__________________________________________________________________________ ___ __ ___ ___ _ ___ ____ | _| _ _ _ ___ / _|| || | | || | |_ || |_ | \ | || || | / / | | || | | | || | | / / | _| | \| || || | | _/ / | _|| | | _| || \ / /_ | |_ | |\ || || | |__/ |_| |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_| |___| __________________________________________________________________________ Piatek, 22.11.1991 Nr 2 __________________________________________________________________________ W numerze: Jerzy Karczmarczuk Wybory za granica i co z nich wynika Jacek Walicki Mysli, ktore chodzily mi po glowie podczas lektury Kuroniowej 'Zupy' Trzy drogi Stefana Kisielewskiego (ostatni wywiad przed smiercia - cz. II) Andrzej M. Kobos Hemarowy wieczor z nostalgia Marian Hemar Dziady __________________________________________________________________________ WYBORY ZA GRANICA I CO Z NICH WYNIKA Jerzy Karczmarczuk (karczma@frcaen51) Prawidlowa odpowiedz na pytanie zawarte w tytule brzmi: oczywiscie nic. Zamierzam sie z nia pospierac. Moim pierwotnym celem bylo zebranie ogolnych informacji dotyczacych przebiegu wyborow za granica, w ambasadach RP itp., niekoniecznie wynikow liczbowych, ktore z aktualnej perspektywy sa juz malo interesujace, ale i uwag o atmosferze, o przygotowaniu itp. Niestety otrzymalismy bardzo nieliczne kontrybucje, dziekuje Michalowi Prussakowi i Jurkowi Krzystkowi. Dziekuje tez Krzysztofowi Cenie i innym, ktorych danymi sie posluze w celach porownawczych. Moj wlasny wklad opiera sie na danych przekazanych mi przez Tadeusza Lubelskiego z komisji wyborczej w Paryzu. Noooo, Paryz!! Tam glosowalo ok. 2800 osob, co nie wyglada zle w porownaniu z cala Australia: 1760. I w Paryzu i gdzie indziej, np. w Montrealu frekwencja byla zgrubsza dwa razy mniejsza niz w wyborach prezydenckich, w Paryzu w poprzednich wyborach glosowalo ok. 6000 osob. Jest to oczywiscie bardzo malo. Nikt nie liczy Polakow we Francji, przeplyw tu jest ogromny, na placu Concorde, przystanku koncowym autobusow z Polski codziennie laduje ich kilkanascie. Zgrubne oszacowania podaja od 20 do 70 tysiecy Polakow w Paryzu i w niezbyt oddalonych rejonach. Na Unie Demokratyczna glosowalo w Paryzu 1040 osob czyli ok. 37 procent, mniej wiecej tyle w Sydney, w Los Angeles, w Ottawie, czy w Montrealu. W Perth okolo 40 procent. Mysle, ze ta zbieznosc nie jest przypadkowa, choc np. w Seattle glosowaly na UD 42 osoby na 180, czyli dwadziescia pare procent, gdyz ogon byl strasznie dlugi. Rowniez dosc powszechne byly zwyciestwa Findeisena, Edelmana i Kuratowskiej, choc i Piesiewicz uzyskal sporo glosow. Sojusz Lewicy Demokratycznej byl prawie wszedzie na szarym koncu, w ogole sie nie liczyl, tak ze wyniki krajowe byly dla moich znajomych z Paryza sporym zaskoczeniem. Michal Prussak pisze o wyborach w Buffalo: Zauwazylem jednak duza roznice po poprzednich wyborach na Walese. Poprzednie wybory to byl wlasciwie plebiscyt pod tytulem "jestem aktywnym Polakiem" w ktorym wziela udzial duza czesc starszej polonii Buffalonskiej. Dzieki temu wielu ludzi glosowalo na Walese, jako jedyna osoba im znana. No i dzieki temu przyszlo wtedy ponad 300 osob. Tym razem profil wyborow byl (zdaje sie) znacznie nizszy i przyszlo tylko (?) 100 osob. Za to te 100 osob przynajmniej wiedzialo mniej wiecej na kogo glosuja. Wydaje mi sie ze tym razem glosowali ludzie ktorzy maja jakis kontakt z Polska, w przeciwienstwie do wielu ludzi z ostatnich wyborow. Znajac wyniki krajowe trudno powstrzymac sie od komentarza, ze ten kontakt z Polska zdecydowanie nie oznacza zbieznosci kryteriow wybierania. Na temat wynikow w Polsce komentarzy mielismy tysiace, cala game - od hura zwyciestwa lewicy, do hura zwyciestwa prawicy, gdyz nie tylko lewica, ale rowniez Unia Demokratyczna nie beda w stanie sformowac stabilnego rzadu (a o to przeciez w demokracji chodzi, zeby rzadzili nasi albo nikt). Zacytuje dosc typowy komentarz Anny Romanowskiej na lamach Poland-L: Moj komentarz/Anny Romanowskiej/ Zbieramy efekty "wojny na gorze" i wygrazania siekierka. Tak ja powtorze za Geremkiem: spoleczenstwo nie doroslo do demokracji, skoro glosowalo najpierw na Tyminskiego ateraz na komune. Przyczyna, 1-patrz wyzej, 2-Porozumienie Centrum, Partie Chrzescijanskie i niestety Kosciol dolozyly sie do tego, ze ludzie glosowali na lewice. Nie za bardzo sie zgadzam z taka mroczna ocena, ale celem moim tu nie jest polemika. Przypomniala mi ona natomiast pewna niedawna wypowiedz Geremka, wypowiedz makabryczna w swej prawdziwosci, choc sformulowana w kontekscie niezbyt serio i raczej bez cienia podejrzenia, ze Geremek zniecheca do wyborow. Powiedzial mniej wiecej: Wszystko wskazuje na to, ze znaczna czesc ludzi ma ochote raczej glosowac PRZECIWKO, niz za. W tej sytuacji, im wieksza bedzie frekwencja wyborcza, tym mniejsze szanse maja takie ugrupowania jak Unia, czy Porozumienie Centrum, tym wieksze bedzie rozbicie glosow, tym wiecej glosow uzyskaja partie, ktore i tak sie nie licza. Tak wiec, paradoksalnie, im wiecej ludzi bedzie glosowalo, tym gorsze beda perspektywy wprowadzenia demokratycznych, stabilnych rzadow. Otoz za granica, a w szczegolnosci w Paryzu ludzie glosowali DLA PRZYJEMNOSCI. Przyjezdzali czasami specjalnie z daleka (ja: 250 km), a struktura spoleczna glosujacych byla chyba niezbyt typowa. Raczej inteligencja. Rzeczywiscie stosunkowo duzo ludzi, ktorzy przyjechali z Polski stosunkowo niedawno, ale chyba najwiecej takich, co we Francji sa juz od pewnego czasu. Wedlug ludzi obeznanych ze srodowiskiem, bardzo malo bylo przedstawicieli tzw. polskiego targu niewolnikow - rzeszy Polakow krecacych sie regularnie w okolicach Kosciola Polskiego w Paryzu w poszukiwaniu pracy (na ogol latwej, nie brudzacej, a dobrze platnej. Niekoniecznie najzgodniejszej z wszystkimi przykazaniami, ale to juz inny temat.) Tadeusz Lubelski stwierdzil wyrazne korelacje na listach: jak juz to na SLD, albo na UD, albo na Ch. Narodowych. Ludzie wiec wiedzieli kogo chca, a nie tylko kogo nie chca. Folklor oczywiscie tez musial byc, skoro ludzie poszli do urn dla zabawy. Mamy i taki przyklad z jednego z okregow wyborczych w USA: Zgodnie z opowiadaniem czlonkow Komisji Wyborczej, dosc wczesnie rano pojawil sie osobnik nawolujacy dosc glosno do nieglosowania na Zydow. Troche pozniej ktos inny domagal sie, aby Komisja wywiesila listy, na kogo nalezy glosowac, aby nie byli to "kolaboranci". W Paryzu tez byla zabawa. Przyszla grupka glosujacych, wsrod nich kilka siostr zakonnych ze sciaga: egzemplarzem paryskiego tygodnika polskiego "Glos Katolicki" (20 tys. nakladu), w ktorym wiernych DOKLADNIE poinformowano kogo sobie zyczy miec w Sejmie polski episkopat i oczywiscie kogo sobie pod zadnym pozorem nie zyczy. My rozumiemy, ze chodzilo o to, nie ma sensu glosowac na nie liczaca sie mniejszosc, np. na Muzulman. Podczas naszych odwiedzin lokalu Komisji (byly az trzy!) wystapil sedziwy pan w mundurze kapitana wojsk lotniczych i glosno nawolywal, aby glosowac na Solidarnosc a przeciw komunistom. Ktos cicho zabiadolil, ze dobrze, tylko czy taka propaganda w lokalu wyborczym jest dozwolona? Na co pewien wasaty mlodzieniec oznajmil gromkim glosem, ze przeciez to i tak jest oczywiste, i ze chyba nikt nie zamierza tu bronic komuny. Komisja zgorszona zezowala troche ponuro, ale sprawa sie rozmyla sama, ludzie byli do starszego pana, w dodatku inwalidy nastawieni raczej sympatycznie, bo czemu nie? Czlonkowie Komisji tez ludzie i praca przy wyborach sprawiala im ewidentna przyjemnosc. Zjawila sie mala grupka ludzi z Przemyskiego, ktorzy nagle sie zorientowali, ze musza glosowac na Warszawiakow i sie zdenerwowali, ze im sie nie daje glosowac na krajan i ze to pewnie komunistyczny spisek, albo cos jeszcze gorszego (o ile moze byc cos gorszego...) Ale skonczylo sie smiechem. Wiec po prostu bylo fajnie, bez pompy, ale dosc wesolo i na luzie, ludzie byli usmiechnieci, w odroznieniu od impresji przekazanych mi przez moich przyjaciol z Krakowa, ktorzy stwierdzali, ze atmosfera byla napieta, jakos tak troche zla, ludzi wchodzili i wychodzili z ponurymi minami i czesto nawet nie chcieli mowic swoim znajomym na kogo glosowali. Zdajmy sobie sprawe z jednego faktu: w Polsce jest raptem 7 procent ludzi z wyzszym wyksztalceniem. ok. 24 procent ma wyksztalcenie srednie i mniej wiecej tylez - wyksztalcenie (+)podstawowe zawodowe, kierunkowe. Reszta to wyksztalcenie podstawowe, albo niekompletne zawodowe. Ile procent ludzi w Polsce wie czym sie charakteryzuje ordynacja proporcjonalna, jakie sa jej zalety (zastanawiam sie, czy ja wiem?) oraz wady. Ilu naszych rodakow tak naprawde wie czym grozi niestabilnosc rzadow w sytuacji gdy gospodarka NIE jest zdecentralizowana, a caly system prawny jest w proszku? Procent ludzi jako tako zorientowanych co jest grane z tymi wyborami za granica jest znacznie wyzszy, choc moje dane sa wyssane z palca: okolo 30 procent ludzi wyksztalconych, a jesli odliczyc handlarzy i "targi niewolnikow", ktorzy glosowali raczej niechetnie, to procent ten znacznie wzrosnie. Prosze w zadnym wypadku NIE IMPUTOWAC mi opinii, ze ludzie bez szkol sa glupi i ze to ciemnota tak glosowala jak glosowala w kraju. Chce tylko stwierdzic, ze korelacja miedzy pewnym psychicznym luzem zwiazanym i z srednio lepsza sytuacja materialna i z rozeznaniem politycznym ludzi glosujacych za granica jest znaczaca i powazna. I wyniki zagraniczne powinny byc wziete pod uwage nie tylko przez przyszlych socjologow i historykow jak sugeruje Krzysztof Cena, ale przede wszystkim przez aktualnych politykow. I to jako przyklad pozytywny! Nie chodzi mi wcale, ze znaczaco wygrala Unia. Cieszylbym sie tez, gdyby wygralo PC albo Kongres LD. Znaczyloby to, ze ludzie wiedza czego chca. W Paryzu Centrum zdobylo drugie miejsce: 451/2080, a KLD trzecie: 398. WAK byla w tyle z 197 glosami, przed KPN i Chadecja: 120. Lewica demokratyczna raptem 86 glosow. (Proporcje w sumie podobne jak w Montrealu, czy w Seattle, z tym ze w Paryzu wiecej bylo glosow dla ex-komunistow, coz, francuska tradycja.) Mam wrazenie wiec, ze ludzie glosowali rozsadnie. Moze dlatego, ze daleko byli, albo sie wreszcie daleko znalezli od kampanii oszczerstw. Ze nie draznilo ich w Perth, Paryzu, czy Montrealu az tak bardzo, ze "starych zlodziei zastepuja nowi", ze "kryptokomuchy i inne ubectwo dalej chodzi wsrod nas zamiast siedziec w kryminale", ze "wszystko jest opanowane przez sutanny/zydostwo/komuchow/aferzystow/kgb-owcow (niepotrzebne skreslic)", ze "ci na gorze to patrza tylko stolkow i koryta, a wiekszosc kolaborowala z poprzednim rezimem". Tak wiec wniosek ostateczny jest bardzo inteligentny i oryginalny: dla rozwoju demokracji lepiej miec pieniadze i jezdzic do Paryza, niz byc biedny i narzekac na wszystkich w tramwaju do Nowej Huty. A moze jeszcze inny wniosek: jesli chce sie teraz w Polsce zdobyc wladze, demokratycznie i porzadnie przez rozsadne wybory, a nie podejrzane koalicje, to mizerne szanse maja partie, ktore sie specjalizuja WYLACZNIE w udowadnianiu, ze przeciwnicy sa do luftu. Nawet jesli przeciwnik to SdRP, Tyminski, piwosze czy jacys (odpukac) faszysci. BARDZO potrzebujemy POZYTYWNYCH programow, nawet kiepskich. Jest to nie tylko wazne z przyczyn ekonomicznych, ale dla psychologicznych podstaw demokracji. Niestety przepychanki miedzy walczacymi nadal wskazuja, ze glownym kryterium przystepowania lub nie do koalicji sa animozje personalne. Najpierw ugrupowania okreslane zgrubsza jako prawicowe oswiadczaja publicznie, ze Gieremek to po ich trupie, a potem Mazowiecki na pytanie czy popra Olszewskiego odpowiada 'a dlaczego mielibysmy go poprzec?' Wydaje mi sie, ze polscy politycy troche za malo patrza jak wyglada uprawianie demokracji za granica i jak konstruktywnie korzystac z maszynki do glosowania, nawet tak kompletnie rozklekotanej jak we Wloszech. Trzeba to bedzie zmienic, bo w koncu wszyscy sie wzajemnie wykoncza i nastapi od dawna oczekiwany spokoj spoleczny. Jerzy Karczmarczuk _________________________________________________________________________ MYSLI JAKIE MI CHODZILY PO GLOWIE PODCZAS CZYTANIA KURONIOWEJ 'ZUPY' Jacek Walicki (jsw@hpfclk.sde.hp.com) Akurat zaczynalem szkole srednia gdy RWE nadawala dzien po dniu jak mantre 'Kuron i Modzelewski, Kuron i Modzelewski..'. Cztery lata pozniej zaczynalem studia, i zanim je zaczalem to sie przetoczyl, tuz obok, bardzo blisko, Marzec. Dobrych kilka lat pozniej byly protesty i listy przeciw zmianie Konstytucji. I to tez obok, tuz, tuz. Pamietam szkolke w zimie na Hali Gasienicowej gdy podniecony Jacek Kleyff opowiadal kto i co podpisal. Wiec ciagle blisko, ale i ciagle obok. Oba nazwiska przewijaly sie przez te wszystkie watki. Blizej lub dalej. Raz bardzo blisko. Zyciowe meandry i mantry trudno przewidziec. Bralem w tym wszystkim raczej bierny udzial. Tak wyszlo. Albo moja wina. Zalezy od surowosci krytyka. Tak ze tyle wiem o Kuroniu co uslyszalem od innych i sam wyczytalem w Jego ksiazkach. Wiec nie wiem czy pisze 'prawde'. I moze to i dobrze, bo prawda to sliska rzecz i inni, bardziej doswiadczeni, umieja sie z nia zreczniej obchodzic. Kuron o komunistach pisze 'oni'. Byl i jest socjalista. Dopiero z 'Mojej Zupy' wynika do jakiego stopnia pragnie byc spolecznym inzynierem. Skvorecki napisal wspaniala ksiazke - Inzynier Ludzkich Dusz. To niby okreslenie Batiuszki Stalina. Niesprawiedliwoscia jest zatem uzycie tej frazy do opisania postawy Kuronia (takie to przeklenstwo ideologicznych skojarzen i gilotynowania przez asocjacje). Ale Kuron to 'inzynier ludzkich dusz'. On chce dobrze. Dla ludzi i spoleczenstwa. Poniewaz tak sie na takim chceniu sparzylismy, to nie ufamy nawet tym, ktorzy naprawde chca dobrze. I to tez jest Kuroniowe nieszczescie. Kuron tak zaczyna rozdzial o 'wojnie na gorze': "Juz w zimie, na poczatku 1990 roku, zaatakowal on [Walesa] bardzo ostro polityke rzadu, a potem juz tylko nasilal ataki. Na ktoryms z jego spotkan, pewna kobiecina zapytala: - Jak dlugo Kuron bedzie nas okradal? - Do wyborow - odpowiedzial Walesa." "Moja Zupa" to ksiazka o walce z wiatrakami. Ale Kuron nie DonKiszot, za bardzo doswiadczony i zbyt wiele razy przegral, zeby przegrywac w glupi sposob. "Pojawil sie...problem przywilejow kolejarskich, zwlaszcza darmowych biletow. Powiedzialem, ze do konca roku PKP moze to zagwarantowac, ale co bedzie po tym okresie, tego ja nie wiem. Na to pracownicy ZNTK mowia do mnie: - E, co bedzie po koncu roku to sie nie martwimy. Tu przyjdzie taki, ktory to wszystko zalatwi. Czesto spotykalem sie z tego typu zwrotem i zrozumialem, ze mamy tu do czynienia z magiczna wiara w to, ze wszystkie nasze klopoty mozna rozwiazac. Mysmy to zle robili, a teraz przyjdzie ktos, kto to zrobi dobrze i wszystko bedzie w porzadku. Cala ta ksiazka jest o tym, co robilem zle. Ale ona jest takze o tym, ze to nie jest tak, ze po prostu przyjdzie madry i zrobi dobrze. Tego wszystkiego trzeba sie bardzo powoli uczyc." Przebija z ksiazki wiara, ze choc trudno jest zrobic dobrze, to jednak innego wyjscia nie ma, i trzeba sie starac. Lata podchodow i potyczek z komunistycznym dinozaurem nie przygotowaly Kuronia do bycia efektywnym i technokratycznym ministrem. Ale wydaje sie, ze potrafil sobie dobrac kompetentnych ludzi. Niestety rozmiar problemu (pracy, placy, pomocy spolecznej) jest taki, ze nikt sobie z nim nie poradzi w ciagu roku. Z jednej strony coraz chudszy budzet, z drugiej domaganie sie, zeby wszyscy zarabiali 110% sredniej krajowej. Kuron lawiruje miedzy zakladami, strajkami, ministrami i Balcerowiczem. W ksiazce duzo o twardych regulach neo-kapitalistycznej ekonomii a mniej o pyskowkach, osobistosciach i personaliach. Tego tez troche jest - np. o rozmowie z Kiszczakiem podsluchiwanej przez KGB. Ale znacznie wiecej o braku pieniedzy na wszystko, a zwlaszcza na pomoc spoleczna. Stad te slawetne zupki. Z ekonomia Kuron walczy i przegrywa. Ale wyczucie i zrozumienie spoleczne ma znakomite. Tak pisze o metafizycznych konsekwencjach tej prostej miski zupy: "...rzucila sie na nas jakas kobieta, krzyczac: - Idzcie, odejdzcie, zeszmacacie nas tymi zupkami! Ja jestem bardzo zahartowany na ataki i to nie tylko na ataki ze strony wladzy, ale wlasnie na ataki tlumu. Rzadzacy komunisci organizowali rozne tlumy, ktore wdzieraly sie z wrzaskiem i biciem do mojego mieszkania. Ale krzyk tej kobiety mnie wstrzasnal. Trafila mnie w samo serce. Uchwycila caly sens degradacji, ktora nastapila w zwiazku z polityka spoleczna, ktora proponowalem i proponuje.[...] [K]omunisci zafundowali nam olbrzymi luksus. Dawali wszystkim na zasadzie "bo sie nalezy"....Nikt zatem nie czul sie biedny, a rownoczesnie dostawal rzeczy, tak jakby nim byl [Kuron wylicza: swiatlo, edukacja, czynsze, dodatki rodzinne, lekarstwa; wszystko to prawie za darmo - JSW] I nagle ja mowie: mamy pomagac slabszym. Z jakiegos powodu musisz sie przyznac - ludzie to bardzo gleboko odczuwaja - ze jestes biedniejszy niz inni. To bardzo mocno uderzylo w ludzi. Zupki staly sie tego symbolem." Ksiazka Kuronia uswiadomila mi tez jak glebokie sa efekty braku praktykowania normalnego rzadu i normalnej ekonomii przez pol wieku. Kuron pisze z podziwem o systemie podatkowym US (a tu dopiero widac co to za 'mess'). Pisze tez rownie schizofrenicznie i naiwnie (jak przyslowiowy szary czlowiek to ktorego chce dotrzec ze zmianami) o 'legalnym' i 'czarnym' rynku pracy: "Majster - oczywiscie pilem z nim, bo inaczej by mi prawdy nie powiedzial - mowi do mnie: - Panie Ministrze, ja panu na fundusz SOS ten zasilek oddam. Slowo daje. Ale ja potrzebuje ubezpieczenie, potrzebuje ciaglosci pracy. Zadna policja na to nie pomoze [pisze Kuron]. Czarny sektor zniknie wtedy, jak tylko przezwyciezymy recesje". Zjawisko opisywane przez Kuronia zniknie gdy przestana istniec dwie rownolegle gospodarki - jedna panstwowa, i ta druga - prawdziwa. Z recesja to ma niewiele bezposrednio wspolnego. Znacznie wiecej z systemem podatkowym - i to takim ktory obejmuje bez wyjatku i dyskryminacji cala gospodarke. "Moja Zupa" ma niewiele ponad sto stron. Ale po pierwszym szybkim przeczytaniu niewiele mi sie w glowie skleilo. Zaczalem szperac po innych ksiazkach, ktore mam pod reka (a ze ich niewiele to i szperania tez, na szczescie, nie za duzo). Prof. Dziewanowski z Milwaukee (o ktorym wspominal w tych okolicach Mikolaj Jawdosiuk) napisal ladna synteze lat 50, 60 i siedemdziesiatych. Rola Kuronia, Modzelewskiego i tego pokolenia w wewnetrznym rozsadzaniu komunizmu jest zawiklana, ciekawa i potepianie jej w czambul ze strywializowanych nienawiscia pozycji prowadzi w slepa uliczke. Leszek Kolakowski piszac o intelektualistach tak podsumowal ich role wewnatrz ideologicznych systemow: Intellectuals are responsible to a large extent for the spread and the consolidation of the Communist world, but they contributed enormously to its decline as well. Sooner or later, obedience proved unbearable; and those among the intellectuals who did not completely renounce obedience and attack the doctrine from the outside, those who attempted to improve it from within, were especially destructive. Zagladnalem tez do Walesowskiej 'Drogi Nadzieji". O Kuroniu pisze Walesa z umiarkowanym szacunkiem (wydaje mi sie, ze z mniejszym niz dla Jaruzelskiego - ale to bardzo subiektywne; jak to zmierzyc...) ale bez specjalnej sympatii (vide str.186-7). Szukalem w ksiazce Walesy dowodow, ze zdaje sobie sprawe, ze zawdziecza KOR'owi, a w szczegolnosci Mazowieckiemu, Geremkowi, Kuroniowi i wielu, wielu innym bardzo wiele. Wyczytalem ze tak. Czy dalej tak mysli - nie wiem. Wydaje mi sie, ze to czy i jak pamieta role wielu ludzi i grup, ktore razem z nim walczyly o ten sam cel, a teraz wydaja sie byc wrogami politycznymi, zdeterminuje postepowanie Walesy na reszte jego kadencji. Na koniec sprawa ochrony nomenklatury i komunistow przez rzad Mazowieckiego. Kuron pisze po prostu tak: "Z nomenklatura laczy sie historia "grubej kreski" Mazowieckiego. Pomysl przeciwnikow Mazowieckiego, skojarzenia "grubej kreski" z nomenklatura, trzeba uznac za arcymistrzostwo tzw. czarnej propagandy. Otoz "gruba kreska" nie ma zadnego zwiazku z nomenklatura. Mazowiecki powiedzial o niej w tym sensie: "zastajemy kraj zrujnowany, odkreslamy gruba kreska przeszlosc - bedziemy odpowiedzialni za to, co jest od tej kreski". Pomysl propagandzistow obozu przeciwnikow Mazowieckiego, ze te slowa - "gruba kreska", skojarzy sie z rzekomym tolerowaniem nomenklatury, tak sie przyjal, ze w gruncie rzeczy wierza w to teraz wszyscy. Moze nawet sam Mazowiecki. [..]" Dobra ksiazka. Czyta sie latwo i szybko. Choc nie jest to fundamentalne dzielo, to jednak te sto stron opisuje niezwykle wazny okres w dziejach Polski. Inni moze napisali wiecej slow, ale wcale nie napisali wiecej. Jacek Walicki (Nov. 1-10, 1991) _________________________________________________________________________ TRZY DROGI STEFANA KISIELEWSKIEGO Ostatnia rozmowa z mistrzem Maciej Kledzik (przedruk z Przekroju, 13 wrzesnia 1991) cz. II (lata 1953 - 1991) - Co pan robil po rozpedzeniu zespolu "Tygodnika Powszechnego" w latach 1953-56? - Stala pensje w Panstwowym Wydawnictwie Muzycznym miala zona. udzielalem troche lekcji kompozycji. Wsrod pieciu uczniow byl moj wychowanek wyzszej Szkoly Muzycznej, Adam Walacinski. - Nie wszyscy, tak, jak pan i Jerzy Turowicz, odsuneli sie od prasy stalinowskiej. Jasienica zaczal pisac dla Piaseckiego. - Trudno tak powiedziec. - Tyrmand stwierdza wyraznie w pamietniku, ze gang Piaseckiego, w zamian za nazwisko Jasienicy, gwarantowal mu bezpieczenstwo i dostatnie zycie. Zatrudnili go w "Dzis i jutro". - To sa Tyrmanda marzenia. Jasienica rzeczywiscie zaczal u nich, wydal ksiazke, a potem zaczal sie klocic. Spotkal pania Brystygierowa, zaczal jej sie zalic i ona mu powiedziala: "Dlaczego musi pan pisac w 'Dzis i jutro'?" Zaczal wiec pisac ksiazki historyczne. - To jedno pytanie zadecydwalo o uwolnieniu sie Jasienicy od dziennikarstwa i Piaseckiego, o ucieczce w pisarstwo? - Ciagle klocil sie z Piaseckim, a Piasecki nieustannie powtarzal, ze uratowal mu zycie. Rzeczywiscie w czasie procesu nie padlo nazwisko Jasienicy. - Ale byl aresztowany. - W kotle. Przewiezli go do Warszawy. Przesluchiwal go Rozanski, a potem zaczely sie machinacje. Znany literat, zwiazany z Kuria krakowska. A czy pan wie, ze dziennikarze angielscy przekazali do Londynu o aresztowaniu Jasienicy, ksiedza Piwowarczyka i mnie? Potem sprostowali. - Jak zachowal sie zespol "Tygodnika Powszechnego" wobec Jasienicy, gdy go wylaczono z procesu i przyjechal do Krakowa? - Jasienica od razu popszedl do kardynala Sapiehy, wycofal sie ze wszystkiego. Nie odwrocilismy sie od niego, bardzosmy go lubili. - W jakiej byl pan formie psychicznej w latach stalinowskich? - W nie najgorszej. Duza przyjazn z Golubiewem, Stomma. U pani Starowieyskiej-Morstinowej mielismy KaKaDu, czyli Katolicki Klub Dyskusyjny. Na spotkania przychodzili najwybitniejsi ludzie owczesnego Krakowa, panowie Krzyzanowski, Kwiatkowski. UB nie czepialo sie nas. - Jakie nadzieje wiazaliscie w Krakowie ze zmianami politycznymi po pazdzierniku 1956 r.? - Przyjechal Wladyslaw Bienkowski i zaczal opowiadac o Gomulce, o naszym wejsciu do Sejmu, do Rady Panstwa. Zaczynaja sie rozmowy z fronda z PAX-u, zaczyna sie zycie polityczne. Nagle Golubiew proponuje: -"A wiecie co, zrobmy Kisiela poslem". Mnie ustawili na Wroclaw, Stomme na Krakow, Zawieyskiego na Warszawe, Makarczyka na Lublin, Gladysza na Tarnow. - Wszedl pan do sejmowych komisji planu, budzetu i finansow oraz do komisji kultury. Czy znajdowal pan jeszcze czas na pisanie i komponowanie? - Dzielilem czas na wszystko. Nadeszla koniunktura na ilustracje muzyczne do filmow, zaczalem pisac kryminaly. Mialem zamiar napisac dwanascie, ale Starewicz mi nie pozwolil. - Dlaczego wlasnie kryminaly? - Bo kryminal - to jest kryminal. Milosz mnie namawial na pisanie kryminalow. Wpisal mi dedykacje na "Zbrodni w dzielnicy Polnocnej". - Teraz czyta pan po francusku Jamesa Hadleya Chase'a "Qui vivra, rira" i "C'est pas dans mes cordes". Z ogromna pasja. - To najlepszy obok Simenona autor powiesci kryminalnych. - Byl pan poslem, a nie mogl pan wydawac w kraju nawet kryminalow... - Bylem poslem i zabrano mi paszport sluzbowy. Dostalem go od ministra Trampczynskiego, a odebrano po wizycie w Niemczech Zachodnich, gdzie przyjmowano mnie bardzo goscinnie. - Mimo to kandydowal pan w kolejnych wyborach do Sejmu. - W Siedlcach. I tez otrzymalem najwiecej glosow. - Zaczal pan publikowac w Paryzu. - Pod pseudonimem Tomasza Stalinskiego wydalem u Giedroycia "Widziane z gory". Czyms w rodzaju kuriera przewozacego rekopisy byl Andrzej Micewski. - Komunisci wiedzieli, ze Stalinski - to pan? - Domyslali sie. W kraju wystepowalem pod pseudonimem: Teodor Klon. I raz wydalem w Paryzu pod tym pseudonimem. - Z czego pan zyl do 1972 r.? - Z czego sie dalo. Z muzyki tez. I dostawalem honoraria z paryskiej "Kultury". Micewski je przywozil. - Od 1972 r. zaistnial pan ponownie felietonami w "Tygodniku Powszechnym". - I zaczalem ponownie wyjezdzac za granice. Dali mi paszport. Mialem sporo odczytow w wielu krajach. - Jakby pan najkrocej zamknal okres 1972-1980? - Tolerowali mnie. - A ktora z drog byla w tym czasie najwazniejsza? - Publicystyczno-ksiazkowa z polityczna. - Stan wojenny... - Zaskakuje mnie w Australii. Po operacji w szpitalu w Warszawie zaprosili mnie polscy lekarze, mieszkajacy w Australii. 13 grudnia bylem w Melbourne, a w dwa miesiace pozniej - w Paryzu. Przyjezdzal do mnie Micewski i zastanawialismy sie wspolnie, czy mam wracac, czy nie wracac. I wtedy napisalem artykul "Bic sie czy nie bic?". Jedyny, ktory Giedroyc odrzucil. Pani Torunczyk umiescila go w "Zeszytach Literackich". - Szarpaly panem w Paryzu pytania: wrocic, nie wrocic? Czy byla taka chwila, ze chcial pan zostac? - Nie. - Dlaczego? Ze wzgledu na rodzine pozostawiona w kraju? - Nie, ze wzgledu na robote. A co ja mialem robic w Paryzu? - Komponowac jak szalony, jak w 1938 roku. - Nie. W rezultacie wrocilem rowno rok po wyjezdzie, 22 lipca 1982 roku. I prosze sobie wyobrazic, jak mnie powitali na lotnisku. Celnik poprosil, zeby mu wpisac autograf i poprosil tez o to syna, Wacka, ktory po mnie wyszedl. Wszyscy na lotnisku prosili o autografy. - Wrocil pan do "Tygodnika Powszechnego". - Ale nie pisalem przez dwa lata. - Buszowal pan w felietonach po tematach i nagle zrezygnowal pan ze stalego miejsca w "Tygodniku Powszechnym", od ktorego zaczynala lekture wiekszosc czytelnikow. - Zaczely sie spory z redakcja. Mlodzi zaczeli dodawac komentarze do moich felietonow. - Za zgoda redaktora naczelnego? - Redakcja zaczeli rzadzic mlodzi. Dopisywali komentarze zaczynajace sie od slow: "Drogi Kisielu". Odpisalem, ze nie jestem dla nich zadnym "drogim Kisielem". Naroslo, ostateczne rozstanie nastapilo na Uniwersytecie Warszawskim, podczas pamietnego spotkania z Walesa. Poprosilem o glos i krociutko skrytykowalem Turowicza. - Panskiego wystapienia nie uchwycila kamera rezysera Sulika, autora filmu "W Solidarnosci". - Powiedzialem, ze jezeli pan Turowicz nie zna innej koncepcji, niz koncepcja pana Balcerowicza, to moze czyta tylko "Tygodnik Powszechny", a nie zna polskiej prasy, ktora wiele o tym pisze. Zaraz potem Michnik z Geremkiem zrugali mnie, ze zdradzam Turowicza. Powiedzialem, ze nie zdradzam, bo slubu z Turowiczem nie bralem. I teraz odpoczywam. - Czy nie wydaje sie panu, ze wedrujac przez zycie trzema drogami, zaprzepascil pan przynajmniej jeden talent? - Slusznie. - Ktory? - Muzyczny. - Dlaczego? - Z glupoty. Pociagalo mnie pisarstwo i polityka tez. - Dla zdobycia popularnosci? - Nie, po co mi popularnosc. Chcialem pisac, opisac rzeczywistosc. - Udalo sie? - Czesciowo. - Dlaczego czesciowo? - Bo ludzie zajeci sa teraz czyms innym. - Stracil pan czas, ktory mozna bylo poswiecic muzyce. - Nie. Ale juz za pozno. - A trzydziesci lat temu? - Sam sie zastanawiam. Nie wiem. - Czy zmarnowal pan czesc zycia? - Nie, cos niecos zrobilem. - Co wiecej moglby pan zrobic? - Wiecej skomponowac, uprawiac lepsza publicystyke polityczna. - Jeszcze lepsza? Jaka? - Nie wiem. Lepsza. - Co uwaza pan za swoje najwieksze osiagniecie w zyciu? - Powiesci. - Ktora z nich za najlepsza? - "Widziane z gory", potem "Cienie w pieczarze" i jeszcze "Sprzysiezenie". - A z muzyki? - Trzecia Symfonie Kameralna, "Kosmos" na orkiestre i "Spotkania na pustyni". - A jak pan ocenia najnowsze z dziel - "Koncert fortepianowy"? - Nie wiem jeszcze czy dobry. - Co chcialby pan jeszcze opisac? - To, co Polska przeszla za mojego zycia. - Czesciowo juz pan to zrobil w kilku ksiazkach. - Tak, ale chcialbym zrobic to bardziej sugestywnie. To ciekawe. Znalem wielu ludzi. -------------------------------- Rozmawial Maciej Kledzik Przytoczyl Zbigniew J. Pasek (zbigniew@caen.engin.umich.edu) _______________________________________________________________________ H E M A R O W Y W I E C Z O R Z N O S T A L G I A (tekst stary ale z lezka i nastrojem) Andrzej M. Kobos (kobos@krdc.int.alcan.ca) Wieczorem, 11 wrzesnia 1988 r. uczestniczyc moglismy w spektaklu rzadkiej klasy, ktory dostarczyl widzom przezyc nie czesto zdarzajacych sie w polonijnym Toronto. Mam na mysli wystep kabaretu "HEMAR" z Warszawy, w inscenizacji Wojciecha Mlynarskiego, z aktorami wywodzacymi sie z warszawskiego Teatru Ateneum, prym wsrod ktorych wiedli Ewa Wisniewska i Marian Kocinak. *** Marian Hemar, nazwisko, a wlasciwie pseudonim, ktore w latach miedzywojennych wzbudzalo dreszczyk emocji, szczegolnie wsrod pan, a po wojnie przyciagalo sluchaczy do ryzykownego sluchania Wolnej Europy, owiane wciaz jest mgla tajemniczosci i "tecza zachwytu". Piosenki do slow Hemara nucila cala Polska, nie tylko przed wojna, ale nieswiadomie takze i po wojnie. Pisze "nieswiadomie", gdyz przez dziesiatki lat nazwisko Hemara objete bylo zakazem cenzur, najpierw hitlerowskiej za osmieszanie Fuehrera i podnoszenie ducha walki w Polakach, a pozniej polskiej komunistycznej, za straszliwe osmieszanie krwawego Stalina, Bieruta i Rokossowskiego, a potem Gomulki. To wlasnie wiersze, piosenki i kuplety o tych wodzach proletariatu przedzieraly sie przez lata poprzez zagluszarki na falach radia Wolna Europa i BBC. Sentymentalne, a niekiedy frywolne piosenki do przedwojennych slow Mariana Hemara, ktore spiewano przez lata w PRL oficjalnie nie mialy podawanego nazwiska autora slow, lub wrecz podawano czyjes inne nazwisko, np. Juliana Tuwima, ktory mial co najmniej poprawne stosunki z Bierutem. Z tworczoscia Mariana Hemara zetknalem sie w latach piecdziesiatych, nie tyle z zagluszanej Wolnej Europy, lecz uczac sie angielskiego na wydanej w Anglii w 1943 r. dwujezycznej antologii literatury polskiej Filipa i Michaela "Moja Ojczyzna-Polszczyzna". Antologia ta zawiera piekny wiersz Hemara "Inwokacja", zaczynajacy sie od slow: "O Poezjo, laskis pelna". Nie mniej jednak, w czasie niedzielnego wystepu kabaretu odkryciem dla mnie bylo, a wraz ze mna zapewne dla sporej czesci widowni, jak wiele znanych i popularnych piosenek mojej mlodosci zostalo napisanych przez Mariana Hemara. Nawet w krakowskiej "Piwnicy pod Baranami" kiedy spiewano "Kochac nie warto, lubic nie warto... jedno co warto to upic sie warto", nie wspominano autora slow; cenzor czuwal. Zupelne, wrecz orwellowskie, wykreslenie nazwiska Hemara z listy tworcow kultury narodowej przez obrazonych wladcow PRL odnioslo niewatpliwy sukces w tym, ze nazwisko jego do niedawna pozostawalo ogolnie zapoznane. Pamietalo dotad o nim glownie pokolenie starsze, teraz niestety juz coraz mniej liczne. Jakze prawdziwy jest wierszyk Mlynarskiego - apoteoza Hemara - stwierdzajacy, ze "Polonia jest nie tylko nad Tamiza i kilkoma innymi rzekami, ale takze nad Wisla". Ta dluga "nieobecnosc" Hemara w kraju zapewne przyczynila sie do tego, ze na wystep w Toronto przybyli glownie widzowie w wieku juz nie mlodym, wierni swoim, jestem pewny, cudownym, hemarowym wspomnieniom, i raczej niewielu wychowanych juz w PRL. *** W krotkiej rozmowie po spektaklu, Wojciech Mlynarski podal mi kilka interesujacych szczegolow. Otoz w Polsce w ramach okrywania bialych plam (na razie mniej drazliwych) jest obecnie entuzjastyczny nawrot do Hemara. Ludzie szaleja za jego tworczoscia. Kabaret wystepuje w Warszawie w malej piwnicznej salce mieszczacej okolo 100 osob, a tlumy stoja noc i dzien za biletami wstepu [Strach pomyslec ile byliby zdolni stac, gdyby Hemar przezyl dluzej, dzis mialby 87 lat, i pisywal o Jaruzelskim i jego wronim wzroku zza ciemnych okularow... - to nie Mlynarski, to ja AMK]. W Toronto i wszedzie poza Warszawa artysci graja tak samo jak w Warszawie, zas w Warszawie graja niemal tak jak grano w prawdziwym kabarecie Hemara w latach miedzywojennych. To ostatnie podobienstwo zapewnily konsultacje z jedna z nielicznych juz aktorek dawnego kabaretu, pania Mira Ziminska. *** Urocze i przezabawne odczucia wywolala piosenka spiewana z litewskim akcentem przez Dorote Nowakowska o tym, jak jedno "NIE!" panny Maryli Wereszczakowny zmienilo kudlatego Adama Mickiewicza w Wieszcza, czyli ze "literatura to nie jest tylko zasluga piora". Na drugim krancu wrazen byl przejmujacy wiersz "Obrona Warszawy trwa", recytowany przez Aleksandra Slaska. Jest w nim mowa o obronie Warszawy, ktora rozpoczela sie juz w nastepnym dniu po jej zajeciu, a dalej o tym, jak z ostatniego Polaka, z ostatniej polskiej dziewczyny odrodzi sie legion mscicieli. W tym momencie wrocil mi na mysl obraz z kanadyjskiej TV pokazujacy dwa tygodnie temu wydarzenia w Polsce. Byla tam scena ukazujaca mlodego czlowieka z malym dzieckiem na ramionach. Ten, moze trzyletni, dzieciak niezdarnie jeszcze pokazal znak zwyciestwa "V for Victory", a komentator stwierdzil, ze rosnie nowe pokolenie walczacych o Sprawe wolnosci. Jakaz doskonala, wspolczesna ilustracja do slow Hemara. Wsrod zachwytow, odczulem niestety pewien niedosyt. Brak mi bylo bogatszego przedstawienia powojennej tworczosci Hemara. Liryczny wiersz o smutnej dziewczynie na ulicy Niecalej w Warszawie, recytowany przez Terese Budzisz-Krzyzanowska, ktora pamietam z Krakowa jako znakomita aktorke Teatru Starego, nie zastapil jakiegos dosadnego wierszyka, czy piosenki o czasach powojennych. Mniemam, ze w ramach glasnosti po polsku, artysci mogliby nam cos z tego zaprezentowac, przynajmniej po tej stronie Atlantyku. Na przyklad cos takiego: Mnie paszport niepotrzebny. Generalowi nie sluze. Ja jestem obywatelem W polskiej literaturze. Uczucia nostalgii za puszczona z dymem Polska, Warszawa czy Lwowem lat miedzywojennych, ktorych przeciez nigdy nie bylo mi dane ogladac, wywolaly u mnie takze refleksje glebsza. Otoz, jak to sie stalo, ze w kilka lat po pierwszej wielkiej wojnie, w panstwie dopiero co z takim trudem skleconym, mogla kwitnac taka wykwintna rozrywka, kultura przez duze K, i do tego masowa? Chylic nalezy czola przed wielkim dzielem dokonanym wtedy z niczego, ale w warunkach swobody intelektualnej. Jak wielki kontrast z mrocznymi czasami po drugiej wielkiej wojnie. Jakze wielka i plodna jest sila wolnosci. Wspomnij mnie... Andrzej M. Kobos ________________________________________________________________________ Marian Hemar "DZIADY" Ciemno wszedzie, glucho wszedzie, Co to bedzie, co to bedzie? Cyrankiewicz na premierze Palce gryzie, strach go bierze Takie cos na polskiej scenie! Czyje to niedopatrzenie? Cenzor, widac, nie uwaza, Nie okreslil egzemplarza! Ciemno wszedzie, glucho wszedzie, Co to bedzie, co to bedzie? Dotad jakos ich nie czytal Teraz az zebami zgrzytal. Kliszko z irytacji sapal, Ochab sie za glowe lapal, Moczar truchlal w pierwszym rzedzie. Co to bedzie, co to bedzie? Caly utwor jest wyraznie Nastawiony nieprzyjaznie Wobec naszych wschodnich braci, Oraz calej Rosji-Maci. Juz podnosi sie kurtyna, Widowisko sie zaczyna. Stoi GUSLARZ i GROMADA I na caly glos powiada: "Ciemno wszedzie, glucho wszedzie, Co to bedzie, co to bedzie?" I od razu smiech na sali, Wszyscy sie rozchichotali. Pierwszych dziesiec slow wieczoru, Pierwszych dziesiec slow utworu, Z pierwszej sceny i obrazu - I chwycilo. I od razu Ta satyra aktualna Jaka celna i genialna! Ta synteza, ta formulka - W lozy syknal pan Gomulka. Co za geniusz ten Mickiewicz! Z krzesla spadl pan Cyrankiewicz. Dziesiec slow - od razu mknie pod Strop teatru smiechu trzepot. "Ciemno wszedzie, glucho wszedzie, Co to bedzie, co to bedzie?" Swietny kawal. Pierwsze slowa I wiadomo - o nas mowa. I w dosadnej kwintesencji Sekret polskiej ezgystencji. Czego chichotacie, mlodzi? Rozumiecie, o co chodzi. Mowcie, komu czego braknie? Kto z was pragnie, kto z was laknie? Kto tu slucha, kto tu siedzi, Ma synteze odpowiedzi: Ciemno wszedzie, glucho wszedzie, Co to bedzie, co to bedzie? --*-- Patrzcie, ach, patrzcie do gory, Coz tam pod sklepieniem swieci W reflektorach - jakby szczury - Jakby duchy - jakby dzieci? "Do mamy lecim, do mamy, Coz to, mamo, nie znasz Jozia? Ja to Jozio, ja ten samy! Ta gruzinska u mnie buzia, To ja Jozio, czarnobrewek, A to moj - kolezka - Lewek - Razem ze mna wciaz sie blaka - Lewek Trocki prosze mamy - Coz to, nie chcesz znac Leonka? My tak sobie z nim latamy!" Dusze potepione obie, Pomykajcie stad w tej dobie! W imie Ojca, Syna, Ducha, Widzicie Panski krzyz? Wy, sprawcy naszego ustroju, Zostawciez nas w spokoju! A kysz! A kysz! Za Guslarzem sala cala Szeptem w duchu powtarzala. Teatr Narodowy slucha - Odpowiada z mroku - slysz: W imie Ojca, Syna, Ducha, Zostawciez nas w spokoju! A kysz! A kysz! Za oknem WIDMO - wola: Hej, kruki, puchacze, wrony, O, wy przeklete zarloki, Pusccie mnie tu, do kosciola, Pusccie, mnie, choc na dwa kroki! Wszelki duch! Jakaz potwora! Widzicie w oknie upiora? Wlos rozczochrany na czele, Oczy jak wegle w popiele, Lachman na nim skrwawiony. Ledwie sie zjawil, na sali Wszyscy ludzie go poznali! Ta twarz wstretna, ten wzrok winny, To Dzierzynski, ktozby inny? Nie znales litosci, panie, I my nie znajmy litosci! Hej, sowy, puchacze, kruki, Szarpajmy cialo na sztuki! Niech nagie swieca kosci! Musisz sie dreczyc, wiek wiekiem, Sprawiedliwe zrzadzenia boze! Bo kto nie byl ni razu czlowiekiem, Temu czlowiek nic nie pomoze. A potem - cisza glucha - Caly Teatr w ciszy slucha: Czy widzisz Panski krzyz? W imie Ojca, Syna, Ducha - Bronisz nam jadla napoju, Zostawze nas w spokoju! A kysz! A kysz! Ziemi nam bronisz i nieba! I wolnosci jak chleba! Opamietaj sie! Slysz! Dosyc twego podboju! Zostawze nas w spokoju! A kysz! A kysz! Sala cala cala lawa Chichotala, bila brawo. Gdy ze sceny grzmia te slowa, Kazdy wie - TO DO NICH MOWA! Ale ONI - z rzedow, z loz - Chylkiem - cichcem - znikli juz. Potem mowil p. Gomulka Do zaufanego kolka: Ten Mickiewicz... wieszcz narodu... Duzo zrobil nam zawodu! Ze on umarl, ja nie wiedzial. Gdyby zyl, to juz by siedzial. Nie ma wyjscia, nie ma rady - SKONFISKOWAC CALE "DZIADY"!! [ 1968 ] --------------------------- Przytoczyl Zbigniew J. Pasek (zbigniew@caen.engin.umich.edu) _______________________________________________________________________ Redakcja "Spojrzen": Jurek Krzystek (krzystek@u.washington.edu) Zbigniew J. Pasek (zbigniew@caen.engin.umich.edu) Jurek Karczmarczuk (karczma@frcaen51.bitnet) Andrzej M. Kobos (kobos@krdc.int.alcan.ca) Prosby o prenumerate i numery archiwalne do Jurka Krzystka ____________________________koniec numeru 2 ____________________________