polowie lat 80. po jednej z wypraw na K-2, drugi po
Everescie szczyt swiata. Nie byla wtedy w pelni sprawna, przechodzila
wczesniej operacje i na K-2 zdecydowala sie isc o kulach. Dotarla wtedy
wyzej niz dotarlby niejeden alpinista w pelni sil, bez kul.

Rozmowa nigdy nie byla publikowana, nawet we fragmentach, rozmowczyni
prosila bowiem, by z publikacja poczekac. Tytul - "Wyzej tylko niebo"
chciala nadac swojej ksiazce. Ktora nigdy nie wyszla, bo nigdy nie
zostala napisana do konca.

                                               K. M.

- Idac w Himalaje zaklada sie, ze jest to moze droga tylko w jedna
strone, prawda?

- Tak, ale z drugiej strony nie dopuszcza sie takiej mysli. Na chlodno
wie sie o tym. Co dziesiaty, co dwudziesty alpinista ginie. Ale nie
przyjmuje sie do wiadomosci, ze to bede ja.

- Gina najwybitniejsi, czy niekoniecznie?

- Roznie.

- A czy pani pamieta wybitnych polskich alpinistow, ktorzy przezyli?

- Ktorzy przezyli? - tak. Na przyklad prof. Orlowski, najwybitniejszy
taternik lat 30. okresu miedzywojennego. Rzeczywiscie, jego drogi do tej
pory sa wzorem trudnosci.

- A z lat 50., 60.? Ktorych jest wiecej?

- Wiecej tych dobrych, zyjacych. Gina najczesciej przez przypadek, przez
niedocenienie trudnosci w terenie latwym. Bardzo rzadko zdarzaja sie
wypadki w terenie bardzo trudnym. Natomiast najczesciej jest to wypadek
w czasie zejscia, na skutek zlego oszacowania wlasnych sil,
zamarzniecia, lub - co bardzo rzadko sie zdarza - ukrytego defektu
organizmu.

- Nie da sie tego sprawdzic wczesniej?

- Nie da sie sprawdzic. To jest niemozliwe. Tak samo jak nie da sie
sprawdzic, czy ktos dobrze bedzie znosil wysokosc. Proby przeprowadzane
w komorze niskich cisnien sa w gruncie rzeczy probami statycznymi.

- A jak pani znosi wysokosc?

- Srednio; to znaczy musze sie dosc dlugo aklimatyzowac. Nie moge szybko
osiagnac zbyt duzej wysokosci. Moze dlatego, ze nie jezdze regularnie w
gory wysokie. Sadze, ze robia to tylko profesjonalisci.

- A czy jest cos takiego jak profesjonalizm?

- Profesjonalizm lub polprofesjonalizm, lub ukryty polprofesjonalizm -
na Zachodzie jest to w zasadzie czeste.

- Ja profesjonalizm rozumiem jako wykonywanie z pasja czegos, co
jednoczesnie jest jedynym zrodlem utrzymania.

- I tak jest. Przy czym nie chodzi o placenie za metr pokonanej gory,
tylko o dochody zwiazane posrednio ze wspinaczka. [... ] Jestem
polprofesjonalistka.

- A czy chcialaby pani zyc z gor?

- Nie.

- Dlatego, zo to moze niemoralne?

- Nie, to wynika nie z przekonania o moralnosci czy niemoralnosci. To
jest cos ubocznego.

- Prosze sie nie zrazac takimi pytaniami, nieuprzejme pytania zadam
jeszcze szereg razy.

- To wcale nie jest nieuprzejme. Kazdy z nas ma jakas skale wartosci,
jakos probuje to zycie uporzadkowac.

- Czy od poczatku byla pani pogodzona ze swoim zawodem, ze swoimi
studiami?

- Tak, bylam zafascynowana. Zaczynala sie wtedy era komputerow w Polsce,
nazywalo sie to jeszcze cybernetyka. Czytywalo sie ksiazki popularne i
wtedu juz wiedzialam, ze pojde na maszyny matematyczne.

- Poniewaz pani jest autorka ksiazki, ktora powstaje - czy mozna
zapytac, jaki typ literatury sprawia pani najwiecej satysfakcji w
lekturze?

- W lekturze? Myslalam, ze w pisaniu.

- Do tego jeszcze dojdziemy. Czy pani jeszcze cos pisze?

- Skadze, ja nie umiem pisac.

- A czy ma pani swojego pisarza, do ktorego pani wraca? Czy, powiedzmy,
istnieja jakies wiersze, ktore pani zna na pamiec z bardzo waznych
powodow?

- Znam jeden. Ale akurat nie wiem, czy jego autorem jest poeta. Ten
wiersz odegral zreszta duza role w moim zyciu, byl mottem paru lat. Lat
74-76. Nie wiem skad to Szkutnik wytrzasnal, czy sam napisal. Jest taka
ksiazeczka "Myslenie po angielsku". Najlatwiej uczyc sie jezyka, jezeli
powiaze sie frazy z pewnymi stanami emocjonalnymi: Zwycieze. Probowalam
- nie udawalo sie. Wiele razy moglam uzyskac zwolnienie lekarskie
niezdolna do walki. Lecz ja nie chce. Bede walczyc az do gorzkiego
konca. Przeciwko nim, przeciwko tobie, przeciwko sobie samej. I wygram,
poniewaz nie mam innego wyjscia. W jezyku angielskim pamietalam do dzis
ten wiersz.

- Czy to pani przeklad?

- Z grubsza powiedzialam, co zawiera.

- Wobec tego w pani przypadku rzecz sprowadza sie do walki z soba?

- Nie tylko.

- Ze wszystkim, co pania moze spotkac?

- Przeciwko nim, przeciwko tobie, przeciwko sobie samej.

- Jak pani sie to udawalo?

- Roznie. Ale w tym momencie, w ktorym powinno mi pomoc - pomagalo.

- Czy pani wiecej porazek pamieta, czy...

- Prawie nie pamietam.

- Jak sie znosi porazki? W przypadku takiego programu zyciowego?

- Jako rownie niezbedny element w zyciu, jak i zwyciestwa. Nie mozna
odczuc smaku zwyciestwa, jezeli sie przedtem nie przegralo.

- Czy pani odnosi wrazenie, ze sprawa pasowania sie z takimi
trudnosciami o najwyzszej mozliwej do pojecia skali, maja w sobie cos z
ocierania sie o prawdy ostateczne, o absolut?

- Nie poruszam sie pewnie w przestrzeni prawd ostatecznych, absolutu.

- Czy to znaczy, ze nie wyznaje pani prawd ostatecznych na wlasny
uzytek?

- Nie znaczy. W naszym zyciu zawsze daje o sobie znac
prawdopodobienstwo, ze to co wybralam, jest prawdziwe i sluszne...

- A czy to nie jest absolut?

- Nie.

- Wiec jest to tylko zalozenie?

- Tak.

- Czyli - zmysl matematyka nie opuszcza pani w istocie?

- Nie wiem, czy jest to zmysl matematyka - czy raczej po prostu brak
przekonania o istnieniu rzeczywistych prawd ostatecznych, absolutow.

- Nie moglaby wiec pani w nic wierzyc do konca, prawda?

- Dokladnie. Zawsze trzeba byloby zostawic pewna przestrzen. To nie jest
tak jak w matematyce, ze mozna przyjac pare pewnikow, a reszte na nich
rozbudowywac.

- A jak pani, jako matematyk, ocenia w ogole sam fakt istnienia
twierdzen, ktore nie wymagaja dowodu?

- To, ze przyjelismy pewnik, nie oznacza, ze tak jest naprawde.

- Mowi pani o umownosci warunkow, w jakich funkcjonujemy?

- Oczywiscie.

- Czy pani sie z tym godzi?

- Tak.

- Czy to jest w matematyce tworcze?

- Tak.

- Dlatego, ze pani zaklada, iz nie ma innego wyjscia? Czy moze dlatego,
ze pani nie chce tego wyjscia poszukac zlamawszy pewniki? Nie ciagnie
pani, zeby powywracac normy?

- Nie czuje sie na silach.

- A wiec nie jest to sytuacja, z ktora chcialaby pani - jak w wierszu -
walczyc?

- Nie, zdecydowanie nie. Z pewnikiem, ze proste rownolegle nie
przecinaja sie, wole nie walczyc w imie idei "rownoleglosci".

- To znaczy, ze jest pani jednak zdolna do kompromisu?

- Oczywiscie, jestem zdolna do kompromisu.

- A jak pani to przychodzi?

- Kompromis? - zbyt latwo. Po prostu jest on bardziej efektywny.
Doprowadza do jakiegos celu, natomiast nie jest realizacja idei.

- A jak sie to da pogodzic z programem walki?

- Da sie pogodzic. Mamy rozne walki. W Rewolucji Francuskiej widac rozne
nurty - najbardziej ekstremalne i bardziej kompromisowe. W rezultacie
historia potoczyla sie nie tym najbardziej lewym jej korytem, ale takim,
ktory wlasciwie stal sie kompromisem. Tak samo teraz (w polowie lat 80.
- przyp. K.M.) u nas w Polsce.

- Chcialem wlasnie o to zapytac. Czy w kategoriach Euklidesowych to, co
sie dzieje, jest przewidywalne, czy jest zgodne z naszym doswiadczeniem?

- W zasadzie jest przewidywalne. Tylko dopoki bedziemy sie kierowac
emocjami - bedziemy o tym zapominac.

- A pani jest za rozgraniczeniem emocji od racji?

- W zasadzie nie. To znaczy powinny przewazac racje.

- Jak w matematyce?

- Niestety.

- I w gorach tez tak jest?

- Przeciez racje historyczne przemawiaja za okreslonym przebiegiem
wydarzen. Pewne reguly, rowniez statystyczne, z dosc duzym
prawdopodobienstwem okreslaja ten przebieg.

- Jest pani zapewne osoba niewierzaca, dlatego ze ze statystyki wynika,
iz prawdopodobienstwo, ze Absolutu nie ma, wydaje sie znacznie wieksze,
niz to, ze On istnieje.

- Akurat odwrotnie. Juz nie pamietam, ktory z wielkich powiedzial, ze
wiecej przemawia za tym, iz Bog istnieje. Bog moze byc pojeciem
umownym.

- Dlatego pytalem wczesniej o absoluty, o prawdy ostateczne.

- Wiec trzeba zalozyc, ze jest. To bylaby ta prawda ostateczna.

- Ale czy w pani doswiadczeniach z gorami - wracam moze natretnie do
kwestii prawd ostatecznych - jedno z drugim nie ma czegos wspolnego?
Czy pomysl na tytul pani ksiazki nie jest wlasnie proba nazwania
absolutu?

- Poczatkowo tez mi sie podobal, a pozniej wydal mi sie troche
pretensjonalny. Wtedy byl troche pod papieza.

- Czemu pod papieza?

- Dlatego, ze 16 pazdziernika 1978 papiez zostal papiezem, a ja stanelam
na szczycie Mount Everestu.

- Dobry los tak sprawil, ze tego samego dnia udalo sie Wam obydwojgu
wyjsc tak wysoko?

- Musze przyznac, ze mocno przezylam te dosc przypadkowa zbieznosc i
przywiazuje do niej znaczenie.

- Zbieznosc jest dla pani wazniejsza niz sam fakt, ze pani tak wysoko
weszla?

- Nie, ale nadaje dodatkowej barwy faktowi wejscia. Kiedy byl w Polsce,
uwazalam, ze powinnam podejsc do niego i wreczyc Mu kamien z Everestu...
Musze zmienic chyba ten tytul.

- Prosze nie zmieniac, jest bardzo piekny.

- Piekny tytul, jezeli odpowie mu tekst.

- Pani jest za bardzo samokrytyczna.

- Oczywiscie, samokrytycyzm zabija wlasne...

- Czy pani ma juz dosyc tej ksiazki?

- Tak.

- Jak pani patrzy wobec tego po latach na tamta wyprawe?

- Wyprawe 1978 roku? Na Everest? Po tej wyprawie, ktora sie teraz
odbyla, patrze po prostu jak na incydent z przeszlosci - nie wyprawa
byla istotna, tylko samo wejscie na szczyt. Wyprawa nie wniosla nic,
jesli chodzi o jakies pozytywne doznania dotyczace kolezenstwa,
przyjazni, a wprost przeciwnie. Natomiast ta, ktora konczy sie
niepowodzeniem, dala mi chyba po raz pierwszy mozliwosc poznania smaku
przyjazni w gorach w czasie wyprawy.

- Czy czuje sie pani pokonana?

- Nie. Czuje sie po prostu tak, jak po nieudanej probie. I to niewazne -
bo ja i tak nie mialam szans wchodzenia na szczyt, cieszylam sie, ze
doszlam do bazy, zreszta nikt nie podejrzewal, ze tak sie stanie, trudy
podejscia byly znaczne. Moje doswiadczenie jest dobrym sygnalem dla
uposledzonych ruchowo: ze wiele jeszcze rzeczy nie do pomyslenia udaje
sie zrealizowac.

- Za jaka cene?

- Ci, ktorzy sa uposledzeni, sadza, ze sa uposledzeni i ze juz niczego w
zyciu nie moga, poniewaz sa uposledzeni. Tymczasem oni moga jeszcze
bardzo wiele - moga wlasnie przejsc 400 km w gorach.

- To tyle, ile pani przeszla?

- Tak. I to w trudnym terenie, prawie wspinaczkowym. To nie byla sciezka
turystyczna, rowna, tylko to byl taki Zawrat mniej wiecej, to znaczy
Orla Perc w Tatrach. Jest to mozliwe po prostu.

- Wrocmy do pani ksiazki. Te, ktore czytalem ostatnimi miesiacami, w
polowie zajmuja sie technologia wyprawy.

- A czego pan oczekuje od ksiazki? Opisu wrazen? Jestesmy dosc
zamknieci. To znaczy, glupio jest opowiadac o tym, co naprawde
przezywamy.

- No wlasnie. Tego oczekuje.

- Przezywamy w gruncie rzeczy to samo co kazdy i tak samo jak kazdy.
Tylko trudno jest o tym powiedziec.

- Ale przeciez pani uwaza, ze te wrazenia sa nieprzekladalne.

- Nie, one sa przekladalne, tylko ubrane w slowa brzmia troche
smiesznie. Ja zawsze sobie wyobrazam, ze moja ksiazka, czyli to, co
probuje ubrac w slowa, jest czytana na werandzie w Morskim Oku, w moim,
taternickim srodowsku, przez kogos zlosliwego. Wyobrazam sobie jego
reakcje i troche pod tym katem staram sie pisac. A to od razu ogranicza.
Zaraz sobie wyobrazam smiech, ktory wybuchnie na werandzie.

- Ale jest chyba jakis kod uniwersalny, ktorym sie poslugujecie panstwo
w gronie wtajemniczonych? Czy on wlasnie polega na braku slow?

- Tak. Omija sie zdecydowanie opisywanie wlasnych prawdziwych wrazen.
Ubiera sie to zazwyczaj w zartobliwe frazy lub stosuje sie jezyk-kod,
ktory nie nadaje sie do publikacji, bo wiekszosci slow nie ma w
slowniku...

_______________________________________________________________________

Maciek Cieslak

                    DOSTRZEZONE - ROZWAZONE
                    =======================

       (Przeglad wydarzen politycznych w Polsce 29.06 - 10.7)

                        >>DOSTRZEZONE<<

   W niespelna dwa dni: srode i czwartek ubieglego tygodnia zalamala
sie ostatecznie misja Waldemara Pawlaka - zaakceptowanego przez Sejm na
stanowisko premiera w pare godzin po obaleniu rzadu Jana Olszewskiego
prezydenckiego kandydata.

   W srode, po wygloszeniu expose w Sejmie i nieudanej probie
doprowadzenia do glosowania nad programem rzadu bez podania kandydatur
na ministrow, Pawlak dwukrotnie odwiedzil Belweder. Tresci rozmow
nie ujawniono. Komentatorzy byli jednak zgodni: lider PSL poszedl
szukac u Prezydenta poparcia w sporze z "koalicja trzech" o personalna
obsade ministerstw. Mial uslyszec, ze powinien przyjac warunki
"trojki", a to oznaczalo: "trojka bierze wszystko". PSL - liczace
na powazne wplywy w rzadzie - nie zgodzilo sie na poparcie premiera,
ktory mialby "przenosic depesze miedzy 'trojka' a Belwederem".

   W czwartek, Aleksander Hall zapowiedzial oficjalnie, ze jego Frakcja
Prawicy Demokratycznej opusci Unie, jesli ta wejdzie do rzadu Pawlaka.

   Rowniez dwa dni wystarczyly, by odzyla i przybrala relna postac
idea rzadu koalicji partii wywodzacych sie z "Solidarnosci". Role
mediatorow miedzy "trojka" a "piatka" (ZChN, PC, PL, SChL, PChD) wzieli
na siebie poslowie "Solidarnosci".

   W sobote o 11:00 rozpoczely sie oficjalne negocjacje nad obsada
stanowisk przyszlego rzadu, kierowanego przez Hanne Suchocka, ktorej
kandydature partie zaakceptowaly dzien wczesniej. Rozmowy trwaly do
godziny szostej rano w niedziele. Kilkakrotnie, gdy wydawalo sie, ze
negocjacje zostana zerwane, poslowie "S" Jan Rulewski i Bohdan Borusewicz
biegali miedzy pokojami i godzili zwasnione strony. Najpowazniejszy impas
nastapil, gdy Rada "trojki" uznala, ze wydelegowani przez nia negocjato-
rzy przekroczyli swe uprawnienia, godzac sie na przedstawienie Prezyden-
towi dwoch bezpartyjnych kandydatur na szefa MSW: jednego "piatki",
jednego "trojki". Przedstawiciele "piatki" poltorej godziny czekali na
decyzje Rady, a o 4:40, zdenerwowani, zaczeli wychodzic z Sejmu.
Zaalarmowany przez dziennikarzy Rulewski zatrzymal ich na schodach, a po
chwili doprowadzil do wznowienia rozmow.

   W niedziele, tuz po zakonczonych sukcesem negocjacjach "osemki",
Prezydent nieoczekiwanie poprosil listownie premiera Pawlaka o natychmia-
stowe powolanie kierownikow "newralgicznych dla funkcjonowania panstwa
resortow". Wydarzenie zaskoczylo wszystkich. Rulewski zaapelowal do PSL
i Pawlaka: "...postawa PSL i premiera Pawlaka jest czynnikiem hamujacym,
a wrecz blokujacym inne inicjatywy polityczne."

   W czasie negocjacji dotychczasowa koalicje osmiu opuscilo PC.
Jaroslaw Kaczynski: "Swiadomosc tego, ze nasz udzial w rzadzie nadawalby
mu wyrazny rys, zadecydowala o tym, ze sily tzw. "koalicji trzech" z
gory uznaly, ze nalezy nas z tego przedsiewziecia wyeliminowac." Henryk
Goryszewski (ZChN, kandydat na wicepremiera): "Kaczynski jest - uzywa
sie takiego okreslenia - graczem politycznym duzej klasy, pokerzysta
duzej klasy, ktory, mysle, ze wejdzie jeszcze do tej licytacji."


                             #  #  #

Politycy o Hannie Suchockiej (UD) - kandydatce na premiera:

Lech Kaczynski (PC): Pierwszy raz uslyszalem o Suchockiej w 1982 r.
   przez "kolchoznik" w celi, kiedy jako poslanka SD glosowala przeciw
   legalizacji stanu wojennego. Chociaz nie zawsze sie z nia zgadzalem
   w komisji pracujacej nad mala konstytucja, jej postawa zawsze byla
   rozsadna i spokojna.

Jerzy Ciemniewski (KPUD): Przemila, madra, inteligentna. Zaangazowana
   w walke o prawa czlowieka nie tylko jako prawnik, ale jako czlowiek.

Jan Lopuszanski (ZChN): Bardzo sympatyczna pani. Czy to wszystko?
   A czy to malo?

Jacek Kuron (KPUD): Sensowna, zyciowa, madra baba. Nie uzywa nigdy
   wielkich slow.

Krzysztof Krol (KPN): Jedna z dam polskiego parlamentu. Energiczna,
   bardzo sympatyczna. [...] Ma latwosc wpadania w profesorski ton.

Mikolaj Kozakiewicz (PSL): Bardzo mila, inteligentna, choc ma pewne
   osobliwosci swiatopogladowe - jest bardzo zaangazowana w walke o
   obrone zycia poczetego.

Marek Jurek (ZChN): Ogromnie przejeta doktryna praw czlowieka - mowie
   to z umiarkowana ironia. Bardzo lubili ja studenci, wiem to od moich
   mlodszych kolegow.

Aleksander Malachowski (SP): Madra, prawa, zdecydowana. Przy tym -
   ladna kobieta, a nie chlop w spodnicy do rzadzenia.


                             #  #  #

   "Wszystko zaczelo sie w piatkowe popoludnie. Siedzialem wlasnie na
dachu starego dworku w Chobielinie, ktory remontuje [...], kiedy jeden
z robotnikow przybiegl zdyszany ze strozowki wolajac, ze jest do mnie
telefon z samej Warszawy. [...] Rozpoznalem glos Jana Parysa, pierwszego
niekomunistycznego ministra obrony..." - tak rozpoczyna swoja relacje
pt. "Moje sto dni" Radek Sikorski, b. w-ce minister obrony narodowej
w rzadzie J. Olszewskiego. Oto drobne fragmenty tego artykulu, ktory
ukazal sie w angielskim "Spectatorze":

   "Minister Parys jest zagorzalym zwolennikiem opcji atlantyckiej i
zalezy mu na poglebieniu wiezi Polski z krajami zachodnimi. Teraz pytal
mnie przez trzeszczaca sluchawke, czy zgodzilbym sie zostac jego
zastepca, odpowiedzialnym za sprawy bezpieczenstwa i stosunkow
zagranicznych. [...] Te telefony okazaly sie naszym pierwszym bledem.
Linia byla na podsluchu wywiadu wojskowego [...]. Dawna polska sluzbe
bezpieczenstwa zweryfikowano 2 lata wczesniaj, ale wywiad i kontrwywiad
czyli tzw. WSI (Wojskowe Sluzby Informacyjne) pozostaly nietkniete. [...]
Ludzie z wywiadu zabrali sie do roboty. Juz niedzielne poranne wydanie
londynskiego "Observera" zamiescilo w rubryce towarzyskiej krotka a
zlosliwa historyjke na moj temat. Inaczej mowiac, informacje, ktore
musialy wczesniej przejsc przez wiele rak, dotarly do redakcji miedzy
piatkiem wieczor a sobota w poludnie. Artykulik dal spodziewany efekt,
wywolujac poruszenie w Polsce (jak to sie dzieje, ze brytyjska prasa
dowiaduje sie o nominacjach naszych ministrow przed nami?) i zwracajac
uwage prezydenta Lecha Walesy na moja osobe. [...] Usluzny "murzyn" z
"Observera" mogl sobie pogratulowac dziennikarskiej "bomby". Pozniej
upewnilem sie, ze zrodlem przecieku byly WSI.

   Moj ministerialny gabinet znajdowal sie w willi naprzeciwko siedziby
Prezydenta." [...] Polski orzel w koronie, nasze przed- i pokomunistyczne
godlo panstwowe, wisial na scianie. Na odwrocie - stary, malowany na
tekturze portret Lenina. Wystarczy jeden ruch reki i juz jest zmiana:
Lenin na orla i z powrotem. [...]

   Szefem mojego gabinetu byl tepy lizus o znudzonym spojrzeniu, byly
komunista. [...] W ciagu tygodnia zwolnilem szefa gabinetu. Ostatnio znow
go zatrudniono i awansowano."

   Nie bylo wydzialu zajmujacego sie strategia obronna, a pierwsze nieza-
lezne polskie plany operacyjne napisano na rozkaz Parysa. W przeszlosci
plany robiono w Moskwie i dostarczano w opieczetowanych kopertach.
Otrzymywalismy informacje wywiadowcze, ktore ciagle jeszcze mowily, ze
niemiecki rewanzyzm podnosi glowe, ostrzegaly przed zlowrogim lotnictwem
NATO. [...] Minister Parys stwierdzil, ze takie komentarze sa byc moze nie
na miejscu; juz po tygodniu raporty mowily o okropnym sowieckim rewanzy-
zmie i zagrazajacym nam rosyjskim lotnictwie."



                          >>ROZWAZONE<<

   Dwa dni (i jedna noc) wystarczyly posolidarnosciowym politykom, aby
zmaterializowac idee, ktora nosili w sobie od pierwszych chwil istnie-
nia tego Sejmu; tak oczywista i pozadana jak nieosiagalna - wielka
koalicje ugrupowan posolidarnosciowych.

   Powstala w szalonym pospiechu i jak za dotknieciem czarodziejskiej
rozdzki, zwlaszcza gdy przypomnimy sobie, ile czasu ci sami panowie
stracili w marcu i kwietniu na bezowocnych negocjacjach w tym samym
skladzie, jeszcze pod rzadami premiera Olszewskiego.

   Czy mozna stworzyc stabilna koalicje siedmiu partii w dwa dni?!
W dodatku tak zwana - koalicje reform ?

   Te dwudniowe rozmowy, ktore mialy ustalic podzial tek i podac prezy-
dentowi gotowa liste nazwisk, nie mogly byc niczym innym jak pospieszna
licytacja, mozolnym kompletowaniem rzadu-ukladanki. Na bok odlozono
najwazniejsze - SPRAWY PROGRAMOWE! Zapewne z obawy, by nie wywolywac
zlego ducha wczesniejszych zerwanych rozmow. Tu tez lezy zapewne
tajemnica powodzenia tych niezwyklych negocjacji.

   Ale rowniez tutaj biora poczatek obawy o przyszlosc. Dzis nie ulega
watpliwosci, ze glowne linie podzialu naszej sceny politycznej
biegna przez ugrupowania posolidarnosciowe. A tak sie zlozylo, ze partie
te wytypowaly do rzadu znanych, zaangazowanych politykow o silnych
osobowosciach, lecz razaco innych zapatrywaniach ideowych. Od wicepre-
miera Goryszewskiego (narodowe skrzydlo ZChN), min. Stelmachowskiego,
przez ministrow Bieleckiego i Laczkowskiego (chrzescijanski liberal) az
po min. Kuronia i Rokite, zeby nie wymieniac ministrow "chopskich"...
Czy z czasem posiedzenia rzadu nie beda przypominaly debat sejmowych??

   Podobno "glowny konstruktor", Rulewski, daje temu rzadowi dwa, trzy
lata...

   No, zobaczymy. Przedstawienie dopiero sie zaczyna. Tytul i obsada juz
jest, choc gatunek sztuki, no i liczba aktow - niestety chwilowo
nieznane.

Maciek Cieslak
_______________________________________________________________________

Slawomir Mrozek

                         SPRAWIEDLIWOSC
                         ==============

["Tygodnik Powszechny", 19.05.1991, przytoczyl Jurek Karczmarczuk]

Nowosadecki, Majer i ja przyszlismy do bylego Naczelnika. Siedzial w
gaciach i palil w piecu, choc lato bylo upalne.

- Czym moge sluzyc? - zapytal.

- My w delegacji.

- Jestem zajety.

- Ale my w imieniu spoleczenstwa.

- Ja tez w imieniu spoleczenstwa.

- Palenie w piecu jest zajeciem prywatnym.

- To zalezy - rzekl tamten i dorzucil do pieca plik urzedowych papierow.

Cala ich sterta lezala na podlodze, kazdy mial pieczatke "Scisle tajne".

- Pan sobie tu siedzi rozebrany prywatnie, a my mamy sprawe publiczna.

- Spoleczna - uscislil Majer.

- Narodowa - uzupelnilem ja.

- A wiec slucham.

- Mysmy przyszli pana Naczelnika powiesic.

- Pomylka, ja juz nie jestem Naczelnikiem. W sprawie powieszenia prosze
sie zwrocic do mojego nastepcy.

- On ma racje - rzekl Nowosadecki do Majera. - Dlaczego go jeszcze
nazywasz Naczelnikiem?

- Z przyzwyczajenia. Chcialem powiedziec: mysmy cie przyszli powiesic, ty
swinio.

- Tak jest, dosyc nas nameczyles.

- Ty, twoja Partia i twoj Rzad.

- Teraz skonczyla sie wasza wladza.

- I wybila godzina spraw...

Majer zamilkl w pol slowa. Prawdopodobnie chcial powiedziec
"sprawiedliwosci", ale nie dokonczyl. Wpatrywal sie w sterte papierow na
podlodze, a scislej mowiac w jakis rekopis, co lezal na wierzchu.

- Jakos tu rzeczywiscie goraco - odezwal sie znowu, ale innym juz
tonem. - Czy moge zdjac marynarke?

- Prosze bardzo - zgodzil sie gospodarz. Poczem wzial ze sterty ow
rekopis i wrzucil go do ognia. Majer odetchnal z ulga.

- Moze by i to spalic? - zaproponowal Nowosadecki wyciagajac ze sterty
gesto zapisany arkusz.

- Alez oczywiscie.

Nowosadecki otarl pot z czola. Marynarke zdjal juz byl przedtem nie
pytajac o pozwolenie.

- A pan? - zwrocil sie gospodarz do mnie.

Zdjalem marynarke i zabralem sie do roboty. Wreszcie znalazlem to,
czego szukalem: moj stary donos na Majera i Nowosadeckiego. Gdy plonal,
Nowosadecki patrzyl w sufit, a Majer w podloge.

- A spodni panowie by nie zdjeli?

- Nie, my juz pojdziemy, nie chcemy przeszkadzac.

Wyszlismy razem. Dopiero na ulicy rozeszlismy sie w milczeniu.
Wprawdzie w rozne strony, ale symetrycznie.

-----------------------------------

                      TRZY POKOLENIA
                      ==============

["Tygodnik Powszechny", 11.08.1991, przytoczyl Jurek Karczmarczuk]

Powiedzialem przy sniadaniu do taty:

- Czy tata nie sadzi, ze dziadzio za duzo pamieta?

Tata przestal jesc jajko na miekko.

- Co chcesz przez to powiedziec?

- To co mowie. Zyje dlugo i wie o nas pewne rzeczy.

- Ja sumienie mam czyste.

- Ejze? A kto zdradzil Ojczyzne i przystal do Komuny? Dziadzio przy tym
byl.

- A kto zdradzil Komune i przystal do Ojczyzny?

- Ja. Przeciez mowie, ze dziadzio wie za duzo o nas obu.

- To co chcesz, zebym zrobil? Przeciez nie mozemy zlikwidowac dziadzia.

- Zlikwidowac nie, ale wyslac go na placowke dyplomatyczna. Ja teraz mam
znajomosci w nowym rzadzie i moge to zalatwic. Tata sie zgodzi?

Zgodzil sie i dziadzio zostal ambasadorem w Pernambuco. Chyba domysla sie
dlaczego, bo dotad siedzi cicho.

Slawomir Mrozek

_______________________________________________________________________

                      LIST DO REDAKCJI
                      ================

Od Andrzeja Zaleskiego
----------------------

[...] Na wstepie disclaimer:-) Spojrzenia sa bardzo przyzwoita lektura,
i ponizsze w zaden sposob nie powinno byc odczytane jako jakakolwiek
             ^^^^^^^^^^^^
krytyka Spojrzen. Robicie w kilku znakomita robote i chwala Wam za to.
Malutka, naprawde malutenka uwaga: Czy JK moglby sie powstrzymac od
komentowania artykulow w Spojrzeniach (ostatni numer) [nr 30? - red].
Nie chodzi mi tu o to, czy to co On pisze ma sens, czy tez nie, chodzi
mi o kulture pisma. I jeszcze jedna uwaga, jeszcze mniejsza:-). Czy
mozna by Spojrzenia troche zroznicowac tematycznie? Od chwili, gdy
zaczalem dostawac Spojrzenia z Caen, zwiekszyl sie wydatnie procent
artykulow dla ludzi o "wysublimowanym" smaku, a coraz mniej jest dla
takich prymitywow, jak ja:-). (Nie narzekam, kurcze, KONSTRUKTYWNIE
doradzam z krytyczno-konstruktywno-popierajacego punktu widzenia).
Obie powyzsze uwagi traktuj jako "void", jesli nie uginacie sie pod
ciezarem przysylanych tekstow.

Andrzej Zaleski 

-----------------------------------

Odpowiedz na list
-----------------

Zacytowany fragment listu naszego Czytelnika wzbudzil dosc
zywa dyskusje redakcyjna. Pomine tu zarzut zbyt wysublimowanych
tekstow, bo co dla jednego jest zbyt wysublimowane, to dla drugiego -
za malo i nigdy sie nie zadowoli wszystkich.

Chodzi jednak o stopien, w jakim "Spojrzenia" moga byc periodykiem
autorskim. Scieraja sie tu dwie koncepcje, jak mozna zreszta
zauwazyc czytajac nas. Jedna zaklada, ze skoro jestesmy sami z
zalozenia bardziej aktywnymi uczestnikami tej zabawy, mamy prawo
i moze nawet obowiazek komentowania tekstow, ktore nas samych
pobudzaja do reakcji. Druga, ze lepiej jednak sie od takich
komentarzy 'na zywo' powstrzymywac, co najwyzej zamieszczac je
we wstepie do numeru, zas swoje ambicje 'literackie' wyladowywac
w osobnych artykulach, co rowniez czynimy.

Przyznaje sie, ze ciagle nie mamy jasnej wizji. Z jednej strony
w prawdziwej prasie komentarze sa raczej oddzielane od tekstow,
a z drugiej - my nie jestesmy 'prawdziwa prasa', zas proby jej
imitacji moga skonczyc sie tym, ze bedziemy smiertelnie nudni.
"Spojrzenia" na pewno sa i beda bardziej autorskie, niz
"Dyrdymalki" i nawet "Donosy" (choc w tych ostatnich komentarze
sie zdarzaja dosc czesto). Nie sadze, aby to mialo cos wspolnego
z 'kultura pisma'. Raczej z jego forma i charakterem.

Moze wiec ktos z Panstwa zechce sie z nami podzielic swa opinia
na ten temat?

Jurek Krzystek
_______________________________________________________________________

Redakcja "Spojrzen": Jurek Krzystek (krzystek@u.washington.edu)
                     Zbigniew J. Pasek (zbigniew@caen.engin.umich.edu)
                     Jurek Karczmarczuk (karczma@frcaen51.bitnet)
                     Mirek Bielewicz (bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca)

Stale wspolpracuje:  Maciek Cieslak (cieslak@ddagsi5.bitnet)

Copyright (C) by Mirek Bielewicz 1992. Copyright dotyczy wylacznie
tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem
zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu.

Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji.

Prenumerata: Jurek Krzystek. Numery archiwalne w formie 'compressed'
dostepne przez anonymous FTP, adres: 
(128.32.164.30), directory: /pub/VARIA/polish.

____________________________koniec numeru 33___________________________