______________________________________________________________________
                                            ___
             __  ___  ___    _  ___   ____ |  _|  _   _  _  ___
            / _||   ||   |  | ||   | |_   || |_  | \ | || ||   |
           / /  | | || | |  | || | |   / / |  _| |  \| || || | |
         _/ /   |  _|| | | _| ||   \  / /_ | |_  | |\  || ||   |
        |__/    |_|  |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
                          |___|
_______________________________________________________________________
 
  Piatek, 14.05.1993          ISSN 1067-4020                   nr 75
________________________________________________________________________
 
W numerze:
 
            Jorge Luis Borges - Kilka wierszy
                 Juliusz Fuss - Doktryna Franka Sinatry 
                                   czyli mozg wyprany
                Andrzej Oseka - Trylogia a Szwejk
           Jurek Karczmarczuk - Kacik Kulinarny: Bitwa wokol ognia
                   Leszek Zuk - Bajki dla doroslych:
                                   O zabie w ksiezniczke zamienionej
________________________________________________________________________
 
[Wybor z "Antologii Osobistej", Wyd. Literackie, Krakow, 1974. 
 Przepisal, a potem skomentowal (za co z gory nieszczerze przeprasza) 
 J.K_uk]
 
Jorge Luis Borges
 
                              KILKA WIERSZY
                              =============
 
w tlumaczeniu Edwarda Stachury.
 
 
       Labirynt          (El laberinto)
       --------
 
Nie bedzie nigdy wyjsciowych drzwi. Jestes we wnetrzu,
a twierdza obejmuje wszelki punkt wszechswiata
i, ni awersu, ni rewersu nie posiada,
ni zewnetrznego muru, ni tajnego centrum.
Nie oczekuj, ze niezlomnosc twej marszruty,
co uporczywie sie rozwidla,
co uporczywie sie rozwidla,
miec bedzie kres. Z zelaza los twoj ukuty
jak i twoj sedzia. Nie sadz, ze bedzie nacieral
byk, co jest czlowiekiem i ktorego zadziwiajaca
forma mnoga karmi przerazeniem gaszcze
z niekonczacego sie utkane kamienia.
Nie istnieje. Niczego sie nie spodziewaj,
nawet w czerni zmroku najdzikszego zwierza.
 
 
       Zegar piaskowy          (El reloj de arena)
       --------------
 
Jest dobrze, ze mierzy sie on przy pomocy
iglicy, co w sloncu rzuca cien
albo uplywem wody z rzeki tej,
w ktorej Heraklit szalenstwo nasze zoczyl.
 
Czas. Albowiem do czasu podobne jest jedno,
a do przeznaczenia podobne to drugie:
imponderabilne dziennego cienia smugi
i nieodwolalny szlak wody wzdluz szlaku wodnego.
 
Jest dobrze, lecz czas na pustyniach wynalazl
inna substancje, skondensowana i gladka,
ktora jakby zostala wymyslona na to,
by odmierzac plyniecie czasu umarlych.
 
Tak sie wylania alegoryczne urzadzenie
z rycin encyklopedii, kalendarzy,
przedmiot, ktory antykwariusze starzy
zgodnie wypedza w popiolow domene:
 
gonca nie do pary, mieczow bez ostrzy,
zamazanego, calego w plamach teleskopu,
sandalowego drzewa zzartego przez opium,
podkladow kurzu, przypadku i nicosci.
 
Ktoz nie zatrzymal sie przed tym ponurym
i srogim instrumentem, co towarzyszy
bogu i jego kosie, po prawicy,
i ktorego ksztalty Duerer byl powtorzyl?
 
Przez otwor w szczycie odwrocony stozek
przesypuje drobiazgowa piasku materie,
zloto stopniowo oddziela sie, by zapelnic
wklesly krysztal swoim sypkim przestworzem.
 
Jest jakas przyjemnosc w podpatrywaniu
sekretu piasku, gdy slizga sie i stacza,
a, kiedy juz ma spasc, wiruje i obraca
sie z pospiechem, tak jak calkiem w ludzkim jest zwyczaju
 
Piasek kolejnych cyklow jest ten sam niezmiennie,
a jego historie nie mierzy sie granicami;
tak wiec, pod twymi dobrymi lub zlymi losami,
nie do zranienia wiecznosc podziwia sama siebie.
 
Nie zatrzymuje nigdy sie kaskada.
To ja sie wykrwawiam, nie krysztal. Bezkresny
jest rytual ukladania o piasku piesni
i z piaskiem zycie nasze sie zatraca.
 
W tych uplywajacych spadaniem ziaren minutach
jakby kosmiczny czas odczuwac mi sie zdaje:
historie, ktora wiezi w swoich lustrach pamiec
lub ktora Leta magiczna w niepamiec rozpuszcza.
 
Kolumna dymu i kolumna ognia,
Kartagina i Rzym, krwawy miedzy nimi boj,
Szymon Mag oraz siedem stop ziemi, ktore krol
saksonski norweskiemu ofiarowal:
 
wszystko rozwloczone i pogubione zostaje
przez te nieznuzona nitke wielolicznego piasku.
Nie uratuje sie i ja, przypadkowy twor czasu,
czasu, co zbudowany z materii jest nietrwalej.
 
 
       Morze          (El mar)
       -----
 
Zanim sen (lub zgroza) poczal tkac
mitologie oraz kosmogonie,
zanim czas zaklinowal sie w dniach
bylo juz i bylo zawsze morze.
Kim jest morze? Kim jest ta istota porywcza
i antyczna, podgryzajaca slupy globu,
ktora jednym jest morzem i wieloma pospolu,
i jest: otchlan i wiatr, i przypadek i iskra?
Kto na nie spoglada, widzi je zawsze po raz pierwszy.
Z tym zdumieniem, jakie wzbudzaja pierwotne zjawiska:
urodziwe wieczory, ksiezyc,
ogien plonacego ogniska.
Kimze morze? Kimze ja? To mi bedzie wiadomym
w ten dzien kolejny, co nastapi po agonii.
 
 
       Szachy          (Ajedrez)
       ------
 
W swoim powaznym kacie gleboko zaszyci
gracze manewruja powolnymi figurami.
W srogim kregu do switu w szachu sa trzymani
przez dwa kolory pelne wzajemnej nienawisci.
 
Magiczna scisloscia promieniuja formy:
wszechzbrojna krolowa, homerycka wieza,
krol ostatni w szyku, skoczek lotna bestia,
goniec skosny oraz napastliwe piony.
 
Kiedy juz bedzie tak, ze gracze wyszli
kiedy juz bedzie tak, ze czas ich zniszczyl,
na tym sie pewnie nie skonczy ceremonial.
 
Na Wschodzie owa wojna zaplonela,
ktorej widownia dzis jest cala ziemia.
Tak jak i tamta, ta gra jest nieskonczona.
 
Delikatny krol, chytry pion, przekatny goniec,
krwawa krolowa, wieza prostolinijna,
tak po bialych, jak i po czarnych goscincach
poszukuja sie i staczaja bitwy zbrojne.
 
Nie wiedza tego, ze z gory prowadzona
dlon gracza kieruje ich przeznaczeniem;
i ze jest rygor, ktoremu niewzruszenie
poddany jest ich tor oraz wolna wola.
 
Takoz i gracz za wieznia sie liczy
(autorem sentencji jest Omar) na innej szachownicy,
tej z dni bialych oraz czarnych nocy.
 
Bog wprawia w ruch gracza, ten zas figure.
Jaki bog zza plecow Boga rozpoczyna fabule
z pylu i czasu, i snow i agonii?
 
 
       Labirynt          (Laberinto)
       --------
 
Zeus nie zdolalby rozsuplac kamiennych
sieci, co mnie oplataja. Nie pamietam
ludzi, ktorymi dawniej bylem; ide dalej
znienawidzonym szlakiem wzdluz murow niezmiennych,
co sa moim losem. Proste galerie
zakrzywiajace sie w kregi niewiadome
z uplywem lat. Balustrady poszczerbione
opieraniem sie na nich codziennym.
W zoltawym kurzu rozszyfrowalem slady,
ktorych sie lekam. Powietrze przynioslo mi
w popoludniach wkleslych jakoby zwierza ryk
lub tego ryku echo pelne rozpaczy.
Wiem, ze gdzies w cieniu jest ten Drugi, a jego cel
to zameczac moje dlugie samotnosci
tkajace i prujace Hadesu wlosci,
i trwozyc moja krew, pozerac moja smierc.
Szukamy sie wzajem. Oby to byl ten
oczekiwania ostatni dzien.
 
------------------------------------------------------------------------

[Komentarz J.K_uka. W miare uplywu lat coraz czesciej zauwazam, ze aby
 sobie cos przeregulowac w glowie, np. nauczyc sie nowego algorytmu,
 nie wystarczy mi go przeczytac, musze to przepuscic na wylot, np.
 przepisac. Dedykuje wiec te moja prace tym, ktorzy pisza do nas, ze
 nie moga tracic czasu na przepisywanie. Bo dziwne, ale ja nie mam
 wrazenia, ze go trace, wrecz przeciwnie, *wykorzystuje*. Jestem wtedy
 Benedyktynem, jestem trybikiem, ktory dzieki sprzezeniu z innymi,
 wiekszymi, obrocil sie nieco wokol wlasnej osi. Poniewaz tamte trybiki
 sa wieksze ode mnie, niewiele im trzeba ruchu, aby mna zakrecic. A
 teraz jestem Borgesem i widze te nieprawdopodobna jednorodnosc jego
 tworczosci, widze, ze jego poezja i proza to jest *to samo*, zarowno w
 plaszczyznie  skojarzen i alegorii, jak i bardzo glebokiej ontologii.
 Jestem Borgesowskim Ju Tsunem, jestem Al-Mutasimem, a raczej tym,
 ktory go poszukuje, co *oczywiscie* jest wszystko jedno.
 
 Poczytajcie "Fikcje", czy "Alefa" dla czystej estetyki literackiej.
 Jest to literatura fantastyczna i ta fantastyka przenika do szpiku
 kosci nawet jego krytyczne felietony poswiecone cudzej literaturze
 calkowicie `powaznej', tak ze nie zawsze wiadomo, czy jakis rzekomy
 madry cytat nie jest kpina. Ale wiedzcie tez, ze te `siedem stop
 ziemi' wspomniane w  wierszu o czasie i zegarze, ta linijka, nad
 ktora zaden z Was nie zatrzymal dluzej oka, to nie jest czysto
 poetycki bulgot, a jest w duzej mierze praprzyczyna aktualnego stanu
 swiata. Dotyczy to wojny miedzy Haraldem Hardraada, a krolem Haroldem
 brytyjskim. Wiking przegral i tyle tej ziemi angielskiej dostal. Ale
 tak oslabil armie Harolda, ze pare tygodni pozniej, pod Hastings,
 Wilhelm Zdobywca, ktory wyruszyl stad, z Normandii, tamtego pokonal i
 zabil. I historia Europy, a potem i swiata potoczyla sie na przyklad
 tak.
 
 A gdzie indziej, na innej drozce "Ogrodu o rozwidlajacych sie
 Sciezkach", ewentualnie na innej karcie "Biblioteki", czy w innej celi
 Labiryntu, zupelnie inaczej. W jednej z tych rzeczywistosci napisalem
 (a moze dopiero napisze?) nieco dluzszy felieton o Borgesie. Ale nie
 wiem, czy to ja, czy to ten Drugi, i czy to w tej samej rzeczywistos-
 ci, ktora gosci "Spojrzenia". Jurek K_uk]
________________________________________________________________________
 
[Tekst ponizszy ukazal sie w ubieglym roku w "Pacyfiku", dwutygodniku
wychodzacym w Vancouver, B.C. Przekazuje go, po pewnych poprawkach i
uzupelnieniach autorskich. Cytaty z artykulu Stanislawa Baranczaka
"Annus Mirabilis" - "Salmagundi", nr 85-86, 1990 - w tlumaczeniu Mirka
Bielewicza. Kostek Malczyk]
 
Juliusz Fuss
 
 
             DOKTRYNA FRANKA SINATRY CZYLI MOZG WYPRANY
             ==========================================
 
Wodolejstwo i pustoslowie pseudointelektualne zdaja sie dzisiaj zalewac
rowno i Polske i Polnocna Ameryke. W tej powodzi slow jedyne co ja moge
uczynic to nie udawac. Nie bede zatem udawal, iz moje ple ple ple
czyms sie wyroznia, albo wrecz zmierza pod jakis niezbyt weglug mnie
chwalebny prad. Prawda bowiem jest taka, ze jesli juz uda mi sie jakos
ustawic wobec czegos, to moze najwyzej bokiem. Albo jeszcze dosadniej -
okrakiem. Okrakiem czy to na kobyle (szkapie?) najnowszej historii, czy
po prostu okrakiem na przyslowiowym, z angielskiego biorac, plocie, nie
wiedzac po ktorej jego stronie chcialbym sie akurat znalezc.
 
 
                                I
 
Stanislaw Baranczak, analizujac znamiennosc roku 1989 dla Europy i dla
calego swiata, nie ustrzegl sie jednej zlosliwosci wobec bliznich, a
nawet i wobec samego siebie. Tej mianowicie, iz az tylu madrych tego
swiata, z nim samym prawie ze na czele, nie potrafilo przewidziec tak
gwaltownego przeobrazenia Europy srodkowo-wschodniej w ciagu tylko
drugiej polowy 1989 roku. "Jesien Ludow", jak Baranczak nazwal ten `rok
nieustajacej satysfakcji', omal ze mu nie umknela w jego tworczosci
eseistycznej.
 
Bo mial wtedy napisac esej o Vaclavie Havlu, siedzacym w komunistycznym
wiezieniu czechoslowackim. A tu `nim zdolalem pozbierac mysli', pisze
nasz wielki poeta i jeszcze wiekszy tlumacz szekspirowski, `moj bohater
przeprowadzil sie z celi wieziennej do palacu prezydenckiego'. Tego, ze
zostal on prezydentem panstwa o natychmiast zmienionej nazwie: Czecho-
Slowacji, Baranczak juz nie powiazal z nieunikniona krotkotrwaloscia tej
prezydentury. Czy dzisiaj zarzucilby sobie i ten brak w zdolnosciach
przewidywania najblizszej przyszlosci? Tego nie wiemy jeszcze, a w ogole
to wrocmy lepiej do podsumowania `roku nieustajacej satysfakcji', bo ten
juz jest i za nami i za Baranczakiem.
 
Swiat 1989 roku, w przeciagu prawie ze jednej nocy, wywinal kozla i
stanal na glowie, a raczej w koncu na nogach. Stalo sie to wbrew
przepowiedniom, ba, wbrew zyczeniom wielu politologow, futurologow czy
innych sowietologow, mocno od lat osadzonych w okowach `zimnej wojny'.
Zas zakonczenia `zimnej wojny' tworcy tego terminu nie wyobrazali
inaczej niz poprzez wywolanie najpierw wojny `goracej'. Co prawda,
zwyczajny chlopski rozum nakazywal dostrzezenie tu jakiegos odwrocenia
logiki: wywolywac wojne `goraca' po to, by zakonczyc wojne `zimna'?
Niemniej, taki a nie inny scenariusz zostal rozpisany i przez ponad
czterdziesci lat trwala jego pracowita realizacja. Z plenerem juz ponoc
przez historie wybranym, Polska, z miejscowymi statystami - to zeby bylo
taniej. Scenografii tylko nic nie braklo na przepychu: produkowaly ja
radosnie i w nadmiarze przemysly zbrojeniowe panstw kilku kontynentow.
Odbywalo sie to czesto kosztem tak wielkiej czesci ich dochodow
narodowych, ze obywatelom tych panstw, dochod ten wypracowujacym,
zostawalo tylko na nieco kartkowej kielbasy czy na miske ryzu. A i te
nierzadko pochodzily z international food aid czy z innych datkow
miedzynarodowych.
 
Ta smutna w sumie zabawa trwala, jak rzeklem, ponad czterdziesci lat.
Trwalaby zapewne jeszcze nastepne tyle, gdyby jeden z partnerow tej
zabawy w wojne nie wyrzekl w koncu slow, ktore zle wychowane dzieci,
wymeczone jakas zabawa, czesto wypowiadaja: pieprze, wiecej sie z toba
nie bawie.
 
Wlasciwie to, zeby oddac prawde historii, tej szkapie przemyslnej,
sygnalem do zmian w Europie Wschodniej byly troche inne slowa.
Wypowiedziec je mial, i to po angielsku, w 1989 roku Giennadij
Gierasimow, owczesny rzecznik owczesnego prezydenta owczesnego imperium
o prawie juz zapomnianej nazwie ZSRR, Michaila Gorbaczowa. Gierasimow,
uczestniczacy w swiatowej konferencji pokojowej w Paryzu, w odpowiedzi
na pytanie dziennikarza o tzw. doktryne Brezniewa, mial wypowiedziec
cos, co brzmialo mniej wiecej tak:
 
 `My dzisiaj w Zwiazku Radzieckim raczej wyznajemy juz doktryne Franka
 Sinatry niz Brezniewa. Polega ona na tym, ze zgodnie z tym co Sinatra
 spiewal w swoim przeboju: "I did it my way", przywodcy ZSRR uznaja
 teraz prawo krajow Europy Wschodniej do stanowienia o sobie *their 
 way*, czyli wedle ich uznania.'
 
Po tej wypowiedzi sytuacja zaczela sie rozwijac raczej lawinowo i to nie
tylko w Polsce, po `okraglym stole' i po wyborach 4 czerwca. Rowniez
Niemcy Wschodni ruszyli, dla odmiany, na zachod, rozbierajac po drodze
mur berlinski. Czecho-Slowacy, Wegrzy, Rumuni oraz Bulgarzy i Mongolowie
tez sie ochoczo zalapali na `doktryne Sinatry'. Nawet Albania i
Jugoslawia dolaczyly do Jesieni Ludow, same bezposrednio nie bedac pod
wplywem ani doktryny Brezniewa ani Sinatry. Jugoslawia zreszta z marszu
przeszla od Jesieni Ludow do nie-Ludzkiej Zimy i dalej, do piekla
prawdziwego, obracajac historyczne niesnaski etniczne w barbarzynskie
czystki etniczne.
 
W niektorych z tych krajow nikt nigdy za wiele nie slyszal o
jakichkolwiek `autentycznych, wymierzonych przeciwko totalizmowi'
zorganizowanych ruchach. Dzialo sie tak nie dlatego, jakby chcial
Baranczak, ze `tworcy konserwatywnej opinii i polityki na Zachodzie'
byli `niezdolni do odkrycia' tych ruchow, tylko ze ich po prostu nie
bylo. A nawet jakby i zostaly, przy pomocy CIA, `odkryte' (ze juz
pozostaniemy przy tym eufemizmie, wiedzac bardzo dobrze o co chodzi), to
co dalej? - chcialoby sie zapytac naszego najnowszego wieszcza i
tlumacza. Zalozyc dziesieciomilionowy zwiazek zawodowy? Wyslac Marines?
Nie wypada jednak takich pytan zadawac, przy okazji zachwytow nad
`rokiem nieustajacej satysfakcji'.
 
Tak samo zreszta, jak nie bardzo chyba wypada przypominac, ze to jako
bezposredni rezultat tej cudownej Jesieni Ludow tocza sie dzis, i to na
calego, wojny w bylej Jugoslawii oraz w niektorych bylych republikach
bylego ZSRR. Doszlo bowiem do niesamowitego paradoksu: to nie w wyniku
wojny `goracej', jak przewidywal wspomniany wyzej scenariusz, zakonczono
wojne `zimna'. Wojny `gorace' zaczely wybuchac dopiero po `refolucji'
1989 roku, czyli chlopski rozum znow zatriumfowal. Odwrocenie logiki,
choc przetrwalo 45 lat, musialo odejsc, jak zawsze przedtem, w niebyt
historii. A swiat powrocil, `z nieustajaca satysfakcja', do tak dobrze
od kilku tysiecy lat znanej metody ksztaltowania stosunkow
miedzynarodowych: metody obfitego rozlewu krwi, popartego dla pewnosci
ludobojstwem i masowymi grobami.
 
Wrocmy jednak do `autentycznych ruchow' Baranczaka: objawily sie one
szybko jak tylko sie okazalo, ze zaczela obowiazywac nowa `doktryna'.
I do dzisiaj sie licytuja, ktory byl pierwszy, ktory jest prawdziwy, a
ktory przemalowany. Bo ruchow czy struktur starych juz nigdzie nie
uswiadczysz: nie ma doktryny Brezniewa, nie ma ustroju, nie ma
`swietlanej' partii. Te w Rosji juz dawno zdelegalizowano, choc moze
nie ze 100 procentowym skutkiem. No i oczywiscie nie ma Imperium Zla.
Wszyscy zas, szczegolnie na terenach bedacych do niedawna pod wplywem
tego Imperium, radosnie buduja ustroj nowy i sadzac po jego
dotychczasowej formie, to moze i nosi on jakies znamiona Franka Sinatry,
wielkiego przeciez przyjaciela Nancy i Rona Reaganow. Ze juz nie wspomne
jego rzekomych koneksji z najwiekszym businessem miedzynarodowym, rodem
z Sycylii. Business ten ostatnio ponoc rozkwita i na obszarach do
niedawna dlan niedostepnych z powodu jakiejs tam, dzis prawie ze
zapomnianej, kurtyny ...
 
Ten Gierasimow to mial wyobraznie.
 
 
                                 II
 
General Wojciech Jaruzelski wydal nie tak dawno temu ksiazke, a nawet i
dwie, gdyz jedna w Paryzu, a druga w Polsce. Z tej to okazji udzielil
sporo wywiadow, zarowno na prawo, jak i na lewo, nie baczac na
orientacje polityczne srodkow przekazu, wywiady te przeprowadzajacych.
Wszystko w ramach promocji ksiazek. Z wywiadow wynikaloby, ze za jego
rzadow w latach 80-tych system i ustroj w Polsce byly gruntownie
zmieniane. Zabraklo jednak reformatorom wyobrazni, stwierdzil general,
nikt nie potrafil dojrzec horyzontu, do ktorego zmierzano. I stad to
zapewne jego przeswiadczenie: `bylem prezydentem przegranej sprawy'.
 
Z tym ostatnim stwierdzeniem trudno sie nie zgodzic. Wyglada tez na to,
ze i horyzont latwiej by bylo dojrzec, gdyby wiadomo bylo, ze nadchodzi,
w tym cudownym roku 1989, zmiana obowiazujacych doktryn. Niestety, tego
przed Gierasimowem nikt nie zapowiedzial, choc wiele nadziei wiazano z
Gorbaczowem juz od polowy lat 80-tych.
 
Dzisiaj zatem wolno nie tylko Walesie i Havlowi sadzic, iz to oni
doprowadzili do `refolucji' 1989 roku. Rowniez Jaruzelski chcial sie
zalapac na samodzielnego reformatora, ktoremu tylko wyobrazni zabraklo.
I jak to general ujal: `a komu jej wowczas wystarczalo?'
 
Chyba tylko Giennadijowi Gierasimowowi, i to dopiero pozniej.
 
 
                                 III
 
Narzekania na stronniczosc srodkow masowego przekazu nie sa niczym
nowym. Kanadyjska siec telewizyjna CBC notorycznie sie posadza o
sklonnosci lewicowe i pan Tadeusz Pruss okazal sie chyba nastepnym w tej
dziedzinie odkrywca Ameryki w "Masowym Praniu Mozgow", tekscie
opublikowanym w "Pacyfiku", z wielce wymownym nadtytulem "Pod prad". W
swojej krucjacie zbawienia Zachodu od czerwonej zarazy, prowadzonej od
dluzszego juz czasu na lamach niektorych pism polonijnych, nasz kolega
po piorze jest dosc konsekwentny, a nawet i gaf wiekszych udaje mu sie
nie popelniac zbyt czesto. Niestety, w "Masowym Praniu Mozgow" stal on
sie tak okrywczy, ze az sie w tym wszystkim zaplatal i to dosyc zdrowo.
 
Otoz zwalil on wine za wyniki ostatnich wyborow w Brytyjskiej Kolumbii
- wygrala socjaldemokratyczna NDP, Nowa Partia Demokratyczna -  na
rzekoma lewicowosc sieci telewizyjnych w Kanadzie, CTV i CBC. Manewr ten
jest znamienny, wrecz odkrywczy, i to z kilku powodow.
 
Po pierwsze, calkowicie pomija on fakt, iz NDP byla, jako jedyna wowczas
partia opozycyjna, jedyna alternatywa dla skorumpowanej i w mroki
dziejow przez wyborcow odsylanej partii. Juz nawet jej nazwa, Social
Credit, byla kompromitujacym balastem: zostala wymyslona w latach
trzydziestych przez sily prawicowo-klerykalne, przeciez nie w izolacji
od tego, co sie wowczas w Europie zachodniej dzialo. Balast ten nie
mogl pomagac w przyciaganiu do jej platformy politycznej nie tylko
dzisiejszych, czy to prawicowych czy lewicowych dziennikarzy, ale i
zwyklych wyborcow. A elektorat w B.C. chcial zmiany rzadu od lat
przynajmniej czterech, tj. od czasu nastania slawetnego Vander Zalma, co
zreszta pomiary opinii publicznej wykazywaly niezmiennie przez ostatnie
lata.
 
Po drugie, p. Pruss ustawil sie tutaj ponad przecietnym narzekaczem na
konspire socjalistyczna. Przecietny bowiem narzekacz, choc wszedzie
weszy, podobnie jak i p. P., socjalistyczny spisek, to jednak uwaza
prywatna CTV za zdrowsza, jesli nie calkiem zdrowa, alternatywe
panstwowej CBC. A nasz kolega - buch je do jednego wora! Nie na tym
jednak polega jego glowna odkrywczosc.
 
Bo oto w tym samym czasie dopatrzyl sie on paradoksu: konserwatysci
wygrali ostatnie wybory federalne pomimo lewicowych pogladow az 42%
dziennikarzy. Ten jednak `paradoks' pozostawil poza swoja analiza,
zajmujac sie wylacznie zagrozeniem wynikajacym z lewicowosci mass
mediow.
 
`Paradoksy' jeszcze bardziej wymowne, ot chocby tylko takie jak: trzy
pelne kadencje konserwatywnej prezydentury w USA, czy nieustajacy od az
czterech kadencji `thatcheryzm' w Anglii - konserwatywny nastepca "Iron
Lady" premier John Major ciagnie czwarta juz dla Torysow kadencje - nie
sa nawet wspomniane. No bo te fakty, oraz wiele innych, np. zwyciestwo
konserwatystow we Francji, rzady konserwatywnej koalicji w Niemczech,
zwrot na prawo w Szwecji, itp., slabo jakos by przystawaly do teorii
zagrozenia lewicowego na Zachodzie. Nie mowiac juz o tym, ze nawet i
same rzady niby `socjalistyczne' NDP, czy to w Ontario, czy w
Saskachewan, czy w samej Brytyjskiej Kolumbii, dosyc dzisiaj slabo
przystaja do teorii `hord socjalistycznych u bram'. Stephen Langdon,
posel federalny z Ontario z ramienia NDP, niedawno otwarcie i bardzo
publicznie oskarzyl socjaldemokratyczny rzad ontaryjski o zwiekszanie
bezrobocia w celu zmniejszenia deficytu budzetowego. Tego po rzadzie
lewicy to pan. P. chyba sie nie spodziewal!
 
`Tym gorzej dla faktow', blyskotliwie, choc niezbyt odkrywczo odwraca
kota ogonem nasz plodny autor. A ja nawet domyslic sie nie moge, czym
mozna tlumaczyc jego uparte gloszenie iz `konserwatywni kandydaci
gdziekolwiek w Ameryce' w ogole nie moga sie `przebic przez zasieki
frontu ideologicznego srodkow przekazu'. To komuchy juz rzadza w
Ameryce? Jak zatem nalezy odczytywac dzisiaj np. wciaz zywy jeszcze
fenomen Rossa Perrot - bez precedensu w USA! - trzeciego liczacego sie,
a przy tym ultrakonserwatywnego kandydata na prezydenta? Jako dowod
czy tez jako zaprzeczenie tezy o czerwonej konspirze amerykanskiej?
Zaraz, zaraz, a co inni twierdza na ten temat?
 
No i otoz to. Dwaj profesorowie amerykanscy, Edward S. Herman i Noam
Chomsky, w glosnej ksiazce pt. "Manufacturing Consent", a jest i film o
tymze tytule, zupelnie co innego dowodza, i to na podstawie faktow, a
nie goloslownych przeklaman. Twierdza oni, wyprowadzajac na wszystko
dosc spojny dowod, ze w Stanach Zjednoczonych istnieje silny i dawno juz
uksztaltowany model propagandy. Mass media amerykanskie sluza tym
`special interests', ktore dominuja dzialalnosc panstwa i prywatnej
inicjatywy i praktyka ta trwa od lat.
 
Inny amerykanski znawca tej dziedziny, dziennikarz Walter Lippman, juz
w latach 20-tych tego wieku odkryl istnienie zorganizowanej propagandy
prawicowej, wymierzonej na `manufacturing of consent', wyprodukowanie
przyzwolenia w spoleczenstwie na to wszystko, co istniejacy ustroj,
przeciez nie socjalistyczny, ludziom niosl. Lewicujace ogniwa tego
modelu systemu propagandy sa jego czescia skladowa i tez maja swoja role
do spelnienia. Stwarzajac pozory obiektywizmu zawartego w tym modelu,
jednoczesnie sluza one jako `safety valves', zawory bezpieczenstwa na
ujscie spolecznego niezadowolenia.
 
 
                                 IV
 
I tak dobrnelismy do prawdziwego paradoksu. Z jednej strony niby wiemy,
ze zlo wynikajace z lewicowych teorii skonczylo sie z wraz obaleniem czy
upadkiem - tu pelnej jasnosci nie ma, i ani Baranczak ani Jaruzelski
jednoznacznej odpowiedzi na to nie daja - komunizmu w cudownym roku
1989. Z drugiej jednak strony padaja glosy, ze jakies zagrozenie
lewicowe, wrecz komunistyczne, wciaz istnieje, i Brytyjska Kolumbia jest
tego niby wymownym przykladem. Zeby jednak sprawe jeszcze bardziej
pogmatwac, lewicy rowniez przypisuje sie role `safety valve' w systemie
kapitalistycznej propagandy `manufacturing consent'. To zas juz
przemienia lament o zagrozeniu lewicowym na tym kontynencie w zwyczajny
chichot, a dalsze na ten temat wywody prasowe w jeszcze zwyczajniejszy
belkot.
 
Belkot mozgu wypranego.
 
                                      Nadeslal Kostek Malczyk
________________________________________________________________________
 
[Gazeta Wyborcza z 17-18.04.93. przepisal J.K_uk]
 
Andrzej Oseka
 
 
                             TRYLOGIA A SZWEJK
                             =================
 
 
Po raz pierwszy zetknalem sie z tym dylematem cwierc wieku temu w
czasach "Praskiej Wiosny". Nie pamietam czy bylo to po najezdzie wojsk
Ukladu Warszawskiego na Czechoslowacje, czy tez przed najazdem, kiedy
wszyscy zastanawiali sie, czy nastapi on, czy nie. W srodowiskach
zwanych tworczymi (z pogranicza literatury, sztuki i dziennikarstwa)
nie bylo wcale na ten temat jednomyslnosci. Wielu patrzylo na to, co
dzieje sie u Czechow i Slowakow z niechecia.
 
Janusz Wilhelmi, owczesny redaktor naczelny tygodnika "Kultura" (gdzie
pracowalem) powiedzial: `Nie mozna pozwolic, zeby zwyciezyl Szwejk'.
Klocilem sie z nim, oburzony i na jego niezyczliwosc wobec praskich
wydarzen, i na argumentacje, ktora wydawala mi sie bezsensowna. Dopiero
znacznie pozniej spostrzeglem, ze Wilhelmi wiedzial, o czym mowi.
 
Rozmawialem tez z paroma studentami, ktorzy akurat przechodzili
szkolenie wojskowe. Byli to aktorzy, a z takich usilowano zrobic
oficerow politycznych i ksztalcono glownie w ideologii. To, czym
czestowal politruk-wykladowca, osadzilem jako czysty idiotyzm. Teraz
widze w tym precyzyjnie przemyslana i - co wiecej - skuteczna
indoktrynacje.
 
Omawiajac sytuacje polityczna za poludniowa granica wykladowca nie
skupial sie na zagrozeniach dla socjalizmu, potrzebie walki z
rewizjonizmem etc. Opowiedzial on swym elewom historie o kapciach.
Mialo z niej wynikac, ze Pepiki - to inny, gorszy rodzaj ludzi i nie ma
co ich oszczedzac.
 
Byl on kiedys mianowicie u swych czeskich kolegow, oficerow
politycznych i ci, kiedy odwiedzal ich prywatne mieszkania, prosili, by
zdejmowal buty, a zakladal kapcie. Zolnierz, oficer - ma kapcie
zakladac! On, rodem z tych, co szturmowali pod Somosierra, a jeszcze
wczesniej pod Wiedniem - ma sie osmieszac przy ludziach! Jego honor
wymaga, by na koniu wjechac albo choc wejsc, tupiac glosno i brzeczac
ostrogami. I tak sprawa kapci, urazajacych dume naszego wojska, w
oczywisty sposob usprawiedliwiala zajecie przez Ludowe Wojsko Polskie
miasta Hradec Kralove.
 
W przedmowie do ksiazki Andrzeja Jagodzinskiego "Banici", na ktora
zlozylo sie ponad 40 wywiadow z czeskimi pisarzami emigracyjnymi,
Antoni Pawlak pisal: `Czech lub Slowak w mlodosci, w okresie budowania
swej wewnetrznej tozsamosci, siega po "Przygody dobrego wojaka
Szwejka"... W tym samym czasie mlody Polak z palajacymi policzkami
kartkuje "Trylogie" Henryka Sienkiewicza...'. Dalej Pawlak zastanawia
sie, czy bohater "Trylogii" bylby w stanie dogadac sie z zolnierzem
c.k. armii Jozefem Szwejkiem?
 
Pytanie to nie jest rownoznaczne z kwestia, czy Polacy moga sie z
Czechami porozumiec? Jedni moga, inni nie. Mimo kanonu lektur nie
wszyscy Czesi sa trzezwo myslacymi kpiarzami, nie wszyscy Polacy
pozbawionymi humoru imitacjami rycerza. Ludzie z KORu i ludzie z
"Karty-77" potrafili sie dogadywac znakomicie. Ich wzajemne dazenie ku
sobie mialo charakter spontaniczny i naturalny, nie wymuszony
antykomunistycznym sojuszem.
 
W ksiazce "Zaoczne przesluchanie" Vaclav Havel (jeszcze jako nie
prezydent; ksiazke wydala NOW-a w 1989 roku) opowiada o reakcjach
Czechow na sierpniowa inwazje. Pewien znany aktor wystapil wowczas z
patetycznym projektem, by powolac trybunal narodowy i postawic przed
nim Bilaka, Indre oraz innych, ktorzy wezwali interwentow do
"braterskiej pomocy".
 
Havel z nim wowczas polemizowal wskazujac, ze nalezy trwac przy czyms
skromniejszym, ale realnym, jak chocby solidarnosc srodowisk tworczych
wobec przemocy. Po niedlugim czasie solidarnosc ta, do ktorej sie
wszyscy poczatkowo zobowiazali, zostala zlamana, zas ow smialy aktor
pobiegl do telewizji, by stamtad z pasja opluwac swych pozostajacych w
opozycji kolegow. Havel pisze: `Trzezwa wytrwalosc jest skuteczniejsza
niz entuzjastyczne emocje, ktore bez trudu dadza sie przypiac
codziennie do czego innego'.
 
Swiete slowa: dawno powinnismy sie zorientowac, ze entuzjastyczne
emocje maja te wlasciwosc, ze sa przenosne. Ci, ktorzy dzis leca slepo
za jednym wodzem lub jedna idea - jutro bez oporu dadza sie uwiesc
komus, lub czemus innemu.
 
Jedno tylko pozostanie w tym stale: przekonanie, ze sie jest
niezlomnym, ze sie broni wartosci i najlepszych narodowych tradycji.
 
W imie husarskiego ducha, z pogarda dla mieszczanskich kapci - mozna
bylo usprawiedliwiac napasc na Praska Wiosne. Lista brzydkich uczynkow
i pomowien, jakich sie teraz dokonuje w imie najszlachetniejszych
idealow jest dluga. Ci, ktorzy chcieliby slusznej sprawy porywczoscia i
szlachetnoscia - ryzykuja, ze sie znajda, zanim sie spostrzega, w
jednym pochodzie z oszolomami. Bohaterowie "Trylogii" i zapalczywy
Kmicic, i niezlomny, pozbawiony humoru Wolodyjowski, i po szlachecku
rubaszny Zagloba - mogliby teraz, przy calej swej uczciwosci, narobic
mase szkody. Zawsze jednak przyda sie ktos taki jak Szwejk.
 
                                                      Andrzej Oseka

------------------------------------------------------------------------

[Trzy grosze zecera dyzurnego. Konflikt miedzy postawami 
 pozytywistycznymi a romantycznymi jest stary i bedzie trwal wiecznie. 
 Nie ma co gloryfikowac jednej z postaw. Pozytywizm pomogl nam przetrwac 
 niewole, romantyzm nas wyzwolil. Pragmatyczne podejscie do swiata lepiej 
 pasuje do budowy kapitalizmu, a takze do tworzenia sie mafii i 
 gangsterstwa. To znaczy, ze o ile oszolom moze nagle zmienic front, tak 
 trzezwy kpiarz bedzie bezlitosnie okradal kazdego, kto sie nawinie. A 
 normalny czlowiek i tak go nie odrozni od romantyka, bo trzezwy 
 pragmatyk w razie potrzeby bedzie swietnie udawal ideologa. (Literatura 
 uzupelniajaca: wspomnienia niejakiego Sokorskiego.)
 
 Podzial na Kmicicow i Szwejkow jest kompletnie ortogonalny wzgledem
 podzialu na Czarnieckich i ks. Radziwillow, czy podzialu na oberzystow
 Palivcow z "Pod Kielichem" i uczeszczajacych tam tajnych agentow
 Bretschneiderow. O tym wszystkim Oseka pewnie dobrze wie. Tylko nie
 zgadzam sie z twierdzeniem, ze indoktrynacja polityczna na studium
 wojskowym byla skuteczna. Moze ktos ma inne doswiadczenia, ale z
 obserwacji moich i moich kolegow wynika, ze te ideologiczne idiotyzmy
 lekcewazyli wszyscy, samych politrukow nie wylaczajac.  J.K_uk.]

_________________________________________________________________________
 
Z cyklu: Kacik Kulinarny
 
Jurek Karczmarczuk
 
 
                            BITWA WOKOL OGNIA
                            =================
 
Potrawa ta nazywa sie Tai-Pin-Lio, co znaczy to co w tytule. Po naszemu:
"Fondue chinoise".
 
Kazdy wie co to jest "Fondue". Dwa najklasyczniejsze warianty to fondue
bourguignonne (podaje nazwy francuskie, przeciez nie bede tlumaczyl
tego na chinski!), w ktorym kawalki poledwicy zanurza sie we wrzacym
oleju, oraz fondue savoyarde, serowe, gdzie kawalki bulki macza sie w
gotujacej sie masie winowo-serowej.
 
Oba dania sa klopotliwe i dosc ciezkostrawne. Najwazniejsze to to, ze
stanowia osnowe Wydarzenia Towarzyskiego, spotkania przy wspolnym
posilku wokol stolu, i jedzenia - w pewnym sensie - ze wspolnej misy
potraw, ktore robia sie na naszych oczach. Na tej samej zasadzie dziala
japonskie sukiyaki; mam nadzieje, ze ktorys z naszych czytelnikow z
Japonii zechce nam podac oryginalny i sprawdzony osobiscie przepis.
 
A dzisiaj chinska wersja tego samego motywu. Jest to po prostu
fenomenalne danie, dajace nieskonczone pole do tworzenia wariantow, a
przy tym, o ile sie chce, dosc dietetyczne.
 
Na srodku stolu stoi palnik, a na nim kociolek z gotujacym sie rosolem.
 
Palnik? Kociolek? Oczywiscie to dla takich kulisow jak Ty i ja. Jesli u
kogos w zylach  krew mandarynow plynie, to kupuje specjalny grzejnik
chinski, produkt kultury technicznej zblizony duchem do samowaru. Jest
to kominek miedziany, do ktorego wrzuca sie rozzarzony wegiel drzewny.
Kominek otoczony jest "korona", jakby odwrocona spodnica - kociolkiem,
w ktorym gotowac sie bedzie rosol. Nie zapomniec o dostatecznie
odpornej podstawce na stol, zalecam dwuwarstwowa, z warstwa powietrza w
srodku, a sam palnik najlepiej niech stoi w talerzu z odrobina wody.
 
Rosol na poczatku ma byc lekki, np. na podrobach i niezbyt slony. Mozna
go zrobic nawet z kostki rosolowej, ale wtedy bedzie slony z definicji,
co zmniejszy nasze mozliwosci manewrow smakowych. Mowie: na poczatku,
gdyz przystapimy do gotowania w nim roznych roznosci, od czasu do czasu
gubiac je w garnku, wiec koncowy smak rosolu bedzie wynikiem naszej
wspolnej pracy przy stole.
 
Dosc wazne jest, aby rosol byl chudy. Jesli robimy go sami, np. z kury,
lepiej zrobic dzien wczesniej, odstawic na noc, a rano z zimnego zdjac
caly tluszcz.
 
Przygotowac dla kazdego po jednym, albo lepiej - po dwa widelczyki do
fondue, po jednej lub kilka malych miseczek na sosy, a same sosy, oraz
materiae primae rozstawic na stole strategicznie w wiekszych czarkach.
Kazdy winien miec przed soba glebszy talerzyk lub miseczke chinska.
 
Co przewidziec? Czytelnicy znajacy moj styl wykladu kulinarnego wiedza
juz, ze kanoniczna odpowiedz brzmi: a co Wam do glowy tylko przyjdzie!
Tym niemniej naleza sie pewne sugestie.
 
  A wiec cieniutkie platki surowej wolowiny - "carpaccio";
  drobno pokrajane kawalki surowego kurczecia lub indyczki;
  surowe, obrane langustynki, moga tez byc duze krewetki;
  Coquilles Saint-Jacques, jedynie sam miesien tzw. "noix",
  ewentualnie clamy, albo inne skorupiaki, ktore zdarzy nam sie
     dostac, a ktore potrafimy oczyscic;
  male fileciki roznych gatunkow ryb o raczej zwartym miesie i bez
     charakterystycznego zapachu, ktory zniszczy cala uroczystosc,
     moze byc pstrag, lotta, niektore gatunki dorszowatych;
  pokrajane w paski kawalki malych kalmarow, moga tez byc kawalki
     osmiornicy, o ile ktos jest odwazny.
 
Do tego przygotowac sporo chinskiego makaronu - przezroczystego
sojowego vermicelli namoczonego w cieplej wodzie. Uzupelnic stol
odrobina surowizny, np. zielona salata, salatka ze swiezych kielkow
soi, troche lisci swiezej miety. Przed kazdym z gosci polozyc maly
kwiatek. (Nie musi go zjesc!) Zadbac o nastrojowa muzyke i o lampiony.
 
Goscie maja sobie nabijac to i owo na widelczyk i parenascie lub
paredziesiat sekund gotowac to w rosole, po czym zanurzac w sosach, lub
polewac nimi i spozywac glosno chwalac pania domu. Dopuszczalne jest
gotowanie jednej porcji i pracowanie nad druga, o ile kazdy ma dwa
widelczyki, ale wtedy nalezy bardzo uwazac na balagan, nie uniknie sie
humoru w rodzaju `Kto mi zezarl moja krewetke!?' Jak myslicie, skad sie
wziela chinska nazwa tego dania?
 
Pora na najwazniejsze, tj. na sosy. Tez pelna wolnosc, ale nie
przesadzic, zachowac kanoniczny umiar. Sympatycznie jest miec przed
soba miseczke z zoltkiem, w ktorym maczamy goracy kawalek wolowiny.

[Przyp. red.nacz. Czy we Francji nie ma Salmonelli?]
 
Jeden z wzorowych sosow sklada sie z oleju arachidowego, w ktorym lekko
podsmazamy sporo rozgniecionego czosnku, studzimy i dolewamy dosc duzo
sosu sojowego. Powiedzmy: 5 lyzek oleju, 12 - 15 lyzek sosu sojowego, 8
sporych zabkow czosnku. Dokrapiamy paredziesiat kropel oleju
sezamowego, ale nie przesadzic, bo ten orzechowy aromat sezamu potrafi
nawet czosnek przytlumic.
 
Inny rodzaj sosu to mieszanka sosu sojowego, najlepiej tzw. czarnego,
grzybowego z utartym swiezym imbirem.
 
Ale mozna tez podawac europejskie sosy, np. majonez musztardowy,
ailloli, czy bearnaise; kwestia gustu i checi zachowania czystosci
kulturowej. (Nb. o klasycznych sosach europejskich moze byc cala seria
kulinarna, o ile Czytelnicy wyraza zainteresowanie.)
 
Co jakis czas, albo na koncu, nawijac na widelczyk kulke vermicelli i
po pogotowaniu pare sekund w rosole, dopychac bardziej tresciwe
skladniki.
 
Na zakonczenie rozlac do miseczek pozostaly rosol i ze smakiem wypic.
Tego rosolu moze byc za malo, przewidujaca pani domu, albo jej wierny
sluzka winien zawczasu zadbac o rezerwe i o ewentualne uzupelnianie w
trakcie operacji.
 
Podac do tego lekkie burgundzkie biale, albo czerwone, w zaleznosci od
upodoban i pory roku. Moze byc nawet chinskie, albo z innej Kaliforni.
Zegnam klasycznym chinskim podziekowaniem: sengk-yiu za uwage.
 
                                                   Jurek Karczmarczuk
________________________________________________________________________
 
Z cyklu: bajki dla doroslych
 
Leszek Zuk
 
 
                 O ZABIE W KSIEZNICZKE ZAMIENIONEJ
                 =================================
 
 
Stary zab siedzial sobie na lisciu nenufara na srodku niewielkiego stawu
i cmil fajeczke. Jezeli ktos mysli, ze to latwo byc palaca zaba, to
informujemy go, ze nie. To nie jest latwo. A to z kilku przyczyn. Po
pierwsze zaba jest mokra niejako z natury, a jak tu pogodzic ogien i
wode? Po wtore, zyje ona w wodzie, przez wode, przy wodzie, z woda i
dla wody. Ta litania wod wskazuje natychmiast na klopotliwe zagadnienie
tak zwanego ognia. No bo gdzie nasz zab moze zwrocic sie do przystojnej
a nieznanej zabusi z prosba o ogien? Na srodku stawu? I w ten sposob
nici ze znajomosci. Jeszcze gorzej, jezeli to ona chce zapalic, a on
pragnalby sluzyc ogniem. Zblazni sie tylko biedaczysko chlupiac do niej
przez bajorko z zalana zapalka. To juz jest kleska nieodwolalna.
 
Ale musimy przyznac, ze ten ostatni przyklad, podobnie zreszta jak
pierwszy, jest wysoce teoretyczny i dlatego podobne problemy nie maja
wagi spolecznej. Sa to co najwyzej odosobnione, kuriozalne wypadki
opisywane potem szeroko w "Rechu Tygodniowym" albo w kronice
towarzyskiej miesiecznika "Chlups". Wiadomo, ze takie sensacyjki zawsze
wzbudzaja zainteresowanie zabstwa.
 
W kazdym razie stary zab siedzial na lisciu nenufara w dalszym ciagu i
nadal cmil fajeczke. Byl naprawde stary i rzeczywiscie doswiadczony. O,
byle bocian albo inny taki juz by go nie oszukal. `Nie ze mna te numery,
bocian.' Tak moglby wymruczec nasz zab, gdyby jakis bocian go
napastowal. Ale tak nie bylo wiec i mruczec nie potrzebowal. Za to
kilka kijanek podplynelo don, aby prosic o opowiedzenie jakiegos
fragmentu przebogatego zyciorysu naszego zaba. Starowina nie ociagal
sie specjalnie, jako ze lubil mowic o sobie. Nazywalo sie to dzieleniem
sie z mlodzieza doswiadczeniem zyciowym. Cale bagno wiedzialo, ze zab
siedzacy z fajeczka na lisciu jest gotow do opowiadania i, chociaz nigdy
nie przyznalby sie do tego, czeka na sluchaczy. A ci zawsze sie w koncu
znalezli. Tak bylo i tym razem.
 
Posluchajcie mlokosy. Myslicie pewnie, ze tylko wy wiecie, co to
prawdziwe uczucie. A jednak mylicie sie. Wiedzcie, ze nikt z was nie
przezyl czegos takiego ja. Nigdy nie opowiadalem o mojej nieszczesliwej
milosci. A kochalem sie na zaboj. Piekna byla niewypowiedzianie i
wyrozniala sie uroda nawet na tle innych owczesnych zab. A to nie to,
co dzis. Dzis nie ma juz prawdziwych pieknosci. Wtedy wszystkie zabki
byly piekne, nie to co dzis, ale ona byla najpiekniejsza. Co za zielen
skory! A te oczy, chyba najbardziej wylupiaste w calej okolicy. Kazdy,
kto w nie zajrzal, tonal z pletwami. Przypominam sobie nawet, ze jeden z
mlodych, ktoremu dala kosza, chcial sobie palnac w leb. Skonczyl w
dziobie bociana. Jak plotka glosila, sam do niego wskoczyl. Calkiem to
mozliwe, bo i mlodziez byla wtedy goretsza.
 
Jak bylo tak bylo. Ja tez ciagle za nia plywalem, choc o palnieciu
sobie w leb nie myslalem. Ale ta wietrznica tylko nosa zadzierala i
ciagle szukala czegos lepszego. Zaden zab nie byl dla niej dosc
zielony, zaden nie rechotal dosc glosno, zaden... No, krotko mowiac,
nikogo nie wybierala, ale lubila, kiedy wianuszek wielbicieli zebral o
jej jedno spojrzenie. Wydzierala jedno serce po drugim i chrupala z
cyniczna radoscia.
 
Trudno dzis powiedziec, czy w koncu zdecydowalaby sie na jednego z nas.
Bardzo mozliwe, ze zostalaby stara panna, bo zniecheceni wielbiciele
znalezliby sobie nie tak ladne ale bardziej przystepne przedstawicielki
plci nadobnej. A moze staloby sie inaczej? Ktoz moze jednak powiedziec,
co by bylo, gdyby bylo inaczej, niz bylo? Zostawmy wiec to.
 
Pewnego dnia cos potwornie zaswistalo w powietrzu i ledwo zdazylismy
skoczyc do wody, kiedy lupnelo w wode. Wszyscy ucieklismy pewni, ze to
jakis zbojca dybiacy na zabie zywoty. Ale cisza po lomocie nie
potwierdzala naszych przypuszczen. Nic nie czlapalo w blocie, nic nie
uderzalo w wode w poszukiwaniu zab... To nie mogl byc zaden znany
rozbojnik. Ja bylem najodwazniejszy i dlatego pierwszy odrzucilem
strach i wyjrzalem. Az zachlysnalem sie woda i dlugo nie moglem zlapac
oddechu. Cel naszych westchnien, najpiekniejsza, siedziala na czyms
dlugim, co przypominalo dziwny patyk. Wtedy nie zwrocilem na to uwag,
ale juz po latach zdalem sobie sprawe, ze to ona okazala sie
najodwazniejsza. Nie tylko, ze nie uciekla, jak wszyscy, ale usiadla na
tym patyku, ktory chyba spowodowal cale to zamieszanie! Na moj widok
zaczela sie smiac. Nazwala mnie tchorzem. Co za niesprawiedliwosc!
Przeciez inni w ogole nie przyszli sprawdzic, co sie stalo. Jak wiec
nazwie tamtych? Urazony, mimo ze zakochany po uszy, odwrocilem sie
dumnie i powioslowalem w kierunku najblizszego liscia, pod ktory
zanurkowalem. Dopiero z tego ukrycia potajemnie spojrzalem na wybranke
mego serca. Spojrzalem i zamarlem.
 
Ona nadal siedziala na tym patyku, ale przed nia stal... czlowiek. Tak,
tak, czlowiek. Rzadko tu przychodza te dziwne dwonogi, ale miejcie sie
przed nimi na bacznosci. Glupie to i agresywne, choc tak duze. Zreszta
wielkie rozmiary tez swiadcza posrednio o glupocie. Albo idzie w rozum
albo w miesnie. Czlowiekowi cala energia poszla w miesnie, to i wyrosl
niemozliwie. A o rozumie to i wspominac nie warto.
 
No, ale wracajmy do mojej opowiesci. Czlowiek pochylil sie nad nia i
wzial ja na reke, zabral ten patyk i powoli, niezdarnie czlapiac
odszedl. Bylem zdruzgotany. Zabral moja milosc. Chcialem za nia plynac,
lecz dotarlem tylko do brzegu, gdzie zdazylem zobaczyc, ze czlowiek z
zabcia wlazl na jakiegos wielkiego zwierza i odjechal.
 
Czego ja pozniej nie robilem, zeby ja odnalezc! Zdolalem sie tylko
dowiedziec, ze ow czlowiek ozenil sie z moja zabka, a ona pod przymusem
zostala przemieniona w czlowieka. Ale, prawde mowiac, nie bardzo w to
wierze. No bo pomyslcie. Jezeli ta zabka tak mu sie podobala, ze az ja
porwal, to po co mialby niszczyc jej urode?
 
Zgodny chor aprobaty potwierdzil slusznosc tego rozumowania, a stary zab
jeszcze raz wykazal, ze jest najwiekszym logikiem w bagnie.
 
                                               Leszek Zuk
________________________________________________________________________
 
Redakcja "Spojrzen": krzystek@u.washington.edu (Jurek Krzystek)
                     zbigniew@engin.umich.edu (Zbigniew J. Pasek)
                     karczma@univ-caen.fr (Jurek Karczmarczuk)
                     bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca (Mirek Bielewicz)
stale wspolpracuje:  cieslak@ddagsi5.bitnet (Maciek Cieslak)
 
Copyright (C) by Mirek Bielewicz 1993. Copyright dotyczy wylacznie
tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem
zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu.
 
Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji.
 
Prenumerata: Jurek Krzystek. Numery archiwalne dostepne przez anonymous
FTP i gopher, adres:  (128.32.162.54), directory:
/pub/polish/publications/Spojrzenia.
 
____________________________koniec numeru 75____________________________