______________________________________________________________________
                                            ___
             __  ___  ___    _  ___   ____ |  _|  _   _  _  ___
            / _||   ||   |  | ||   | |_   || |_  | \ | || ||   |
           / /  | | || | |  | || | |   / / |  _| |  \| || || | |
         _/ /   |  _|| | | _| ||   \  / /_ | |_  | |\  || ||   |
        |__/    |_|  |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
                          |___|
_______________________________________________________________________
 
    Piatek, 1.10.1993        ISSN 1067-4020             nr 87
_______________________________________________________________________
 
W numerze:
 
      Michal Ogorek - Mister O'Goreck wybiera PRL
    Andrzej Marecki - Katolicki glos w naszych domach (cz. II)
 Dominika Jazwiecka - Zachowac tozsamosc. Rozmowa z redaktorem Jerzym
                         Turowiczem
     Eryk Mistewicz - Requiem dla Slaska
   Zuzanna Ziomecka - Blisko Marsa
  Stanislaw Dubiski - List do Redakcji
 
_______________________________________________________________________
 
[Od red. Poki co - zanim pozbieramy powazniejsze mysli - komentujemy 
 wynik wyborow w Polsce felietonem Michala Ogorka. Z kolei publikujemy  
 dokonczenie artykulu o Radiu Maryja. Zauwazylismy dyskusje na temat RM 
 na liscie dyskusyjnej "Religia". W dalszym ciagu numeru materialy o 
 sprawach, ktore w Polsce charakteryzuje pewna stabilnosc, w kazdej z 
 tych dziedzin stabilnosc swoiscie charakterystyczna: trwanie przy 
 swoim stanowisku "Tygodnika Powszechnego", sytuacja ekologiczna
 na Slasku. Chcemy zwrocic uwage na "Blisko Marsa" Z. Ziomeckiej - 
 jako odpowiednik wrazen z USA publikowanych w poprzednich dwu numerach 
 "Spojrzen". Wrazen tych dotyczy tez polemiczny list od naszego 
 Czytelnika zamieszczony na koncu numeru. M. B-cz i J.K-ek]
_______________________________________________________________________
 
["Gazeta Wyborcza", 25-26.09.1993]
 
Michal Ogorek
 
Z cyklu: "Pierwsza Czytanka"
 
 
                  MISTER O'GORECK WYBIERA PRL
                  ===========================
 
W poniedzialek o czwartej rano obudzila Mister O'Gorcka Sasiadka.
 
- Komuna wrocila - powiedziala. - To ja ide do kolejki po mieso. Wziac
cos dla pana?
 
- Moze troche szynki - wymamrotal Mister O'Goreck, nie calkiem jeszcze
przytomny.
 
- Co pan! - zawolala Sasiadka. - Szynki mu sie zachciewa! Dobrze, jak
parowki beda!
 
- Niech beda parowki - zgodzil sie Mr. O'Goreck oszolomiony.
 
- Moglby pan obudzic mojego starego o szostej? - zapytala. - Spozni sie
do roboty.
 
- Przeciez jest bezrobotny! - Mister O'Goreck caly czas nie mogl dojsc
do siebie. - Zwolnili go, bo nie ma dla niego pracy!
 
- Teraz to nie ma juz znaczenia! - tlumaczyla mu Sasiadka. - Przeciez
mowie, ze komuna wrocila! Bezrobocie zlikwidowane.
 
- Ruszy produkcja? - przecieral oczy Mister O'Goreck?
 
- E, tam, zaraz ruszy - skrzywila sie Sasiadka. - Kto by cos takiego
kupil.
 
- To co bedzie w tej pracy robil! - wypytywal Mr. O'Goreck.
 
- Pan to jak dziecko. Czy to musi sie w pracy od razu cos robic? Albo
to nie ma innych zajec! Wyniesie znow panu troche gwozdzi - dodala na
pocieszenie.
 
- Zaraz, zaraz, chwileczke - nie mogl zebrac mysli Mister O'Goreck. -
Ale kto bedzie za to placic?
 
- Beda nas teraz utrzymywac kapitalisci z SLD - wyjasnila Sasiadka. Nie
wie pan, ze jest to partia kapitalistow, ktora chce wziac robotnikow na
utrzymanie?
 
- Co pani mowi! - dziwil sie Mister O'Goreck.
 
- Wiem, co mowie, to ja ich wybralam - powiedziala poblazliwie
Sasiadka. Aha, niech pan napusci sobie wody, bo pewnie prad wylacza.
 
- Dlaczego?! - jeknal Mister O'Goreck.
 
- O Jezu! - zdenerwowala sie Sasiadka. - Bo komuna wrocila! No, lece,
bo mi wszystko wykupia!
 
- Mister O'Goreck dopedzil ja jeszcze na schodach.
 
- Niech mi pani powie, a jak ci kapitalisci z SLD nic nie dadza?
 
- Niech sprobuja! - Sasiadka az podparla sie pod boki. - Wtedy zalozy
sie na nich "Solidarnosc" i juz.
 
 
---------------
 
Slowniczek trudniejszych wyrazen:
 
USTROJ DLA POLSKI - ustroj, przeciwko ktoremu wiadomo przynajmniej jak
protestowac.
 
_______________________________________________________________________
 
Andrzej Marecki 
 
 
                    KATOLICKI GLOS W NASZYCH DOMACH - cz. II
                    ===============================
 
 
(Pierwotna wersja ukazala sie 17.06.1993 na liscie dyskusyjnej
religia@uci.agh.edu.pl)
 
 
Jak wyobrazam sobie katolickie (chrzescijanskie) radio?
 
Zanim na to odpowiem, pozwole sobie na pewna konstatacje: Kosciol
Katolicki jest pluralistyczny. Slowo `pluralistyczny' znajduje sie
ostatnio w powszechnym uzyciu i troche sie zmietosilo, ale tu chyba
pasuje. Chce bowiem zwrocic uwage po prostu na to, ze jest to
Kosciol Vaticanum I i Vaticanum II; "Syllabusa" i "Dives in
Misericordia"; Kosciol Dominikanow i Jezuitow, Franciszkanow i
Benedyktynow, Kamilianow i Bonifratrow; Kosciol Filozofow (de Lubac,
Urchs von Balthasar i wielu wielu innych) i Kosciol Matki Teresy. Mozna
takich par zestawiac setki, a kazda zada klam topornej, antyklerykalnej
teorii, ze Kosciol Katolicki jest zuniformizowana i skostniala struktura
autorytarnie zarzadzana z watykanskiego Sztabu Generalnego. Atoli to,
iz np. Dominikanie i Franciszkanie odziani sa w szatki o dokladnie
przeciwstawnych kolorach (biel i czern), naprawde nie jest czcza
przebieranka. To zewnetrzny wyraz autentycznych roznic w `etosach' obu
tych zgromadzen. Gdyby Kosciol byl machina totalitarna, nie
uswiadczylibysmy tego zroznicowania.
 
Pluralizm pogladow w lonie Kosciola w Polsce tez jest widoczny golym
okiem. Ba, co tam pluralizm, powiedzmy wprost: jawne spory. Nie
wierzycie? Prosze bardzo, oto przyklad. Niedawno dyskutowano w polskiej
prasie katolickiej problem: Czy AIDS jest kara Boza, czy nie? Odbila sie
ona tez w pewnym programie ogolnopolskiej TV. I oto zdarzylo sie, ze
wystepujacy w nim miedzy innymi dwaj katoliccy ksieza wyrazili
przeciwstawne poglady! Jednym z nich byl ks. Arek Nowak z Piastowa
opiekujacy sie zarazonymi wirusem HIV. On to bronil tezy, iz nie nam
sadzic co jest, a co nie jest kara Boza, jest natomiast naszym
obowiazkiem takich ludzi milowac.
 
Wracajac zas do mediow warto wspomniec, ze ukazuja sie w kraju takie
tygodniki jak "Niedziela" i "Tygodnik Powszechny" i takie miesieczniki
jak "Rycerz Niepokalanej" i "Znak". Rozne opcje polityczne i formacje
intelektualne maja zatem swoje `organy' i bardzo dobrze. No, moze nie
do konca dobrze, gdyz mamy tylko *jeden* dziennik `katolicki' ("Slowo -
Dziennik Katolicki"), ktory *ma* swoja linie polityczna, z ktora mozna,
ale na szczescie *nie trzeba* sie zgadzac pod jakimkolwiek koscielnym
rygorem.
 
Rzeczony pluralizm Kosciola, jego wielobarwnosc jest sprawa, ktora
szczegolnie mi lezy na sercu. Czym bylby Kosciol - w sferze
intelektualnej - gdyby filozofowie i teologowie byli zupelnie
jednomyslni? Zostalyby tylko emocje i `jedynie sluszne' wytyczne. Na
szczescie jednak pluralizm pogladow - wielka ozdoba Kosciola - jest w
nim dopuszczalny. I to nie dlatego bynajmniej, ze np. ja tak uwazam.
Ani tez nawet, ze wynika on z ducha i litery dokumentow Soboru
Watykanskiego II. Dopuszcza go sam Apostol Narodow, poswiecajac tej
sprawie caly rozdzial listu do Rzymian, ktory zaczyna slowami: `A tego,
ktory jest slaby w wierze, przygarniajcie zyczliwie, bez spierania sie
o poglady.' (Rz 14,1). A wiec Biblia pozwala nam sie roznic! Alleluja!
 
(A propos Rz 14, to warto by bylo caly ten rozdzial publicznie odczytac
w Polsce i zinterpretowac na nowo. Bo mnie sie widzi, ze tam nie tylko
o koszernosc i wegetarianizm idzie, ale o cos wiecej. Na moj niuch jest
to tekst szalenie aktualny na dzisiejsze nocne Polakow rozmowy i
dzienne potepiencze swary.)
 
Po tej obszernej dygresji latwo juz bedzie sie domyslic, za jaka
formula radia katolickiego optuje. Jest to po prostu formula otwarta i
pluralistyczna. W ogole zreszta uwazam, ze dzialanosc rozglosni
`katolickiej' nie powinna przesadnie odbiegac od wspolczesnego
standardu - nie wstydzmy sie tego slowa - produkcji programu
radiowego. Przecietny sluchacz nie jest bowiem w stanie byc non-stop
uwznioslony i rozmodlony. W moim zatem mniemaniu, radio katolickie nie
musi sprawowac swoistej liturgii na falach eteru. Wrecz przeciwnie,
zalezaloby mi na tym, by w moim wymarzonym radiu religijnym nie unikano
sporow swiatopogladowych przy otwartym mikrofonie. By np. prowadzono
szczery dialog ekumeniczny. By ow `przecietny' sluchacz dowiedzial sie
w przystepnej formie, co wlasciwie rozni poszczegolne wyznania
chrzescijanskie i dlaczego w slad za Janem Pawlem II powinnismy
wyciagac reke ku naszym `braciom w Chrystusie' poza Kosciolem
Katolickim. Przeciez wiedza na ten temat w szerokich kregach
spoleczenstwa jest zerowa, a na ambonie temat poruszany jest tylko od
przypadku do przypadku i po lebkach lub w ogole sie go nie tyka. By
powaznie rozmawiano o problemie AIDS, `niewygodnych' przybyszach z
zagranicy, ktorzy zebrza na naszych ulicach, handluja na bazarach, a
moze nawet roznosza choroby, co sklania sztandarowo katolicka partie -
ZChN - do postulowania wprowadzenia wiz dla obywateli ex-ZSSR.
Potencjalnych tematow sa setki. Najwazniejsze zas: by nie bano sie
stawiac trudnych pytan, na ktore nie ma prostych odpowiedzi. By nie
wahano sie zapraszac do studia ludzi o szerokim spektrum pogladow, w
tym nawet ludzi calkowicie spoza Kosciola, byleby mieli cos ciekawego
do powiedzenia. Slowem, marzy mi sie radio jako miejsce *dialogu* o
wszystkich aktualnych problemach spolecznych i religijnych. I
politycznych tez, ale na zasadzie parytetu: jak zapraszamy
katolika-narodowca, to razem z liberalem-`europejczykiem'.  A nie tylko
przedstawicieli tych partii, ktore lubimy. Tylko w ten sposob uda sie
dotrzec do *roznych* kregow potencjalnych sluchaczy i uczynic radio
katolickie interesujacym zjawiskiem zarowno religijnym jak i
kulturalnym.
 
Co sie zas tyczy kregu sluchaczy, to pokusibym sie o taka teze: radio
katolickie powinno byc `katolickie' w etymologicznym tego slowa
znaczeniu tj. powszechne, czyli dla wszystkich - rowniez niewierzacych,
obojetnych, tych, co kosciol znaja tylko jako punkt uslugowy, gdzie
`kupuje sie' chrzty, sluby i pogrzeby i tych, co wlasnie sa na etapie
wadzenia sie z Panem Bogiem. A juz najmniej powinno byc `klubem samych
swoich'. Tym ostatnim jest wlasnie krytykowane przeze mnie Radio
Maryja: przemawia ono do czlonkow tej owczarni, do ktorej i tak mozna
dotrzec... przez ambony.
 
A przeciez Chrystus zwraca uwage, ze `Mam takze inne owce, ktore nie sa
z tej owczarni.' (J 10,16). Co z nimi? Co z tymi, ktorzy kazan w
kosciele ani listow Episkopatu nie sluchaja? To *do nich* jest wlasnie
szansa dotrzec poprzez fale eteru z Ewangelia, nie gwalcac przy tym ich
wolnosci (radio mozna zawsze wylaczyc!). To *im* trzeba pokazac Kosciol
z `ludzka twarza', Kosciol ojca syna marnotrawnego, na ktorego to syna
czekal i zgotowal mu uczte po powrocie. Obawiam sie natomiast, ze RM
jest raczej tylko dla tego syna, ktory nigdy ojca nie opuscil, ale za
to `mial za zle'.
 
No i wreszcie kwestia profesjonalizmu. Tu sprawa jest jasna. Ja bym to
ujal zgola tak: radio katolickie musi byc wizytowka i nieledwie reklama
Kosciola poprzez wysoki standard profesjonalny. I musi byc robione
przez ludzi przede wszystkim inteligentnych, a nie tylko
`nawiedzonych'.
 
Tak wiec, nie ujmujac nic z ogromnego wysilku wlozonego przez ks.
Tadeusza Rydzyka w uruchomienie RM i bedac pelen *autentycznego* -
pisze to bez cienia sarkazmu - podziwu dla jego niespozytej energii i
talentow organizacyjnych, musze z nieukrywanym zalem przyznac, ze RM
nie spelnia zadnego z tych postulatow. Powiem brutalnie: jest ono
antyreklama Kosciola i Ewangelii.
 
A na koniec jeszcze mala uwaga dotyczaca finansow RM. Oficjalna wersja
glosi, ze utrzymuje sie ono ze skladek sluchaczy. Jest to na pewno
prawda, tyle ze nie cala. Z jednej bowiem strony RM nie prowadzi w
eterze zadnej dzialalnosci komercyjnej, a jego realizatorzy pracuja
honorowo. Wydawac by sie wiec moglo, ze rzecz nie wymaga duzych lub
zgola zadnych pieniedzy. Z drugiej jednak strony skala inwestycji,
jakie poczyniono chocby w Toruniu (budynek o kubaturze porownywalnej z
wiejskim dworkiem), i koszt dzierzawy lacza satelitarnego (kilka
milionow dolarow rocznie) wskazuja, ze tak byc nie moze. RM musi byc
wspomagane rowniez i z innych zrodel. Ciekawym byloby poznac, czy ow
ukryty sponsor ma wglad w charakter programu RM. Niestety jest to
pytanie retoryczne. RM nie ma czegos na ksztalt rady `programowej' czy
`nadzorczej'. Jest rzadzone autorytarnie przez swojego dyrektora i
tworce ks. Rydzyka. Ten zas pytany o stan finansow radia odpowiada
wykretnie w stylu: `To tylko wiedza Jezus i Maryja'. Gdy slysze cos
takiego, nachodzi mnie mysl, czy aby nie mamy tu do czynienia z
wykroczeniem przeciwko... drugiemu przykazaniu? Bo jesli RM jest
robione z kredytow udzielanych przez jakies zachodnie instytucje
finansowe, o czym kiedys ks. Rydzyk przebakiwal (`Moi Drodzy, Radio ma
dlugi, straszne dlugi. Wlasnie wracam z Wloch, gdzie dowiedzialem sie,
ze odsetek nie musimy placic. Ale dlug tak.' - cytat z pamieci), to ja
sie pytam niesmialo w jezyku naszych braci Czechow: Pane, a kto bude
platit? I oby Pan Jezus i Maryja rozumieli po czesku. Szanse sa co
prawda duze, bo, jak wiesc niesie, Matka Boska byla Polka. (No, bo
przeciez nie mogla byc Zydowka, pfuj!) Ale gdyby to nie bylo
prawda...?
 
                                         Andrzej Marecki

________________________________________________________________________
 
[Zycie Warszawy, 6.07.1993 - podal Zbyszek Pasek]
 
 
                         ZACHOWAC TOZSAMOSC
                         ==================
 
Rozmowa z redaktorem Jerzym Turowiczem
 
Spoleczny Instytut Wydawniczy "Znak" - wydawca "Tygodnika Powszechnego"
- wszedl w spolke joint venture z trzema najwiekszymi katolickimi
wydawnictwami francuskimi. Bayard Press, Des Publications de la Vie
Catholique i Quest France beda mialy 40 proc. udzialow. Ich dotacje
pozwola zmodernizowac redakcje, zwiekszyc naklad pisma i prowadzic
kampanie reklamowa. Wydarzenie to stalo sie okazja do rozmowy z
redaktorem naczelnym "Tygodnika", Jerzym Turowiczem, o historii pisma.
 
 
- Pierwszy numer "Tygodnika Powszechnego" ukazal sie zaraz po wojnie,
24 marca 1945 roku. Jak do tego doszlo?
 
- Glownym inicjatorem byl ks. Jan Piwowarczyk, z ktorym pracowalem
przed wojna w redakcji "Glosu Narodu". Uznalismy, ze w Polsce, ktora
jest krajem katolickim, jest miejsce - mimo, ze zostal nam narzucony
ustroj i ideologia - na pismo, ktore by wyrazalo opinie katolikow,
ksztaltowalo ich poglady i postawy. Pismo powstalo pod patronatem
owczesnego metropolity krakowskiego, ksiecia Adama Stefana Sapiehy.
Wladze udzielily na to zezwolenia chyba glownie ze wzgledu na wielki
autorytet Sapiehy, na jego niezlomna postawe w czasie okupacji
niemieckiej.
 
- Czy deklaracja apolitycznosci, ktora ukazala sie w pierwszym numerze
"Tygodnika", byla inicjatywa zespolu tygodnika, czy moze warunkiem
ukazywania sie pisma, postawionym przez wladze?
 
- Nie, nie bylo zadnych warunkow ze strony wladz. My sami chcielismy
sluzyc spoleczenstwu, czulismy sie odpowiedzialni za losy narodu, za
jego przyszlosc. Uwazalismy, ze zajmowanie stanowiska w sprawach
politycznych jest praktycznie niemozliwe ze wzgledu na cenzure. Kosciol
od samego poczatku byl w konflikcie z nowa wladza. Ten antagonizm byl
dwojakiego rodzaju: konflikt miedzy chrzescijanstwem a marksizmem jako
ideologia materialistyczna i ateistyczna z jednej strony, i konflikt z
ustrojem totalitarnym, nie respektujacym praw czlowieka, wolnosci
religijnej - z drugiej. W tej sytuacji wazniejsza byla formacja ludzi,
ksztaltowanie ich postaw zyciowych.
 
- Jaka byla pana rola w pierwszym okresie "Tygodnika"? Jak pan zostal
redaktorem naczelnym?
 
- Gdy zalozylismy "Tygodnik", to oczywiscie na czele stal ks.
Piwowarczyk, nie mielismy jednak zwyczaju podawania nazwiska redaktora
naczelnego. Pismo bylo redagowane przez zespol, w sklad ktorego
wchodzili m.in. Stanislaw Stomma, Antoni Golubiew, pani Starowieyska-
Morstinowa. Po kilku miesiacach wladze zazadaly od nas podania nazwiska
redaktora naczelnego. Wtedy zaproponowalem, ksiedzu Piwowarczykowi, ze
wpiszemy jego nazwisko. On jednak sie nie zgodzil i mnie polecil
podpisanie pisma. Wowczas praktycznie zaczalem redagowac "Tygodnik".
Zamawialem artykuly, planowalem numer, chodzilem do drukarni, klocilem
sie z cenzura.
 
Nasze wspolzycie z cenzura bylo coraz bardziej klopotliwe. Liczylismy
sie z tym, ze moze nas spotkac los podobny do zamknietego "Tygodnika
Warszawskiego".
 
I spotkal po smierci Stalina. Numer, ktory ukazal sie po smierci
Stalina bez wzmianki o tym wydarzeniu, przygotowany byl do druku
wczesniej. W dniu smierci byl juz w drukarni, po cenzurze. Potem wladze
zazadaly od nas, zebysmy laurke ku czci Stalina zamiescili w nastepnym
numerze. My jednak nie mielismy zadnej sympatii dla tego wybitnego
meza stanu i odmowilismy. Zaczely sie dwa tygodnie przetargow z
wladzami. My proponowalismy zamieszczenie zyciorysu Stalina bez zadnego
komentarza, albo oficjalnego komunikatu wladz panstwowych. Ale to bylo
za malo. "Tygodnik" zostal zamkniety. Pare miesiecy pozniej przekazano
go Stowarzyszeniu PAX, ktore wznowilo wydawanie. Ale tak naprawde bylo
to zupelnie inne pismo, inna redakcja. PAX proponowal niektorym z moich
kolegow, zeby weszli do nowej redakcji, ale wszyscy solidarnie
odmowili.
 
- Czym zajmowal sie zespol przez trzy lata niestnienia pisma?
 
- Niektorzy znalezli jakies zaczepienie. Golubiew pisal "Boleslawa
Chrobrego". Ja sam nie moglem znalezc zadnej pracy. Nawet jak cos
znalazlem, to - z polecenia wladz - mi odmawiano. Finansowo pomagal nam
wtedy Kosciol.
 
- Przez trzy lata byl pan przekonany, ze "Tygodnik" zostanie wznowiony?
 
- Nie bylem pewien, ale mialem nadzieje. Zwlaszcza, ze "Tygodnik"
wydawany przez PAX przestal sie ukazywac. PAX postanowil polaczyc swoj
"Tygodnik Powszechny" z "Dzis i jutro"; tak powstaly "Kierunki".
 
- W 1956 roku czlonkowie zespolu "Tygodnika" zaczeli pisywac do innych
gazet. Czy nie byl to wyraz zwatpienia w przyszlosc "Tygodnika
Powszechnego"?
 
- Byl to czas, kiedy rozne sympatyzujace z nami pisma uzyczaly nam
swoich lamow, uznajac, ze stala nam sie krzywda, bo odebrano nam nasze
pismo i przekazano je w obce rece. W "Zyciu Warszawy" zostala
opublikowana deklaracja popierajaca przewrot gomulkowski, podpisana
m.in. przez Tadeusza Mazowieckiego i przeze mnie.
 
- Jak doszlo do wznowienia "Tygodnika" w 1956 roku?
 
- My probowalismy juz wczesniej odzyskac "Tygodnik". Wysylalismy jakies
pisma do premiera Cyrankiewicza, ale bezskutecznie. Dopiero Gomulka
przyjal na audiencji mnie i moich kolegow i po dlugiej, dwugodzinnej
rozmowie przyznal, ze odebranie nam czasopisma bylo niesprawiedliwe. Na
Boze Narodzenie w 1956 roku wyszedl pierwszy numer po trzy i polletniej
przerwie.
 
- Po 1956 roku "Tygodnik" mocniej zaangazowal sie politycznie - mam na
mysli zwiazki z Kolem Poselskim ZNAK... Dlaczego?
 
- Zwiazki personalne byly bardzo silne. Poslami byli Stanislaw Stomma,
Stefan Kisielewski, Jerzy Zawieyski. Jednak "Tygodnik" nigdy nie byl
organem Poslow Kola ZNAK. Dlaczego bylismy bardziej polityczni? Zawsze
staralismy sie zabierac glos w sprawach dla nas waznych. Po
pazdzierniku 1956 nastapil krotki okres bardziej liberalny, mozna bylo
troche wiecej powiedziec. Zrozumiale jest wiec, ze "Tygodnik" stal sie
bardziej polityczny.
 
- Powiedzial pan, ze "Tygodnik" nigdy nie byl organem Kola Poslow ZNAK.
Jednak byl tak postrzegany. Za `niepoprawne' glosowanie poslow kola
obcieto naklad "Tygodnika".
 
- Tak, i to natychmiast. Wtedy poslowie glosowali przeciw ustawie,
ktora praktycznie odbierala Kosciolowi wlasnosc na tzw. ziemiach
odzyskanych. Tego samego dnia mielismy telefon z Komitetu Centralnego
z Warszawy z wiadomoscia, ze naklad pisma zostaje obnizony z
piecdziesieciu tysiecy do czterdziestu tysiecy.
 
- Po raz drugi ograniczono naklad za list podpisany przez pana i
Stefana Kisielewskiego...
 
- "List 34" podpisany byl przez wybitne osoby: Marie Dabrowska,
Antoniego Slonimskiego, profesora Tadeusza Kotarbinskiego, a takze
Stefana Kisielewskiego i mnie. Wladza z tego listu byla bardzo
niezadowolona. Naklad "Tygodnika" obcieto do 30 tys., a mnie odmowiono
paszportu na III Sesje Soboru.
 
- Niezwykle wazna data w powojennej historii Polski jest rok 1968. Jaki
oddzwiek mialy te wydarzenia na lamach Waszego pisma?
 
- Zajmowalismy w tej kwestii jasno okreslone stanowisko, jednak
niewiele moglismy pisac, bo cenzura nie pozwalala. Ale nasi ludzie -
Stefan Kisielewski, Pawel Jasienica - wypowiadali sie na ten temat na
zebraniu w Zwiazku Literatow i potem ponosili dosyc dotkliwe
konsekwencje. Pozniej, gdy w calej niemal prasie rozpetano kampanie
antysemicka, "Tygodnik" byl wlasciwie jedynym pismem, ktore nie bralo w
tym udzialu. Co wiecej, robilismy jakies gesty, oglaszalismy artykuly
na temat powstania w getcie czy udzialu Polakow w ratowaniu Zydow.
"Tygodnik" byl wyjatkiem na tle calej prasy polskiej.
 
- W pazdzierniku 1978 papiezem wybrano czlowieka z "Tygodnika"...
 
- Tak, obecny Ojciec Swiety byl blisko zwiazany z "Tygodnikiem". W 1948
roku pierwszy artykul, ktory opublikowal pod wlasnym nazwiskiem, ukazal
sie wlasnie w "Tygodniku", na pierwszej stronie. Potem stal sie naszym
protektorem. Dzis mamy ten zaszczyt, ze Ojciec Swiety jest naszym
wiernym czytelnikiem.
 
- Czy nie bylo dla panstwa zaskoczeniem, ze w okresie "Solidarnosci"
robotnicy z Nowej Huty walczyli o zwiekszenie nakladu pisma? "Tygodnik"
nie byl do nich adresowany.
 
- Tak. "Tygodnik" to pismo trudne, przeznaczone raczej dla
inteligencji, drukujace teksty np. o filozofii Heideggera. A tymczasem
huta wywalczyla zwiekszenie nakladu do 100 tys. To duzo. Ale nasze
zwiazki z "Solidarnoscia" byly zupelnie naturalne. Nasi ludzie byli na
Wybrzezu: Tadeusz Mazowiecki, Andrzej Wielowieyski, Bogdan Cywinski.
 
- 13 grudnia 1981 roku "Tygodnik" zostal zamkniety, tak jak niemal
wszystkie pisma w Polsce...
 
- Nie byl wtedy specjalnie poszkodowany, bo rzeczywiscie cala prasa
wowczas zniknela. Tyle tylko, ze przerwa w wydawaniu "Tygodnika" byla
bardzo dluga, bo trwala szesc miesiecy.
 
- Czy zespol obawial sie o dalsze losy pisma?
 
- Niektorzy koledzy bali sie, ze gazeta nie zostanie nam zwrocona. Ja
bylem optymista, uwazalem, ze trzeba troche poczekac. Spotykalismy sie
w redakcji, ktorej lokal nie zostal zamkniety. Na poczatku, gdy nie
dzialaly telefony, wielu ludzi do nas przychodzilo, zeby zasiegnac
jezyka. Stalismy sie centrum informacyjnym.
 
- Czy wydanie zgody na wznowienie "Tygodnika" nie wydaje sie panu ze
strony wladz `dzialaniem pod publiczke'?
 
- Nie sadze. Mysle, ze byl to dowod slabosci tego systemu, ktory
wczesniej przez przeszlo rok tolerowal "Solidarnosc". Poza tym
"Tygodnik Powszechny" istnial juz prawie pol wieku, mial autorytet, byl
znany w swiecie. Jego zamkniecie wywolaloby zbyt wiele halasu. Mysle,
ze z tych wzgledow wladza nie zdecydowala sie na likwidacje
"Tygodnika".
 
- Po stanie wojennym "Tygodnik" zawsze zaznaczal w tekscie ingerencje
cenzury...
 
- Robil to chyba tylko "Tygodnik", widocznie inne pisma uwazaly, ze
wladza ma racje. My zaczelismy to robic natychmiast, gdy tylko bardziej
liberalna ustawa o cenzurze na to pozwolila. Jezeli artykul byl
skonfiskowany w calosci, podawalismy nazwisko autora i dalej w
nawiasach `ustawa z dnia...' Rowniez w tekscie staralismy sie zaznaczac
kazda ingerencje cenzury. Niestety, nie zawsze sie to udawalo.
 
- Wzial pan udzial w obradach "okraglego stolu". W swoim przemowieniu
polozyl pan nacisk na wolnosc slowa. Jak to wystapienie zostalo przyjete
przez wladze?
 
- Jestem dziennikarzem, wiec uwazalem za naturalne mowienie o wolnosci
slowa. Moim zdaniem cenzura to zasadniczy wyznacznik roznicy miedzy
totalizmem a demokracja. A wladze byly bardzo niezadowolone z mojego
wystapienia. Nie wiem dlaczego spodziewali sie, ze bede mowil ugodowo.
Moze dlatego, ze wiedzieli, ze jestem spokojnym czlowiekiem.
 
- Chwile pozniej nastapila wyrazna deklaracja polityczna ze strony
"Tygodnika". Red. Kozlowski zostal ministrem spraw wewnetrznych...
 
- Wszyscy mamy prawo jako obywatele brac udzial w zyciu politycznym. My
uwazalismy, ze po upadku komuny, kiedy z trudem rodzi sie polska
demokracja i decyduje przyszlosc kraju, jest naszym obowiazkiem
zaangazowanie obywatelskie.
 
- "Tygodnik Powszechny" - pismo katolickie - jest ostatnio dosc czesto
krytykowany przez Kosciol...
 
- Tak. Z chwila wejscia w demokracje, w sposob naturalny zarysowaly sie
liczne podzialy w spoleczenstwie i tez w Kosciele. Upraszczajac, mozna
by powiedziec, ze jest to kwestia katolicyzmu przedsoborowego i
posoborowego. Bowiem w Polsce wprowadzono reformy Soboru, ale
niedostatecznie wprowadzono ducha Soboru, ducha otwarcia na swiat,
dialogu ekumenicznego, dialogu ze swiatem, z nowoczesnoscia. W Polsce
przez to, ze Kosciol byl pod cisnieniem, w defensywie w stosunku do
wladzy komunistycznej, duch Soboru nie mogl przeniknac dostatecznie. Na
tym tle pojawily sie podzialy. Powstaly partie, ktore deklaruja sie
jako chrzescijanskie, albo - przynajmniej - wyznajace katolicka
doktryne spoleczna. Tymczasem, moim zdaniem, niektore z tych partii
raczej posluguja sie Kosciolem niz sluza Kosciolowi. My w tej sytuacji
staramy sie zajmowac stanowisko ponadpartyjne, chociaz nie przecze, ze
nasze sympatie ida w kierunku Unii Demokratycznej. Glownie dlatego, ze
uwazamy, ze jest to jedna z niewielu partii politycznych, ktore maja na
wzgledzie wspolne dobro calego spoleczenstwa, a nie interesy partyjne.
Jednak "Tygodnik" nie jest organem UD. Mimo to laczy sie nas z tym
ugrupowaniem, a ze ma ono charakter pluralistyczny, czesto wzbudza
niechec kleru. A "Tygodnik" razem z nim.
 
- Niedawno przysluchiwal sie pan dyskusji prowadzonej przez ministra
Rokite i biskupa Pieronka na temat roli Kosciola we wspolczesnej
Polsce. Jak pan widzi te role?
 
- Przed Kosciolem stoja olbrzymie zadania w dziedzinie ewangelizacji.
Mimo, ze spoleczenstwo dzielnie opieralo sie komunizmowi, to jednak
homo sovieticus w nas tkwi i trzeba go wyrugowac. To ciezka, codzienna
praca. Istotna jest tez kwestia relacji panstwo - Kosciol. W systemie
totalitarnym obowiazywal rozdzial obu instytucji, ktory byl narzedziem
ograniczania wplywow Kosciola. Stad uraz do tego pojecia. Dzis mowi sie
raczej o wzajemnej autonomii Kosciola i panstwa i o wspolpracy, ktora
jest bardzo potrzebna. Istnieja cale obszary zycia publicznego, ktore
sa przedmiotem zainteresowania wladzy swieckiej i koscielnej. Jezeli ta
autonomia zostaje naruszona, to odbywa sie to ze szkoda dla samego
Kosciola.
 
- "Tygodnik Powszechny" wszedl niedawno w spolke z trzema wydawnictwami
francuskimi. Czy wplynie to w jakis sposob na charakter pisma?
 
- Nie. Ostatnimi czasy "Tygodnik" nie byl w najlepszej sytuacji
finansowej i dlatego szukalismy pomocy na zewnatrz. Grupy prasowe
zachodnie sa zainteresowane rynkiem prasowym w Polsce. Jest im to
potrzebne ze wzgledow prestizowych chyba. "Tygodnik Powszechny" istnial
przez pol wieku pod komunistyczna cenzura i zachowal swoja tozsamosc.
Jest za to znany i szanowany w kolach katolickich na swiecie. Udalo nam
sie zawrzec joint venture z trzema katolickimi grupami prasowymi. Umowa
daje nam zastrzyk kapitalu, bardzo dla nas cenny. Francuzi nie licza na
zadne dochody finansowe, przynajmniej w pierwszych kilku latach. Moze
potem, gdybysmy sie stali potentatem finansowym... Jest jednak
zastrzezone, ze oni nie maja zadnego wplywu na charakter pisma czy
obsade personalna.
 
                                Rozmawiala Dominika Jazwiecka
 
________________________________________________________________________
 
["Wprost", 18.07.1993; wpisal J.K_uk]
 
Eryk Mistewicz
 
                           REQUIEM DLA SLASKA
                           ==================
 
W ciagu najblizszych 20 lat Slask straci 30 proc. potencjalu
gospodarczego, wyemigruje stad co czwarty mieszkaniec, a kod genetyczny
dzieci tych osob, ktore jednak pozostana, poddany zostanie presji
zdegradowanego srodowiska.
 
- `Slask to nie tylko kleska ekologiczna, to takze kleska ekologow' -
zauwazyla prof. Alicja Breymeyer podczas wyjazdowego posiedzenia Rady
Ekologicznej przy Prezydencie RP w Katowicach. `Pomyslow na Slask' bylo
juz bowiem kilkadziesiat. Najnowszy, wypracowany przez przedstawicieli
30 slaskich instytucji i `lobby ekologiczne' skupione przy Belwederze,
zaklada `kompleksowa restrukturyzacje regionu - spoleczna, ekonomiczna
i ekologiczna - majaca na celu rozwoj tego regionu' - uwaza prof.
Franciszek Piontek.
 
Proponowane `spojrzenie perspektywiczne' ma szanse zastapic
dotychczasowe dorazne dzialania. Jerzy Smialek, prezydent Katowic,
szuka dzis gwaltownie 3 bln zl na ochrone centrum miasta przed zalaniem
przez wody rzeki Rawy.
 
Skutkiem wydobywania wegla `na zawal' jest dzis obnizenie sie terenu pod
centrum Katowic srednio o 94 cm.
 
Z tego wzgledu wody Rawy zalewaja piwnice budynkow. Przed takimi
skutkami rabunkowej eksploatacji zloz ostrzegano juz przed kilkunastu
laty - brak przezornosci daje sie teraz we znaki.
 
Dotychczasowe plany budowy autostrad i drog szybkiego ruchu przewidywaly
doprowadzenie tras drogowych do centrum wojewodztwa od wschodu i zachodu
juz przed 2000 r., podczas gdy regulacje ruchu w samej aglomeracji wciaz
odsuwa sie na pozniej. Budowa Drogowej Trasy Srednicowej Katowice -
Gliwice o odpowiedniej przepustowosci, przebudowa ukladu drogowego,
dokonczenie kilkudziesieciu kilometrow `drog-lacznikow' moze dzis
ograniczyc zanieczyszczenie powietrza w miastach aglomeracji nawet o
jedna czwarta.
 
Myslenia perspektywicznego zabraklo takze w gospodarowaniu odpadami,
ktorych zgromadzono w Katowickiem ponad 2 mld. ton. Eksperci Banku
Swiatowego twierdza, ze nie ma drugiego miejsca na swiecie, gdzie w
gesto zaludnionej aglomeracji na kazdym km kw. zgromadzono 300 000 ton
odpadow, a wciaz powstaja nowe haldy. Co trzecie sposrod tysiaca
skladowisk nie ma wlasciciela, a tylko dwa obiekty spelniaja wymogi
bezpieczenstwa ekologicznego. Tymczasem wciaz brak ustawy o odpadach -
za biernosc resortu ochrony srodowiska i parlamentu trzeba bedzie
zaplacic co najmniej 2.7 bln zl. Tyle bowiem, wedlug fachowcow, bedzie
musialo kosztowac rozwiazanie problemu gornoslaskich odpadow - z
wiazaniem slonych wod popiolami elektrocieplowni, budowa nowoczesnych
kompostowni, lokowaniem czesci odpadow pogorniczych w wyrobiskach oraz
modernizacja instalacji technicznego unieszkodliwiania odpadow.
 
Dwa razy wiecej, bo az 6 bln zl, nalezaloby wydac, aby w ciagu 10 lat
uzyskac odczuwalna poprawe stanu powietrza w miastach aglomeracji
gornoslaskiej.
 
Redukcja zanieczyszczen powietrza produktami spalania wegla w miastach
az o polowe bylaby mozliwa po dopuszczeniu kapitalu amerykanskiego od
ponad dwoch lat bezskutecznie zabiegajacego o przyzwolenie gminy
Katowice na usuniecie metanu z gornoslaskiego wegla, modernizacje
systemu ogrzewania mieszkan oraz zastapienie w osiedlowych kotlowniach
mialu weglowego o wiele lepiej spalajacymi sie brykietami. Wzbogacanie i
odsiarczanie wegla podniesie rowniez efektywnosc ekonomiczna kopaln, a
naklady poniesione na budowe instalacji wytwarzajacej bezdymne paliwa
powinny sie zwrocic juz po siedmiu latach.
 
- `Po dlugim okresie debaty nad Gornym Slaskiem okreslono dzis koszty
restrukturyzacji regionu' - mowi prof. Maria Guminska, przewodniczaca
Polskiego Klubu Ekologicznego, wiceprzewodniczaca Rady. - `Rowniez od
tego zaczynano w Zaglebiu Ruhry i Nord-Pas-de-Calais. Podobnie jak tam,
rowniez na Slasku laczne potraktowanie gospodarki wodno-sciekowej i
zastosowanie w praktyce sprawdzonej w innych krajach zasady
``zanieczyszczajacy placi'' umozliwi finansowanie nowych oczyszczalni
sciekow i kompleksowe rozwiazywanie problemu'.
 
Koszty proponowanej przez Rade Ekologiczna przy Prezydencie RP
restrukturyzacji Regionu wyniosa 30 bln zl - ok. 5 bln zl rocznie do
2000 r. Nie jest to koncert poboznych zyczen: juz dzis wplywy z
zakladow przemyslowych regionu na fundusze ekologiczne to polowa
nakladow uznanych za niezbedne, zas Amerykanie sugeruja, aby srodki
uzyskane z ekokonwersji polskiego zadluzenia skierowac wlasnie na Gorny
Slask. - `Nie mozemy jednak liczyc na wielki, tylko nam poswiecony,
program europejski, czy swiatowy' - twierdzi prof. Stefan Kozlowski,
przewodniczacy Rady Ekologicznej. - `Ze swoimi problemami musimy
najpierw poradzic sobie sami'.
 
Tymczasem Ministerstwo Finansow wystepuje przeciwko wprowadzeniu
proekologicznych mechanizmow ekonomicznych, Ministerstwo Przemyslu
opowiada sie przeciwko naliczaniu realnych kar i oplat za korzystanie z
srodowiska, a parlament nie byl w stanie wprowadzic mechanizmow
prawnych promujacych ekologie. Po wyborach okazac sie znow moze, ze
resort ochrony srodowiska przypadnie - na otarcie lez - ktorejs z
partii chlopskich, a upolitycznienie ministerstwa znow pojdzie w parze
z ignorancja kolejnego ministra. Kto wiec, jesli nie rzad i parlament -
przy slabosci ruchow, partii i organizacji ekologicznych - moze
rozwiazac ten problem?

                                                         Eryk Mistewicz

-----------------------------------------------------------------------

[Trzy grosze Prezesa Samodzielnej Komisji Ekologicznej przy Redaktorze
 Naczelnym "Spojrzen". Problem ten jest mi osobiscie bliski, sam
 mieszkalem na Slasku, mieszkaja tam nadal moi rodzice i tesciowie,
 dobrze znam smrod Katowic czy Chorzowa i co jakis czas ogladam postepy
 w spekaniu budynku, w ktorym mieszkaja moi rodzice. A wakacje spedzam
 czesto na wsi, gdzie dla odmiany na skutek dzialan gorniczych nie ma
 juz wody w potokach.
 
 I bardzo mi sie nie podoba, ze jedna z najdramatyczniejszych katastrof
 ekologicznych u nas rozmydla sie w gadaninie o `kompleksowej
 restrukturyzacji', a ministrem (juz zdjetym) do spraw ochrony
 srodowiska mianowano kiedys niejakiego Hortmanowicza (o ile nie
 pomylilem nazwiska), ktory wslawil sie tym, ze kazal wystrzelac polskie
 losie, ktore ponoc mu przeszkadzaly. Partie polityczne sa beznadziejne,
 parlament tez. Jaka wiec rada? Oczywiscie, powolac Rade. Koniecznie
 przy prezydencie, ktory w duzym powazaniu zawsze mial Slask... Gdy w
 Katowicach mialo sie odbyc wielkie zebranie Rady, w Instytucie Ekologii
 Terenow Przemyslowych, gdzie mam znajomych, do ostatniej chwili czekano
 na Walese i nawet trawnik wyremontowano. A potem sie okazalo, ze nigdy
 nie mial zamiaru przyjezdzac, bo w tym samym dniu mial inna Rade, o
 czym kancelaria wiedziala od wielu tygodni.
 
 Czyli dalej bedzie sie glownie gadac, a ludzi tylko denerwuja bajeczki o
 dobrodusznym kapitale amerykanskim, ktory jedynie na skutek polskiej
 biurokracji nie jest uruchamiany. Drobny pozytek z tego gadania jednak
 jest widoczny, uzyskano pewne fundusze na poprawe stanu zbiornika w
 Goczalkowicach, glownego zrodla wody pitnej w regionie. Goczalkowice
 umieraja, na skutek przenawozenia, zbiornik zarasta glonami, te glony
 zamieraja, opadaja na dno, gnija i wytwarza sie martwa, beztlenowa
 warstwa denna. Fundusze sa, tylko nikt nie wie, jak je wykorzystac...
 
 Co prawda sciaga sie teraz ostro kary ekologiczne od zakladow pracy.
 Coz z tego, gdy pieniadze z tych kar gina gdzies w budzecie, a
 zanieczyszczen od tych kar nie ubywa. A dzialacze mowia o
 `ekokonwersjach' itp. przyjemnosciach ekonomicznych.
 
 Watpliwa wydaje sie byc nadzieja, ze zanieczyszczenie powietrza
 aglomeracji spadnie, gdy wybuduje sie trasy przelotowe Katowice -
 Gliwice. Otoz sporo ciezkiego transportu drogowego w Polsce, np. z
 Niemiec, na skutek problemow komunikacyjnych omija teraz ten region.
 Gdy pobuduje sie autostrady, a *musi sie* je pobudowac, ruch znacznie
 wzrosnie.

 Co moga zrobic osoby zaangazowane? Nie wiem. Wiem natomiast, ze w
 zadnym wypadku nie powinny wiazac sie z partiami ekologicznymi, ktore
 zajmuja sie powazniejszymi problemami, np. walka z zakladaniem
 restauracji McDonald's, zielonym swiatlem dla akupunktury i innych
 metod tzw. medycyny naturalnej, oraz nieustepliwym stanowiskiem w
 sprawie energetyki jadrowej (ktorej u nas, jak wiadomo, jest po prostu
 zatrzesienie). J. K_uk]
_______________________________________________________________________
 
[Nowa Res Publica, listopad 1992 - podal Zbyszek Pasek]
 
Zuzanna Ziomecka
 
 
                            BLISKO MARSA
                            ============
 
Zuzanna Ziomecka, autorka tych listow, wyjechala z Polski majac piec i
pol roku. Przez dziesiec lat chodzila do szkoly amerykanskiej. Najpierw
do katolickiej podstawowki Sacred Heart, pozniej do liceum, Divine
Child High School w Dearborn, stan Michigan. Od miesiaca, po raz
pierwszy w zyciu, jest uczennica w polskiej szkole, gdzie (rowniez po
raz pierwszy) uczy sie pisac i czytac po polsku.
 
 
                                                10 wrzesnia 1992
Droga Maureen,
 
        Czy pamietasz nasza niedawna rozmowe, o tym, jak to by bylo,
gdybysmy pojechaly na Marsa i zobaczyly inne formy zycia? Wiec kochanie,
sadze, ze znalazlam sie blizej Marsa niz kiedykolwiek. Pozdrawiam cie z
Europy Srodkowej.
 
Jestem w Polsce juz przez 4 miesiace i nadal nie przeszedl mi ten `szok
kulturowy', o ktorym tak duzo mowila profesorka od hiszpanskiego przed
wyjazdem do Meksyku na wiosenne wakacje. Na poczatku bylam pewna, ze
zanieczyszczone powietrze uszkodzilo mi tutaj szkla kontaktowe,
poniewaz twarze dziewczyn wydawaly sie niewyrazne. Ale kontakty nie
mialy z tym nic wspolnego. Okazalo, ze zmylil mnie brak rozowych ust,
podkreslonych oczu i przypudrowanych policzkow.
 
Wyglada na to, ze dziewczyny tutaj maluja sie tylko przy specjalnych
okazjach. Chociaz wydawalo mi sie to dziwne, musze przyznac, ze teraz
mi sie to podoba, poniewaz dziewczyny wygladaja bardziej na swoj wiek i
w sumie ladniej. Doszlam do wniosku, ze kiedy myslimy o urodzie
dziewczyn w Stanach, oceniamy przede wszystkim jakosc kosmetykow, nie
urode.
 
Jednakze, kiedy polskie twarze usmiechaja sie, nawet dobry makijaz nie
jest w stanie ukryc defektow w uzebieniu. Dopiero teraz otwiera sie
tutaj dobre gabinety dentystyczne. W ciagu ostatnich kilku miesiecy
widzialam tutaj wiecej ukruszonych, zoltych, sztukowanych czarnymi
koronami zebow niz w ciagu dziesieciu lat w Ameryce. Ale to niewiele
szkodzi, poniewaz ludzie tu i tak malo sie usmiechaja.
 
A teraz temat, ktory na pewno Cie najbardziej interesuje: chlopaki.
 
No wiec Mo, ciesz sie, dlugie wlosy, ktore zawsze nam sie tak podobaly
u amerykanskich chlopakow, wygladaja tak samo dobrze na polskich - i
wszyscy je tu nosza! Widzisz zlotko, dlugie piora sa tutaj tak
popularne, ze ile razy czlowiek natknie sie na meskiego osobnika z
wlosami krotszymi od brody, tyle razy ma sie ochote oglosic swieto
narodowe. Ja jednakze nie narzekam.
 
Obok dlugiego owlosienia tutejszych chlopcow cechuje rzadka cecha:
kurtuazja. Kiedy sa przedstawiani, podaja albo caluja cie w reke. Czy
widzialas kiedys, zeby chlopcy w naszej szkole w Dearborn robili kiedys
cos takiego? Mowy nie ma. Wciskaja rece w kieszenie i obcinaja cie od
stop do glow, albo udaja tak znudzonych, ze ziewajac mowia `czesc'.
Tutaj przed dziewczyna chlopcy nawet otwieraja drzwi i podsuwaja
krzesla.
 
Jesli chodzi o zycie towarzyskie polskich nastolatkow, to
powiedzialalbym, ze maja duzo wiecej wolnosci niz amerykanska
mlodziez. Czy pamietasz, ile musialysmy przekonywac rodzicow, zeby
wyjatkowo zostac do dwunastej na zabawie szkolnej? Tutaj mlodziez w
naszym wieku wraca do domu wczesnym rankiem i rodzice wcale nie
panikuja! Co wiecej, nie zawsze wracaja trzezwi. W praktyce kazdy moze
tu kupic alkohol, bez wzgledu na wiek. To mnie dopiero zszokowalo. W
Michigan przeciez nie ma takich mozliwosci. Ale to nie koniec! Polska
mlodziez nie tylko pije, nie wspomne juz o przeklinaniu; wiekszosc z
nich rowniez pali. Nie przypominasz sobie nikogo z naszego towarzystwa
z papierosem, prawda? Kiedy moja Mama dowiedziala sie, ze w liceum z
wykladowym angielskim, gdzie mnie zapisala, jest oficjalna palarnia dla
uczniow, natychmiast przeniosla mnie do innej szkoly.
 
Zauwazylam, ze ogolnie polska mlodziez skupia sie w dwoch ekstremalnych
grupach: w jednej, gdzie siedza nad ksiazkami, i w drugiej, gdzie
siedza nad kieliszkiem. Tych, ktorzy sa posrodku, trudno znalezc.
 
Ale to, co jest dla mnie najtrudniejsze, to brak ciebie, osoby, z ktora
moglabym o tym porozmawiac. Na razie listy musza mi wystarczyc. W
nastepnym opisze ci moja nowa polska szkole.
 
                                                Pozdrow wszystkich!
                                                Caluje,
                                                Zuzanna Ziomecka
 
                        *    *     *    *    *
 
                                                12 wrzesnia 1992
Droga Maureen,
 
Jak obiecalam, pisze ponownie, ale tym razem na temat: `wszystko
co nalezy wiedziec o polskich szkolach, a w szczegolnosci o mojej'.
 
Rok szkolny zaczal sie 1 wrzesnia i zakonczy sie dopiero 25 czerwca.
Trudno powiedziec, czy nasze wakacje od 10 czerwca do 24 sierpnia sa
lepsze, ale mam wrazenie, ze sprowadzaja sie do tego samego.
 
Pierwszego dnia kazda uczennica w kraju ubrana w ciemna spodnice (lub
wizytowe spodnie) i biala bluzke maszeruje do szkoly. Taki stroj nosi
sie jednak wyjatkowo. Bardziej mi to odpowiada niz chodzenie na
codzien, jak u nas, w nietwarzowych mundurkach.
 
Ten dzien sklada sie z oficjalnych przemowien dyrekcji i przedstawienia
planu lekcji. Zaraz potem wszyscy sa wolni. Nie da sie tego porownac z
rozpoczeciem szkoly w Divine Child w Dearborn, gdzie od pierwszego dnia
odbywaja sie lekcje wedlug planu, ktory dostalismy przed wakacjami, a
potem zdjecia do szkolnej ksiegi i legitymacji.
 
Po przemowieniach w polskiej szkole idzie sie z przyjaciolmi (z tej
samej lub innej szkoly) do kawiarni albo do najbardziej prestizowego
miejsca w Warszawie: McDonald's. Ta czesc w sumie nie rozni sie tak
bardzo od naszych wiekopomnych tradycji.
 
Juz pod koniec tego pierwszego dnia zauwazylam, ze Amerykanie i Polacy
maja odmienny stosunek do szkoly. Tutejsi nauczyciele, na przyklad, nie
uganiaja sie za toba, jesli slabo poszedl ci test lub gdy czegos nie
rozumiesz. W polskich szkolach to ty masz obowiazek wycisnac, ile sie
da, z nauczycieli. W amerykanskich nauczyciel wychodzi ze skory, zeby
wycisnac, ile sie da, z uczniow.
 
Nie uwierzysz, ale juz nastepnego dnia cala szkola, czyli 150 osob,
pojechala na 3-dniowa wycieczke nad Zalew Zegrzynski. Z tego co
slyszalam, jest to nietypowe, nawet jak na tutejsze stosunki. Nie mowiac
juz o zwyczajach w Divine Child, gdzie zadna z wycieczek nie trwala
wiecej niz 10 godzin, oczywiscie z wyjatkiem wyjazdow podczas ferii.
`We're not in Kansas anymore, Toto'.
 
Nad Zalewem mielismy godzinne spotkania, na ktorych omawialismy plan
zajec poszczegolnych klas. Poza tym bylismy wolni; dobra okazja do paru
nastepnych obserwacji, dotyczacych na przyklad wagarow.
 
Wyglada na to, ze chodzenie do lekarza z wymyslona lub przesadzona
choroba po tygodniowe zwolnienie ze szkoly jest w Polsce masowym
zjawiskiem. Ci, ktorzy nie maja szczescia byc uznanymi za chorych, po
prostu nie zjawiaja sie przez pare dni w szkole, co nikogo nie dziwi.
 
Za takie samowolne wakacje szkola nie karze, tyle tylko, ze na cenzurce
wpisane sa potem nie usprawiedliwione godziny. U nas, jak pamietasz,
dyscyplina byla tak ostra, ze strach bylo sie spoznic. Natomiast jesli
sie bylo chorym, a rodzice nie zdazyli zawiadomic szkoly przed pierwszym
dzwonkiem, to dyrekcja sama telefonowala do domu. Tam po prostu nie
oplacalo sie opuszczac szkoly. Po jednym dniu zbieralo sie tyle
zaleglosci, ze lepiej bylo nalykac sie aspiryny, niz zostawac w lozku.
 
Wyobraz sobie, ze tutaj jest nawet oficjalny Dzien Wagarowicza, kiedy w
Warszawie wszyscy ida na Starowke pogapic sie na skinow bijacych sie z
metalami.
 
Wiec tak naprawde szkola ruszyla po tygodniu, w nastepny poniedzialek.
Czy pamietasz, kochanie, jak mialysmy 3 minuty na przedarcie sie do
nastepnej sali przez tlum uczniow pedzacych po korytarzu? Pamietasz
oburzona mine nauczyciela jezeli ktos z nas spoznil sie kilka sekund na
lekcje? A czy pamietasz przychodzenie do szkoly na 6.00 rano, zeby za
spoznialstwo przepisywac regulamin szkoly?
 
Tutaj, skarbie, nie musze sie o takie rzeczy martwic. W mojej nowej
szkole wszystkie lekcje odbywaja sie w tej samej sali. Miedzy lekcjami
sa co najmniej dziesieciominutowe przerwy. To wszystko jednak nie
zastepuje mi naszej 45-minutowej przerwy na lunch, podczas ktorej
toczylo sie zycie towarzyskie. Teraz moge sie jedynie pocieszac szybkim
polykaniem kanapek na krotkich przerwach (lub na niektorych lekcjach).
 
Nauczyciele tutejsi sa tak samo wymagajacy jak nasi. Problem tylko w
tym, ze nie zawsze jestem pewna, czego ode mnie oczekuja. Podobnie jak
ty, nie mialam dotad chemii ani fizyki w szkole. Wyladowalam tytaj w 11
klasie, czyli nie tracac roku, i ni stad, ni zowad mam w programie
trzeci rok chemii i piaty fizyki. O matematyce nawet nie wspomne: to,
co pisza na tablicy, wyglada dla mnie jak zbior hieroglifow.
 
Na dodatek geografia jest tutaj oddzielnym przedmiotem! Skonczyla sie
`zgadywanka' z mapa podczas pierwszych 5 minut lekcji historii.
 
Musze jednak przyznac, ze i tak ominely mnie dwie tortury. A mianowicie
tak zwane P.O. - przysposobienie obronne - i rosyjski.
 
Teraz, kiedy juz wiesz, co tu w szkolach jest, napisze ci, czego nie ma.
 
Nie ma: szkolnej druzyny sportowej ani cheerleaders. Nie ma klubu
narciarskiego ani szkolnego teatru. Nie ma klubu filmowego ani
ekologicznego, nie ma klubow lingwistycznych, nie ma klubu bilardowego.
To wszystko, oczywiscie, mozna w Warszawie znalezc, ale nie w mojej
szkole.
 
Inna rzecza, ktorej tu nie ma, to codzienne lekcje z tego samego
przedmiotu. Dotychczas szlam do szkoly na 8.00 i wracalam codziennie po
3.00. Teraz w niektore dni mam lekcje do 1.00, a w inne do 3.00. Tak
przywyklam do codziennej nauki w szkole przez 6 i pol godziny, ze w
ciagu pierwszych dni w polskiej szkole przystosowanie sie do rozkladu
sprawialo mi wiecej trudnosci niz sama nauka.
 
Jakos sie juz pozbieralam po Wielkim Rozstaniu, ale mimo wszystko nie
moge sie powstrzymac od zerkania na plan lekcji, ktore mialabym w Divine
Child. Zazdroszcze ci tej naszej wymarzonej "psychologii" oraz `religii
i filozofii'.
 
Nie przestaje tesknic za Ameryka, za Toba i nasza szkola. Sciskam Cie,
kochajaca
 
                                                Zuzanna Ziomecka
 
PS. Napisalabym wiecej, ale wisi nade mna esej o pogladach Cypriana
Norwida na sztuke. Nie przejmuj sie, ja tez o nim nic nie slyszalam
jeszcze kilka tygodni temu.

________________________________________________________________________
 
                            LIST DO REDAKCJI
                            ================

Stanislaw Dubiski  
 
 
MOJE TRZY GROSZE, CZYLI KTO POWINIEN UCZYC SIE ROSYJSKIEGO: POLACY, CZY
TAKSOWKARZE W FILADELFII?
 

Pierwsze wrazenia po przyjezdzie dokads, `na goraco', sa przewaznie
ciekawe, oryginalne, choc nie zawsze trafne. Wrazenia p. Joli Stouten
po przyjezdzie do Stanow nie sa wyjatkiem od powyzszej reguly.
Najbardziej zdziwila mnie reakcja Autorki na przyjazne zagajenie
rozmowy przez taksowkarza: `Skad Pani jest?', ktore p. Stouten odczula
jako `niestosowne'. Co w tym niestosownego? Jak mozna w inny, bardziej
stosowny sposob, rozpoczac rozmowe z nieznajomym?

Amerykanscy taksowkarze, to specjalna kategoria, a raczej dwie
kategorie ludzi. Pierwsza z nich nie odzywa sie do pasazera w ogole,
poniewaz zna tylko jeden jezyk. Moze to byc hinduski, francuski patois
(Haiti), hiszpanski (Kuba, Meksyk, Porto Rico), lub inny, ale nie
angielski. Druga kategoria, to rodowici Amerykanie, czasami calkiem
inteligentni, czesto studenci, ktorzy rozmowa z pasazerami staraja
umilic sobie monotonnosc swojego zawodu. To, ze nie ucza sie jezykow
obcych, nie dowodzi, ze maja ograniczone horyzonty intelektualne.
Podobno kiedys w Nowym Jorku jezdzil taksowkarz, ktory nie opuscil ani
jednego przedstawienia, w ktorym spiewal Enrico Caruso. To mi dopiero
hobby! Sto razy wolalbym to od nauki na przyklad norweskiego czy
polskiego. Bo po jakiego diabla taksowkarz w Filadelfii ma sie uczyc
obcych jezykow?  Tylko jako hobby. A jak juz wybierac hobby, to jakies
przyjemne i interesujace!
 
Jednoczesnie z propagowaniem nauki jezykow obcych wsrod filadelfijskich
taksowkarzy, pani Stouten okresla jezyk rosyjski, jako bezuzyteczny dla
Polakow. Pozostawiam to bez komentarza, bo czyz jezyk, ktorym mowi tak
wiele ludzi, w dodatku naszych bliskich sasiadow, moze byc dla Polakow
bezuzyteczny? Fakt, ze rosyjski to jezyk, ktorym Bierut poslugiwal sie
w rozmowie ze Stalinem, nie moze rzutowac na jego uzytecznosc.
 
Wreszcie musze rozczarowac p. Stouten: komplementu taksowkarza o
swietnej znajomosci angielskiego nie mozna brac powaznie. Jest to
typowe powiedzonko, ktore nastepuje po pytaniu `skad jestes?' Nastepuje
regularnie, o ile nowo przybyly potrafi wydukac po angielsku chocby
tylko kilka slow.
 
W zwiazku z tym nie moge sie oprzec pokusie zacytowania pewnej
historyjki. Otoz znajoma, bedac u fryzjerki, nawiazala rozmowe -
oczywiscie `skad jestes?'. Fryzjerka okazala sie byc Jugoslawianka (to
bylo jeszcze za Tity), znajoma - Szkotka. Szkotka, zgodnie z regula,
pochwalila Jugoslawianke za jej dobra znajomosc angielskiego, na co
ta: `ale ty to *dopiero* dobrze mowisz po angielsku!' Czego i pani Joli
zyczy
 
                                                  Stanislaw Dubiski

________________________________________________________________________
 
Redakcja "Spojrzen": spojrz@k-vector.chem.washington.edu
Adresy redaktorow:   krzystek@u.washington.edu (Jurek Krzystek)
                     zbigniew@engin.umich.edu (Zbigniew J. Pasek)
                     karczma@univ-caen.fr (Jurek Karczmarczuk)
                     bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca (Mirek Bielewicz)
stale wspolpracuje:  cieslak@ddagsi5.bitnet (Maciek Cieslak)
 
Copyright (C) by Mirek Bielewicz 1993. Copyright dotyczy wylacznie
tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem
zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu.
 
Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji.
 
Numery archiwalne dostepne przez anonymous FTP i gopher, adres:
 (128.32.162.54), directory:
/pub/polish/publications/Spojrzenia.
 
____________________________koniec numeru 87____________________________