______________________________________________________________________
                                            ___
             __  ___  ___    _  ___   ____ |  _|  _   _  _  ___
            / _||   ||   |  | ||   | |_   || |_  | \ | || ||   |
           / /  | | || | |  | || | |   / / |  _| |  \| || || | |
         _/ /   |  _|| | | _| ||   \  / /_ | |_  | |\  || ||   |
        |__/    |_|  |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
                          |___|
_______________________________________________________________________

   Czwartek, 16.04.1992.                                      nr. 21
_______________________________________________________________________

W numerze:

     Jurek Karczmarczuk - Obys cudze dzieci uczyl uczyc wlasne dzieci
          Tomasz Wlodek - Massada (dokonczenie)
     Wlodek Holsztynski - Wiersze
         Maciek Cieslak - Dostrzezono - Rozwazono
        'Czyste biurko' - rozmowa z Ewa Letowska
   'Co czytaja Polacy?' - lista bestsellerow ksiegarskich
       Andrzej M. Kobos - Ostatni raz o Lecu
        Slawomir Mrozek - 3 teksty z TP


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wszystkim naszym Czytelnikom, a w pierwszym rzedzie tym, ktorzy nas
ubiegli nadsylajac zyczenia swiateczne, zyczymy

                     WESOLYCH SWIAT WIELKIEJ NOCY

Redakcja

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Jurek Karczmarczuk


            OBYS CUDZE DZIECI UCZYL UCZYC WLASNE DZIECI
            ===========================================


"Wprost" z 22 marca podaje kilka liczb o polskiej edukacji:

Na Politechnice Warszawskiej uczy sie dzis o 60% mniej studentow niz
przed 15 laty. W 1987 mielismy 1221 studentow na 100 tys. mieszkan-
cow, Hiszpania, Dania, czy Finlandia - dwa razy; Korea Pld. - trzy
razy, a Kanada i USA - 5 razy tyle. Od 1985 do 1991 udzial srodkow na
oswiate w podzielonym dochodzie narodowym spadl z 4.8 do 0.77
procent (Zachod: 7 - 20; Wegry: 5.6; Pakistan: 2.1. Szwajcaria
wydaje 21 razy tyle na nauke co Polska). TRACIMY CALE POKOLENIE,
czeka nas NIE szlusowanie do Europy, a walka z analfabetyzmem.

Tymczasem od dzialalnosci Ministerstwa Edukacji "szczeka opada do
kolan". Minister Stelmachowski chce "oddluzac" szkoly wiedzac, ze
NIKT nie zatka tej dziury finansowej. Metnie obiecuje podwyzki z
pieniedzy, ktorych nie ma, a strajkujacym nauczycielom wygraza
laska. Sugeruje, zeby uczelnie finansowal samorzad, co mogloby
wywolac zywiolowe wybuchy smiechu, gdyby nie... Nauczyciele
zaczynaja nienawidziec swojego ministra jak nigdy nie nienawidzili
komunistycznych szefow resortu.

Reforma szkolnictwa zajmuje sie dyr. departamentu S. Slawinski
wslawiony "wpisana do rejestru promowanych ksiazek pomocniczych dla
nauczycieli" broszura o wychowaniu w posluszenstwie, bezkrytycznym
szacunku i dobrowolnym podporzadkowaniu wladzy jako pierwszoplanowej
wagi celu wychowania. P. Slawinski zauwaza religijne motywy
posluszenstwa, podkresla, ze praca z dzieckiem poslusznym jest
latwiejsza i stwierdza, ze "posluszenstwo jest droga duchowego
wzrostu czlowieka oraz zrodlem ladu i harmonii w wolnym
spoleczenstwie". No, nie kazdy lubi np. "zrezygnowania w razie
potrzeby ze swojego sposobu myslenia", czy "dyspozycyjnosci, to
znaczy gotowosci do wykonania polecen swojej wladzy", jednak p. S.
pisze o korzysciach posluszenstwa, ktore "lagodzi naprezenia w
stosunkach z przelozonymi i calkowicie eliminuje potrzebe wymuszania
uleglosci. Postawa posluszenstwa ulatwia takze dialog z przelozonym,
ktory nie czuje sie zagrozony w swojej pozycji osoby decydujacej".
P. Slawinski krytykuje tendencje do nadmiernego argumentowania
polecen zauwazajac, ze "nie slusznosc polecenia a uprawnienia osoby
wychowujacej sa podstawowa racja posluszenstwa dziecka".

P. Slawinski broni kar fizycznych, bo w koncu "kanal dotykowy" jest
cennym sposobem komunikacji, nawet u doroslych, a poza tym kary
fizyczne daja sie latwo i dokladnie odmierzac.

Makabra, nawet pomijajac podpisana przez Polske Konwencje Praw
Dziecka. Moze pedagodzy w Polsce zareaguje na tyle ostro, ze ksiazke
wycofaja, ale watpie, bo to srodowisko jest w oplakanym stanie, nie
tylko ekonomicznie.

Charakterystyczna reakcja jednego z uczestnikow forum dyskusyjnego
Poland-L bylo odrzucenie pedagogiki jako bzdurnej pseudo-wiedzy. Ze
ci, ktorzy zawodowo planuja i organizuja nauczanie to idioci, ktorzy
do niczego innego sie nie nadaja. Instytuty Pedagogiki to banda
durni, ktorych nalezy poslac na trawke. Dyskutant mial na studiach
wyklady z metodyki fizyki z osoba, ktora gardzi i od ktorej nic sie
nie nauczyl, stad juz uogolnienie, ze tak musi byc zawsze i wszedzie.
Nie zgadzam sie.

Uczenie jest dziedzina trudna i podobnie jak wiele dyscyplin SZTUKI
wymaga jednoczesnie:

  osobistego talentu,
  kompetencji zawodowych, tj. znajomosci uczonej dziedziny,
  doswiadczenia i
  warsztatu pracy, tj. metodologii;

wymaga takze wlasciwej pozycji uczacego w zyciu spolecznosci, przede
wszystkim swojego otoczenia. Ludzie musza byc doceniani i nic nie
pomoze narzekanie, ze pedagogika zostala opanowana przez ludzi z
kompleksem niedocenianych. Dlaczego ksztalcenie na wysokim poziomie
jest robione przez ludzi, ktorzy oprocz tego prowadza badania, albo
uprawiaja sztuke (przez to zreszta bywaja doceniani gdzie indziej)?

Transmisja informacji jest jednym ze sposobow jej porzadkowania i
dlatego rzadko wsrod Noblistow sa ludzie, ktorzy sie nie skalali
nauczaniem. Nawet ostatni laureat nagrody Nobla z fizyki, prof. de
Gennes z Paryza, mimo, ze jest fizykiem cokolwiek przemyslowym,
prowadzi zajecia nie tylko na uniwersytecie, ale nawet w liceum.

Niestety podstawowy problem z uczeniem polega na tym, ze ludzi z
talentem jest BARDZO MALO, a uczniow BARDZO DUZO. Uczenie TECHNIKI
uczenia cudzych dzieci jest wiec niezbedne. Dobrze jesli to robi
fachowiec praktyk. Mialem wyklad z prof. Golabem, matematykiem,
ktory zaczal od kompletnego rozbrojenia sluchaczy stwierdzeniem:

"Prosze Panstwa, zauwazcie, ze zawod nauczyciela jest drugim
najstarszym zawodem na swiecie..."

a zakonczyl, gdy poszlismy sie go o cos spytac:

"Pewnie uwazacie, ze moje rady to zbior banalow. Zgoda. To sie
zastanowcie ile z tych oczywistosci lekcewazycie i gwalcicie na
codzien"

Tak: ludzie zostaja asystentami i wydaje im sie, ze wystarczy
zachowywac sie jak ich wlasni asystenci i juz. I mlodzik nie
rozumie, ze stresowanie mlodzika, ktory ma raptem o 6 lat mniej jest
bez sensu. Nie rozumie, ze brak jasnych kryteriow oceny obniza
motywacje uczniow. Nie rozumie ile szkody powoduje nadmierna duma i
nieprzyznawanie sie do bledow. Zauwaza, ze go studenci gremialnie
nie zrozumieli, ale nie poswieci nawet pieciu minut, by sie
zastanowic dlaczego. Nie potrafi wlasciwie wyposrodkowac miedzy
zajeciami elitarnymi, dla geniuszkow, a niskopoziomowa masowka, ani
miedzy anarchia na zajeciach a krwawym terrorem. Nie chce mu sie
nawet czytelnie napisac tematow zadan domowych, bo to niewazne, szef
go za to nie pochwali.

To wszystko sa banaly, z ktorych kazdy sobie zdaje sprawe, z czego
nic nie wynika. Warsztat metodologiczny potrafia sobie wypracowac
zdolni, ale reszcie trzeba pomoc.

Ranga nauczyciela w Polsce jest taka, ze kryteria doboru do tego
zawodu sa negatywne. Nauczyciele sa zestresowani, ze wzgledow
ekonomicznych maltretuja siebie, i swoje rodziny godzinami
nadliczbowymi, to maltretowanie odbija sie na uczniach, ktorzy rosna
TAKZE na nauczycieli i bledne kolo. Nauczanie uwazane jest za
istotna sluzbe spoleczna, ale to uznanie sprowadza sie do tego, ze
strajkowanie nauczycieli bylo i jest uwazane za naganne przez
rodzicow dzieci i szefow. Niewiele sie dba o stworzenie im
wlasciwego warsztatu pracy. Nic dziwnego wiec, ze do szkol ida ci co
ida, a ze wsrod nich zdarza sie sadysci i beztalencia - coz, czysta
statystyka.

Przeniesmy sie o poziom wyzej, do organizowania nauczania i pracy
metodologicznej. Podobna patologia z kryteriami doboru. Instytuty
pedagogiki maja wyjatkowo paskudna opinie na uniwersytetach z
Wielkimi Ambicjami Badawczymi, np. na UJ, czy w Warszawie. Ile psow
powieszono na Wyzszej Szkole Pedagogicznej w Krakowie, ktora ciagle
poloficjalnie jest uwazana za przechowalnie nieudacznikow? Gdy
pewien starszy docent z UJ z dobrej woli dal sie namowic na
organizowanie fizyki teoretycznej na WSP, uznano na UJ, ze sie
skonczyl i w koncu go wykolegowano (najpierw przekonano go, ze to
lepiej dla Sprawy jesli zamiast etatu tu i pol etatu tam, bedzie gdy
dostanie etat tam, a pol etatu tu. A potem pol etatu zabrac, to juz
byla pestka).

To jest - powtarzam - bledne kolo. W koncu rzeczywiscie na WSP
zaczeli ladowac nieudacznicy oraz ludzie, ktorzy chcieli sobie
popolitykowac. Podobnie z uniwersyteckimi instytutami pedagogiki. W
koncu rzeczywiscie opanowuja je nieroby i pedagogika jako nauka
przeradza sie w fikcje. A w ministerstwie dochodzi do tego polityka
i biurokracja.

A jeden z moich profesorow, znakomity fizyk, powiedzial kiedys
publicznie, ze moze i sporo umie, ale ksiazki to nie napisze, bo ma
w nosie. Ksiazke dla studentow napisze, gdy juz go umyslowo nie
bedzie stac na pisanie zadnych prac naukowych.

Uwielbiam czlowieka, wiec mu nie powiedzialem wtedy "Feynmanem to
pan nie jest".

Odbebnia sie te dydaktyke jak zaraze. Czy ktos z Czytelnikow z
doswiadczeniem naukowo-dydaktycznym zaprzeczy moim obserwacjom, ze
na dydaktyce uniwersyteckiej NIKT w Polsce - nie tylko, ze NIE
zdobyl nazwiska i popularnosci, ale wrecz przeciwnie, uwazany jest
za hetke-petelke, natomiast ktos, kto ma opinie zdecydowanie
parszywego wykladowcy, nie lubianego przez studentow NIGDY naprawde
nie ucierpial od Dyrekcji, czy Rad Instytutow? Jeszcze czasami przy
walce o etaty chwali sie czy gani jakichs stazystow. Ale jak juz
ktos ma doktorat, to wara od jego (nie)umiejetnosci dydaktycznych!

Wspolpraca z liceami, organizowanie klas uniwersyteckich itp. kiedys
bylo modne, teraz coraz bardziej spada na psy. Qui bono?

W swietle aktualnych problemow budzetowych i organizacyjnych w nauce
i szkolnictwie wszystko to bedzie sie jeszcze bardziej psulo.
Szkodliwych imbecyli, ktorzy uwazaja PRZEDE WSZYSTKIM, ze
posluszenstwo to cos, co nas zblizy do Europy bedzie wiecej, bo
takie ksiazki jak wspomniana latwo pisac, a rzeczowe i rozsadne
srodowiska uniwersyteckie lekcewaza sprawy metodologii i dydaktyki,
wiec budza sie dopiero wtedy, gdy wybucha skandal. Tymczasem
kryteria doboru sie modernizuja. Juz wkrotce kazdy nauczyciel
biologii i higieny bedzie musial wypelnic ankiete, w ktorej zglosi
Wlasciwy Stosunek do skrobanek, prezerwatyw i Darwinizmu.

Dodatkowym bardzo smutnym i niebezpiecznym zjawiskiem jest lawinowe
rownanie w dol. Jesli ze wzgledu na ogolny poziom oswiaty sa klopoty
z uczeniem bardziej abstrakcyjnej matematyki w szkole podstawowej,
fizyki wspolczesnej w liceum, jesli uczenie podstaw informatyki pali
na panewce, to najlatwiej wszystko wyrzucic argumentujac, ze to
strata czasu, ze nie to jest potrzebne spoleczenstwu na dorobku, ze
sprzedawca w kiosku nie potrzebuje ani teorii zbiorow, ani zasady
Heisenberga. Wiec upraszczamy program. I teraz juz bedziemy PEWNI,
ze po szkole mlody czlowiek sie bedzie nadawal WYLACZNIE do takich
zdrowych zawodow jak wymieniony wyzej.

Na zakonczenie kilka slow na temat, ktory wymaga osobnego
rozwiniecia. Inny dyskutant na forum Poland-L uwaza, ze
komputeryzacja nauczania moze przyniesc dramatyczna poprawe. Mam
watpliwosci poparte sporym wlasnym doswiadczeniem.

Komputery w pedagogice moga miec olbrzymie znaczenie, podobnie jak
komputery w medycynie. Ale te NIE POPRAWIA BLEDOW W KSZTALCENIU
LEKARZY. Nie zastapia brakow w psychologii. Nie naucza wyciagac
wnioskow z porazek. I takie banalne uwagi mozna sformulowac rowniez
pod adresem skomputeryzowanych nauczycieli. To jest jedna z funkcji
metodologow.


Jurek Karczmarczuk
_______________________________________________________________________

Tomasz Wlodek (fhtom@weizmann.weizmann.ac.il)


                           MASSADA (cz. III i ostatnia)
                           =======



Ze szczytu schodze w dol po rzymskiej rampie. Postanawiam obejsc
zejscie do dolnej stacji kolejki linowej idac jednym z kanionow
otaczajacych Massade. Po namysle wybieram polnocny. Ruszam przed siebie
sciezka, poczatkowo idzie sie latwo i przyjemnie. Potem sciezka zaczyna
biec skalna polka nad przepascia, istna droga po gzymsie. Na dodatek
pojawia sie tabliczka: "Do not take this path! There are dangerous
places on the way". Zawracam.

Skoro nie da sie pojsc wawozem polnocnym wiec ruszam poludniowym.
Jak sie okazuje jest to decyzja bledna, sciezka wawozem polnocnym
byla eksponowana ale byla, za to teraz...

Poczatkowo ide dnem kanionu i podziwiam widoki. Od sciezki odchodza
kolejne odgalezienia - i widac jak pna sie na prawo na plaskowyz.
Moja sciezka robi sie za to coraz bardziej waska, ale nie zwracam na to
uwagi, ostatecznie obok biegna slupy telegraficzne oraz rura wodociagu,
domyslam sie ze prowadza do dolnej stacji kolejki linowej, a wiec na
pewno jakas droga musi byc. Dobre samopoczucie nie opuszcza mnie nawet
gdy sciezka znika calkowicie - ide wzdluz wodociagu liczac ze zarowno
on jak i linia telefoniczna gdzies mnie w koncu doprowadza.

O tym jak sie grubo mylilem przekonuje sie kilkaset metrow dalej. Dno
doliny jest podciete olbrzymia przepascia, w czasie deszczow musi tu
byc piekny wodospad. Slup telefoniczny, ktory mial byc moim
przewodnikiem stoi na krawedzi urwiska a nastepny - gdzies w dole.
Nie ma przejscia.

Ale co z wodociagiem ? Druty mogli puscic taka przepascia, ale wodociag
musi schodzic w dol ktoredys. Faktycznie - z lewej  strony doliny jest
cos jakby zleb - a nim biegna na dol rury. Postanawiam schodzic
w dol tym wlasnie zlebem, jezeli cos mi sie stanie - to zakrece
zawor przy wodociagu (widze taki zawor w dole ) - beda musieli
przyjsc zeby zobaczyc dlaczego w kibucu nie ma wody - wiec na pewno
nie zgine. Zaczynam wiec schodzic.

Po parunastu metrach zwirowe dno zlebu zaczyna sie usuwac spod nog,
probuje utrzymac rownowage, ale powoli i nieuchronnie zaczynam sie
zsuwac, w koncu padam na d...  i jade w dol razem z ogromna masa zwiru.

Zatrzymuje sie na dnie przy wylocie zlebu, skore na jednej lydce
mam zdarta do krwi, przemywam ja woda, piecze, plastra mam malo.
Zbieram sie powoli, jestem caly obolaly. No ale trzeba isc.
Powoli zaczynam sie posuwac naprzod dnem wyschnietego strumienia.
Droga jest pozawalana wielkimi glazami, na przejscie kilkuset metrow
trace godzine. Ale w koncu wychodze na otwarta przestrzen -
jestem w poblizu stacji kolejki linowej i miejsca gdzie spedzilem
poprzednia noc.

Ide do osady. Jest szabas, komunikacji nie ma. Trzeba sie wiec
wydostac stad autostopem. Opuszczam kibuc i ruszam przed siebie szosa,
machajac po drodze aby zatrzymac przejezdzajace samochody. Po ktorejs
z kolei probie udaje sie. Kierowca zgadza sie podwiezc mnie kawalek.

Ruszamy - i zaraz zaczynam zalowac ze wsiadlem do tego wozu. Izraelscy
kierowcy maja (uzasadniona) opinie piratow drogowych - ale ten
przechodzi wszystkich - droga jest waska, z lewej strony skaly,
z prawej woda, duzo zakretow, skaly zaslaniaja widok - a on gna
150 na godzine, samochod (stary grat) rzezi jakby sie mial rozleciec.
W dodatku facet jedna reka kieruje, druga przytula dziewczyne, co jakis
czas caluja sie, zza zakretu wyskakuje woz i w ostatniej chwili
zeskakuje na pobocze (podczas pocalunku kierownica sie obsunela
i akurat jechalismy lewa strona drogi)... Gosc puszcza dziewczyne
wychyla sie przez okno i wydziera na tamtego... Gdy po jakims czasie
oswiadcza ze on skreca i musi mnie wysadzic to odczuwam wyrazna ulge.

Trzeba wiec nadal bawic sie w autostop. Macham wiec energicznie,
lecz bez skutku. Samochody ignoruja mnie zupelnie, tak mijaja godziny,
glowa zaczyna mnie bolec od slonca, ostatecznie stanie w szczerym polu
na tym upale to zadna przyjemnosc.

Wreszcie jeden zatrzymuje sie. Wsiadam i ruszamy. Kierowca to mlody
czlowiek o sympatycznym usmiechu.
"Dlugo czekales na okazje ?" pyta.
"Dlugo" przyznaje.
"Lepiej nie jezdzij autostopem" radzi "to Zachodni Brzeg. Nikt sie
nie zatrzyma, zeby cie podwiezc. Nie wygladasz na tutejszego, Zyd
cie nie wezmie bo boi sie zasadzki Arabow. Arab nie wezmie bo tez
sie boi."
"No ale ty sie zatrzymales ?" pytam go
"Tak, bo pomyslalem sobie, ze pewnie bys tu sterczal do jutra. Zreszta
ja jestem ubezpieczony"- ruchem glowy wskazuje za siebie. Ogladam sie
do tylu - i rozumiem co mial na mysli. Na siedzeniu lezy amerykanski
M16.

Dalsza czesc podrozy mija bez przygod. Jakos sie dowlekam do domu -
i spac, spac, przed oczyma lataja czerwone plamy, slonce zrobilo
swoje...


Tomasz Wlodek

________________________________________________________________________

Wlodzimierz Holsztynski (wiltel!wlodek@uunet.uu.net)



			nape
			====

		staruszek nie prosi o pomoc
		tylko oczekuje i zada obslugi
		bo wszedl do historii i kazda
		biblioteka mu sluzy za pomnik

		kurz nie zbiera sie na jego dzielach
		i sam bym podziwial staruszka --
		podziwiac lubie i wielkich podziwiam
		lecz staruszek podziwia sam siebie

		i mlodzi i niemlodzi
		inteligentnie, zwinnie, lekko, dowcipnie
		konsumuja ze staruszkiem pospieszne malzenstwa,
		setkami przechodza do historii



						Teksas, 1992-03-24/25



                        trupa objazdowa
                        ===============

                letnia
                noc  wino  siedzisz
                na pudle  co pierdniesz
                gitara
                protestuje  muzykanci
                porozrzucali sie w trawce
                lub
                snuja sie  w spozniony
                autobus jak w sen
                wszyscy zapadna by wyjsc na dojrzale
                swiatlo
                popoludnia  z kolejnego
                hoteliku  a wieczorem
                zabawia/ wiecznie
                tych samych ludzi z tego
                wiecznie samego miasteczka


                                                1992-02-15



                        Teenage girls
                        =============


                where our paths crossed, her tears
                wetted the strap on my shoulder --
                her carefree life ended when
                a new life started in her


                                                Texas
                                                1992-02-07

                           Dziewczeta
                           ==========

                na przecieciu naszych drog jej lzy
                zmoczyly tasiemke na moim ramieniu --
                beztroskie zycie skonczylo sie gdy
                w jej cieple zakielkowalo nowe zycie


                                                1992-02-08

-------------------
KOMENTARZ:
Niedawno wspolpracowniczka
pokazala mi wiersze swojej
corki, bardzo melodyjne,
rytmiczne. Jeden z nich,
okolo 8-zwrotkowy, powyzej
"strescilem" (i przetlumaczylem).




			   cykl
			   ====

(Uwaga: w ponizszym tekscie wystepuje slowo placze (pla/cze), tak jak
sie nici pl/acza/, a nie gdy lzy z oczu)


		przyjdz o swicie lekki snie
		z mokrego puchu co wyschnie w poludnie
		na godzine  na dwie
		zwine sie w klebek  schowaj mnie

		pierwsza nieprzytomnia
		placze korzenie mysli
		z innego drzewa liscmi

		druga
		gubi widoczki
		w chmurach i mgle

		trzecia nieprzytomnia
		zsyla na mnie piekla:

		  mieszkania za kratami
				dzieci
			twoja
		  w oknach prezydenckie twarze i oltarze
		  	krolicza rozrodczosc
				wolaja o pomoc
		  w marijuany kurzu
		  	plciowe kapliczki
		  w ubikacjach
		  elektryczne krzesla

		czwarta nieprzytomnia
		ulga  bo juz mnie nie ma

		okrutne radio sie przedziera
		przez otchlanie  przez nieprzytomnie
		godzina siodma minut dwie
		dziewiecdziesiat procent ze deszcz
		jeszcze chwila  jeszcze snie/
		moj wrog przepieknie arie spiewa
		podziwia moje zrozumienie
		godzina siodma minut dziesiec
		goracy prysznic zimny deszcz
		kolejny dzien



						Teksas, 1992-03-27

Wlodek Holsztynski

________________________________________________________________________


                       DOSTRZEZONE - ROZWAZONE
                       =======================

    (Przeglad wydarzen politycznych w Polsce 3.04 - 15.04.92)

                          >>DOSTRZEZONE<<

    Mija miesiac od rozpoczecia rozmow dotyczacych formowania Wielkiej
Koalicji rzadowej i na kolejne oswiadczenia malo kto zwraca juz uwage.
Tymczasem w sobote (11.04) po spotkaniu liderow 10 partii: KLD, PC, PL
PPG, PSL, PSL-S, PCHD, UD, ZCHN, po raz pierwszy jasno zadeklarowano,
ze z dwoch koalicji - duzej i malej - powstanie jedna. Oswiadczenie
w formie umowy miedzypartyjnej odczytal publicznie premier Olszewski.
Tuz po swietach politycy zapowiedzieli nastepne spotkanie i konkretyza-
cje umowy o program i byc moze propozycje zmian w rzadzie.

   Dwa dni pozniej na konferencji prasowej dla dziennikarzy zagrani-
cznych prezydent ujawnil swoje stanowisko wobec rozmow, bedace do tej
pory zrodlem najrozniejszych domnieman. "- Ja wyjezdzam nawet z Warszawy
do Gdanska, zeby nikt nie posadzil, ze utrudniam!". Zaznaczyl jednak, ze
gdyby negocjacje sie przeciagaly, jest gotow sie w nie wlaczyc. "- Sam
ukladam rozne koalicje. Gdybyscie zobaczyli moj zeszyt, gdzie mam to
wszystko zapisane i narysowane! (...) Jesli sie wlacze to z narzuceniem
programu z mojej kampanii wyborczej: brawurowa prywatyzacja plus
konieczne uprawnienia dla rzadu."

   Zanim doszlo do sobotniego spotkanie najwieksze opory stawialy partie
chlopskie PSL i PL. "- To wy jestescie glownym hamulcowym" - zazartowal
po poprzednim spotkaniu J.Kaczynski, zwracajac sie do Wl.Pawlaka, lidera
PSL. Dzien pozniej PSL i PL zawiazaly porozumienie z KPN o konsultowaniu
sie przed spotkaniami koalicji rzadzacej i negocjacjach z mala koalicja.
Ugrupowania laczy m.in. przekonanie, ze potanienie pieniadza, przez jego
dodrukowanie pobudzi produkcje i inwestycje (tanie kredyty), bez
jednoczesnego zwiekszenia inflacji. Jest to tzw. "teoria gabki" - czyli
chlonnej na pieniadz polskiej gospodarki, prof. S. Kurowskiego,
kontrowersyjnego doradcy ekonomicznego Konfederacji.

                            # # #

    Znane oswiadczenie Ministra Obrony Narodowej Jana Parysa o "pewnych
politykach zapraszajacych bez wiedzy ministra obrony i szefa sztabu
wybranych oficerow i oferucych im awanse w zamian za pewnego rodzaju
poparcie polityczne..." - wywolalo w kraju burze. Slowa padly na ruty-
nowym spotkaniu z oficerami Sztabu Generalnego WP, na ktore nigdy nie
zaprasza sie dziennikarzy. Tym razem sam minister zaprosil TV, a tekst
oswiadczenia przygotowal wlasnorecznie.

    Parys - jak podal "Gazecie Wyborczej" (9.04) "wiarygodny informator"
- zaproponowal nastepnego dnia, ze wystapi na konferencji i "wyjasni
niejasnosci". Premier mial odmowic. Decyzje o "wylaczeniu Parysa z gry"
i dwutygodniowym urlopowaniu mial podjac zgodnie z sugestia prezydenta.
Ten zas mial sie kierowac naciskami szefa kancelarii min. Mieczyslawa
Wachowskiego. Premier powolal komisje do zbadania okolicznosci wypowie-
dzi. Tymczasem prasa zdazyla zasugerowac juz kilka nazwisk. Wypowiedz
wywolala rowniez dyskusje nt. zwierzchnictwa nad wojskiem - prezydent
czy minister, personalnej odpowiedzialnosci za ksztalt polityki
obronnej -  przesuniecie wojska z obszarow zachodnich na wschodnie
i relacji sluzbowych w reformujacej sie armii.

    Z wywiadu J. Kaczynskiego dla Polityki (18 stycznia): - Codziennym
widokiem w Belwederze byly na wieszaku w szatni plaszcz i czapka
admirala Kolodziejczyka, (byly ministrer obrony - przyp. MC) co wcale
nie oznacza, ze bywal u prezydenta. Pyt: - Bywal u min. Wachowskiego?
Czy nie demonizuje pan tej osoby? Odp: - Nie. Jest to czlowiek, ktory
(...) nawiazuje cala siec kontaktow, zwlaszcza w wojsku, tworzac
niewidzialna strukture, ktora moze byc niebezpieczna dla normalnego
funkcjonowania ukladu politycznego.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

                            >>ROZWAZONE<<

   Wypowiedz ministra Parysa wywolala burze wsrod politykow. Jednak
po sobotnim spotkaniu koalicyjnym glosy nagle przycichly, a emocje
opadly. Sprawe wyciszono i wprowadzono za kulisy. Czy jest to rezultat
dogadywania sie partii? Jesli tak, to mamy oto probke nowego klimatu
politycznego, jaki moze zapanowac po utworzeniu wielkiej koalicji.

   Przeniesienie dyskusji i decyzji z forum publicznego za zamkniete
drzwi gabinetow partyjnych i rzadowych to tylko jedno z zagrozen
jakie niesie demokracja oparta na WIELKIEJ KOALICJI PARLAMENTARNEJ.

   Juz samo stworzenie takiej koalicji staje naprzeciw zasadom parla-
mentaryzmu. Oznacza przeciez likwidacje opozycji, a co za tym idzie,
brak alternatywy dla programu rzadowego, zanik krytyki i kontroli.
Oznacza parlamentarna apatie. Partie koalicyjne nie boja sie utraty
wladzy ani tez o nia nie zbiegaja. Nie musza juz forsowac decyzji
rzadowych w parlamencie, bo maja formalna wiekszosc. Ba, nie musza
ich nawet sejmowi przedstawiac, chocby zazadala tego mniejszosc.
Decyzje mozna spokojnie podejmowac za zamknietymi drzwiami, a potem
dopiero oznajmiac opinii publicznej.

   Czy tak bedzie ze "sprawa Parysa"?

   W miare jak koalicja krzepnie, moga pojawic sie nowe zagrozenia.
W koalicji trzeba przeciez sztucznie zacierac roznice, a eksponowac to
co laczy, bo polityka prowadzona jest wspolnie. Wtedy jednak wyborca
traci orientacje. Nie wie juz jakie stanowisko w danej sprawie zajmuje
ktora partia i odchodzi mu chec uczestniczenia w zyciu politycznym.
Nie ma tez powodu dla ktorego nie mialby on utozsamiac kazdej koali-
cyjnej partii po prostu z "wladza", a to w czasach kryzysu nie oznacza
bynajmniej sympatii. Wowczas lepiej nie myslec o dniu, w ktorym taki
rzad upada, traci zaufanie i autorytet.

    Na polu gry pozostalyby przeciez tylko ugrupowania skrajne jako
jedyne nieskompromitowane!

    Rzady wielkiej koalicji nie przedstawiaja sie, rzecz jasna, az tak
ponuro. Taka koalicja jest, mimo wszystko, szansa dla schorowanej
demokracji polskiej; ukladem ktory (zwlaszcza w Polsce) moze miec wiele
zalet. Wierze, ze uslyszymy o nich w doniesieniach z najblizszych
tygodni...


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

----------    W nastepnych numerach "Spojrzen" chetnie przedstawie
Od autora:    krotka charakterystyke i dane o partiach "dziesiatki".
----------    Chcialbym jednak wiedziec, czy jest to potrzeba i
              zyczeniem czytelnikow ?

Maciek Cieslak (cieslak@ddagsi5.bitnet)

________________________________________________________________________

                             CZYSTE BIURKO
                             =============


["Spotkania", 19.02.1982, przytoczyl Zbyszek Pasek]


Rozmowe z profesor Ewa Letowska, do niedawna rzecznikiem praw
obywatelskich, przeprowadzil Grzegorz Sieczkowski



- Jeszcze rok temu duzo mowilo sie o Pani kandydaturze na urzad
prezydenta.

- To byla kreacja gazetowa, ja tego nie bralam pod uwage.
Przyznaje, ze jedenascie ugrupowan zglosilo sie do mnie w tej
sprawie. Nie chce osadzac, na ile te propozycje byly powazne.
Problem polega na tym, ze wiele ugrupowan chce zaistniec na
scenie, a nie maja w swoich szeregach ani powazniejszych
osobowosci, ani znaczacych autorytetow. Kryzys kadrowy jest w tej
chwili dosc powszechny. Wowczas, po dwoch latach pracy, urzad
rzecznika praw obywatelskich zaczal przynosic widoczne owoce.
Przy tej okazji i ja stalam sie osoba publiczna bardziej, niz
bylam nia dawniej. Urzad stal sie moneta przetargowa.
Przychodzono wiec do mnie aby kupic. Tylko to wcale nie bylo na
sprzedaz.

Jest to zreszta watpliwa przyjemnosc "wiszenia z naderwanym
rogiem na plocie". Bez cienie kokieterii przyznaje, ze nie lubie
polityki. Nie lubie amatorszczyzny, a nasza polityka jest
nieslychanie amatorska. Te "awanse" sprawily mi te przyjemnosc,
ze dowartosciowaly urzad rzecznika. Okazalo sie, ze to co robimy
jest zauwazane. Istnieje w obrocie, jest na swoj sposob
komercyjne. A jezeli tak, to znaczy, ze sie dobrze staralam.

- Zarzucano pani antyklerykalizm.

- Na te niechec "zapracowalam" trzema decyzjami. Najpierw, w
zeszlym roku, wystapieniem do Trybunalu Konstytucyjnego o
zakwestionowanie instrukcji o nauczaniu religii w szkolach.
Nastepnie byl niedawny wniosek, ktory lezy z Trybunale
Konstytucyjnym, o wykladnie ustawy z 1989 roku o rewindykacji
majatku na rzecz Kosciola. Chodzi tu o bardzo prosta rzecz: nie
wiadomo, czy ustawa mowi o majatku, ktory Kosciol utracil po II
wojnie swiatowej, czy tez chodzi na przyklad o majatek
skonfiskowany przez wladze carskie. Nie wymyslilam sobie tej
watpliwosci, ona realnie istnieje i o nia beda sie toczyc spory.
Zrobilam jedyna rozsadna rzecz zwracajac sie do organu, ktory
jest powolany do rozstrzygania takich watpliwosci. Trzecia
sprawa, ktora zjednala mi niechec niektorych kregow, jest kodeks
etyki lekarskiej.

Nie moze byc tak, ze jakies cialo gloszac szczytne hasla etyczne
zaczyna robic cos, do czego nie ma uprawnien, zgodnie z zasada,
iz cel uswieca srodki. Czy w panstwie, ktore w zamierzeniu ma byc
panstwem prawa, tego rodzaju postawa jest wlasciwa? A to wlasnie
w postawie tych kregow nastepuje wyrazna polityzacja prawa. Nie
moga mi zarzucac czegos, co sami robia. Nie wydaje mi sie, abym
wyszla poza kompetencje rzecznika.

W podtekscie tej ostatniej sprawy jest nieszczesna aborcja.
Zamierzeniem kodeksu jest wprowadzenie wyzszych standardow
moralnych, ale w sprawie eksperymentow medycznych zrobiono
zupelnie cos odwrotnego. W tej sprawie kodeks etyki lekarskiej
wrpowadza kryteria o wiele nizsze niz kodeks karny. Nie
usprawiedliwiam sie, wyjasniam o co chodzi.

Przygotowalismy specjalna "biala ksiege" omawiajaca dzialanosc
rzecznika praw obywatelskich w sprawach, w ktorych wystepuje
element koscielny lub szerzej religijny. Jest do wgladu w mym
biurze, bedzie w biuletynie.

Z kobiecej przekory dodam, ze powinnam byc tym moim adwersarzom
wdzieczna. Moj Boze, przeciez oni mnie kreuja!

- Ale "Solidarnosci" Pani nie bronila.

- Jest to absolutna nieprawda wynikajaca z tego, ze sie cos
powtarza nie sprawdzajac faktow. A zawsze mozna bylo - drukowalam
specjalny biuletyn. Nie ma w nim wszystkiego, ale to co jest i
tak wystarczy. O co chodzi? Ze w 1988 roku nie zwrocilam sie do
Trybunalu Konstytucyjnego w sprawie pluralizmu zwiazkowego? 7
stycznia 1992 roku Trybunal potwierdzil swoje stanowisko, ze nie
jest uprawniony do badania zgodnosci prawa wewnetrznego z prawem
miedzynarodowym. Potwierdzil swoje poprzednie stanowisko. W
sprawie Polskiej Partii Socjalistycznej nie mam sobie tez nic do
zarzucenia. O wiele trudniejsze sa sprawy osob przesladowanych.
Jesli wydarzenia mialy miejsce na kilka lat przed powolaniem
urzedu rzecznika, to czesto nie mozna duzo zrobic z powodu braku
dowodow. Teraz tez sa z tym problemy, przy innych zwolnieniach z
pracy.

Nie jest tez prawda, ze nie zajmowalam sie sprawami obejmujacymi
takie kwestie, jak konfiskata srodkow lokomocji za druk i
kolportaz bezdebitowych wydawnictw. To, ze pomimo zamiarow nigdy
nie doszlo do ani jednego wypadku skonfiskowania domu albo
mieszkania jest moja zasluga.

Jedno w tym wszystkim jest prawda. Nie naglasnialam wielu rzeczy,
bo to nie byl czas, by o tych sprawach robic wywiady dla prasy.
Teraz nie mam zamiaru usprawiedliwiac sie - szczegolnie wobec
tych osob, ktore uwazaja, ze rola rzecznika polega na ciaglym
pisaniu apeli i protestow. Mam dosc lekkie pioro i rzeczywiscie
wiele takich tekstow moglabym splodzic. Ale nie o to chodzi.
Politycy i prasa przypisuja rzecznikowi role, ktora same powinny
spelniac. Jesli pisze rewizje procesowa, to nie moge napisac
krzyku wlasnego serca, lecz dokument, ktory odpowiada kryterium
rzemiosla prawniczego. I tym sie zajmowalam.

- Podkreslala Pani swoja apolitycznosc, jednak wiele z Pani
decyzji mialo wymiar polityczny.

- W kazdej decyzji sa dwie warstwy. Jedna jest warstwa interesu;
w kazdej sprawie ktos straci, a ktos zyska. Druga warstwa ma
charakter czysto prawny, Gdy wystapilam przeciwko pewnej
instrukcji dajacej bezpodstawne przywileje pracownikom
bankowosci, spotkalam sie z zarzutami, ze nienawidze pracownikow
bankowosci. Tak jest za kazdym razem.

Apolitycznosc moich decyzji polegala na nie braniu pod uwage
interesow grupowych, lecz jedynie na ocenie strony prawnej.
Gdybym postepowala odwrotnie, oznaczaloby to, ze mi odpowiada
polityzacja prawa. Nikt z moich krytykow nawet sie nie
zastanowil, ze w tak drazliwej sprawie, jaka byla weryfikacja
milicji i sluzby bezpieczenstwa, najwygodniej dla mnie byloby w
ogole tego nie zauwazyc. Czy tak trudno jest sie podlizac?

- Wystarczy moment nieuwagi...

- No, wlasnie. Duzo sie teraz mowi o homo sovieticus, o
negatywnym dziedzictwie ostateniego polwiecza, zapominajac przy
okazji, ze gdy ksztaltowaly sie nowoczesne panstwa Europy
Zachodniej, to Polska byla pod zaborami. Sluzba w administracji
panstwowej naznaczona byla odium kolaboracji. Nie ma zrozumienia,
ze panstwo, a szczegolnie prawo, jest czyms, co spaja stosunki
ludzkie.

- Dyskutowano o Pani jako rzeczniku praw obywatelskich i czesto w
tym kontekscie pytano o zwiazki miedzy prawem a moralnoscia.

- Prawa bez moralnosci nie ma, ale moralnosc nie jest wytrychem
do prawa. Ludzie czesto traktuja prawo jak tablice logarytmiczna,
patrza na os wspolrzednych, by na jej koncu znalezc wyrok. Prawo
jest pewna sztuka. Gramatyczna wykladnia przepisow prowadzi do
innych wnioskow niz wykladnie funkcjonalne i systemowe. Szczytem
prawniczego kunsztu jest umiejetnosc oceniania wlasnie z tak
roznych pozycji. Dla roznych efektow wykorzystuje sie bardzo
rozne srodki. Wiele osob o tym nie wie. I wlasnie tak czesto z
tej nieswiadomosci wynikaja propozycje, by orzekac opierajac sie
na moralnosci.

- Pani dzialala na podstawie konstytucji. A przeciez jest ona
taka zla...

- ...ale nie ma innej. Mozna ja oczywiscie odrzucic, mozna
odrzucic cale prawo. Mozna powiedziec, ze wczesniej nic nie bylo.
Zostanie czarna dziura.

- Ale czy rzecznik nie powinien sugerowac pewnych zmian?

- Na swiecie zaden ombudsman nie zajmuje sie takimi sprawami i
nadal nie powinien tego robic. Oznaczaloby to danie rzecznikowi
funkcji politycznej.

Mnie sie ta konstytucja tez nie podoba i mialam z nia najwieksze
klopoty. Konstytucja jest jak ser szwajcarski, nie ma w niej
calego pakietu obejmujacego prawa podstawowe i wolnosci, ktore
sluza do oceny i wartosciowania ustawodawstwa wewnetrznego. W
przypadku emerytur i rent musimy dokonywac najprzerozniejszych
lamancow, zeby sprobowac zaczepic o konstytucje kwestie praw
nabytych. Nigdzie na swiecie prawa nabyte nie maja charakteru
absolutnego. Nie moze tak byc, ze raz sie dalo i juz nie mozna
zabrac. Jesli sa jednak prawa podstawowe, to na ich bazie mozna
okreslic granice i kryteria. Trybunal Konstytucyjny juz to
czesciowo zrobil stwierdzajac, ze nie podlegaja ochronie prawa zle
nabyte. Teraz ratujemy sie w ten sposob, ze robimy pozyczki z
prawa innych panstw, a to oznacza, iz nie jestesmy ukontentowani
ta nasza konstytucja.

Ale dlaczego do mnie ma sie pretensje, ze taka konstytucja nadal
jest? Czy ja ja w 1952 roku uchwalalam? Moglabym powiedziec: co
mnie to obchodzi? Oczywiscie, ja tych problemow nie chce
lekcewazyc, ale... Niech kazdy robi swoje. W Polsce nie rozumie
sie podzialu rol. O wiele latwiej jest stosowac zasade, ze kazdy
ma robic wszystko, w ten sposob nie ma zadnej odpowiedzialnosci.

Zatarcie tego podzialu rol w moim skromnym przypadku spowodowalo,
ze musze tlumaczyc sie ze swojej obywatelskiej cnoty. Przy okazji
powiem o jeszcze jednej rzeczy. Nigdy nie pochwalono mnie za to,
w czym jestem najlepsza. Za wszystko mnie chwalono, tylko nie za
odrobine uczciwosci zawodowej. Bo albo nie wiedzieli o tym, albo
nie bylo im to w smak.

- Stworzyla Pani nie tylko rzecznika praw obywatelskich jako
instytucje publiczna, ale rowniez jako pewien styl funkcjonowania
w zyciu publicznym.

- Nie moge absolutyzowac tego co zrobilam, bo zdaje sobie sprawe,
ze sa mozliwe rozne rozwiazania. Na moich zawazyly wzgledy
pragmatyczne. W tym, co zrobilismy, mozna odnalezc tez cisnienie
ulicy, szczegolnie w listach, ktore dostawalismy. W nich mozna
znalezc niemal wszystko.

Dawniej naiwnie rozumialam taka rzecz jak naciski. Wyobrazalam
sobie, ze to wyglada w ten sposob, ktos zadzwoni i cos powie.
Teraz wiem, ze jest to cos bardziej subtelnego. "Defamacja"
(potwarz) jest w tej chwili slowem, ktorego uzywam w odniesieniu
do najprzerozniejszych oskarzen pomawiajacych mnie o to, ze
czegos tam nie robilam. Dlaczego mam udowadniac, ze nie jestem
wielbladem? Niech oni mi to udowodnia.

Odnosze wrazenie, ze uniknelam rowniez biurokratycznej pulapki.
To sa moze sprawy drobne, ale zawsze staralismy sie odpowiedziec
na kazdy list. Odpowiedziec normalnym, nie urzedniczym jezykiem.
Co dla mnie wazne, biurko pozostawiam po sobie czyste.

- Skusi sie Pani na jakas jeszcze funkcje publiczna?

- Nie zamierzam zostac specjalista od wszystkiego i wypowiadac
sie w dyskucji na kazdy temat. Zajmowalam sie kiedys obrona
konsumenta, warunki jednak sie zmienily i nie wiem, czy teraz
dalabym sobie rade. W dzialalnosci naukowej mam pewne zaleglosci i
musialabym mocno popracowac, aby nadrobic te cztery ostatnie
lata. Jedno wiem, ze absolutnie nie odpowiada mi dzialanosc
polityczna.

________________________________________________________________________


                        CO CZYTAJA POLACY?
                        ==================

Oto marcowa lista bestselerow polskich ksiegarn:

1. Encyklopedia "Odkrycia Mlodych",  BGW

2. Serie "Romance" i "Desire",  Harlequin, Phantom Press

3. Ewa Letowska       -  "Baba na swieczniku", BGW

4. Marcel Proust      -  "W poszukiwaniu straconego czasu", PIW

5. Hans Helmut Kirst  -  "08/15", Interart

6. Kurt Vonnegut      -  "Witajcie w malpiarni", Wydawnictwo Literackie

7. Jackie Collins     -  "Mezowie Hollywood", Czytelnik

8. Henry Miller       -  "Zwrotnik Koziorozca", Wydawnictwo Literackie

9. Frank Herbert      -  "Diuna" i "Masjasz Diuny", Phantom Press


(za "Gazeta o ksiazkach" - dodatek GW, 8.04.92, przytoczyl Macek Cieslak)

_________________________________________________________________________


Andrzej M. Kobos (kobos@krdc.int.alcan.ca)


                      OSTATNI RAZ O LECU
                      ==================


	Na kanwie moich rozwazan o Lecu, Hugon Karwowski napisal esej,
ktory dla mnie brzmi nieomal jak proba tlumaczenia sluzalstwa, chociaz,
jak Hugon pisze, "nie probuje usprawiedliwiac niczyjej podlosci". Wytyka
mi takze, ze, nie majac adekwatnej miarki, odzegnuje innych od czci i
wiary.

	W sferze argumentacji, wiekszosc tego, co napisal Hugon, moze
byc prawdziwe w pewnych konkretnych sytuacjach, a juz na pewno ma
zastosowanie do abstrakcyjnych  rozwazan na temat sluzalstwa i zdrady.
Jednak w konkretnej sytuacji Stanislawa Jerzego Leca, ta argumentacja
Hugona wydaje mi sie nie stosowac poniewaz:

1)	Chociaz trudno ogolnie odpowiedziec gdzie polozyc kreske, to,
w/g mnie, napewno nie ponizej "ojczyzny od Sanu do Kamczatki"
(zakladajac, ze zapominamy o wszystkim co powyzej kreski).

2)	Lec na pewno "nie musial", nie "potrzebowal pieniedzy na chleb
i maslo dla chorej matki", nie bylo to dla niego wykupieniem sie od
wiezienia na Brygidkach we Lwowie, ani spod klapy wagonu bydlecego na
Kamczatke czy Kolyme.

	Lec, jak slusznie pisze Hugon, byl komunista. Ale to nawet
gorzej dla niego. Znal przeciez los, jaki jego towarzyszom
komunistycznym zgotowal tenze Stalin dwa lata wczesniej. Zdradzil wiec
nawet ich pamiec i wolal na wszelki wypadek zostac lizusem i zdradzic
chociazby pojecie swojej dotychczasowej ojczyzny. Wolal dolaczyc do
tych "brudnych bestialskich Quislingow polskich" [W.S.L. Churchill].

3)	Walka (?) w komunistycznym podziemiu ani pobyt w hitlerowskim
kacecie, nie byly czyms co automatycznie zmywalo wszelkie swinstwa
popelnione przed tym.

4)	Paralela z Czeslawem Miloszem jest chybiona. Milosz przyznal
sie do lizusowstwa i odwolal je w sposob bardzo wyrazny i ma poczucie
tego, ze idzie to ciagle za nim. Lec zas umarl jako "rozczarowany
rewolucjonista", jak napisal o nim w paryskiej "Kulturze" Adam
Czerniawski w 1967 r. Lec, jak i wielu innych (o ktorych wspomina
Hugon) nigdy niczego nie odwolali; wiecej - uwazali, ze pamietanie
tego co kiedys wypisywali, jest hanba tych, ktorzy odwazyli sie
pamietac. Jeden zgrabny aforyzm "gdy krzykna niech zyje postep -
pytaj zawsze: postep czego?", nie moze chyba uchodzic za ekspiacje
polskiego La Rochefoucault.

5)	Hugon cos chyba zle zrozumial z mojego "eseju". To nie
"patrioci" byli wywozeni na Kamczatke, to jechali na zatracenie zwykli
ludzie, w wiekszosci Polacy, ale i Ukraincy, Huculi, Zydzi, dzieci,
ktorych przed zaladowaniem do wagonow nikt nie pytal odkad dokad
rozciagala sie ich ojczyzna.

	Poza tym nie wierze, aby Hugon wierzyl, ze wowczas mogli byc
tylko ludzie dwoch kategorii: albo sluzalcy, donosiciele i kapo, albo
romantyczni bohaterowie Powstania Warszawskiego i honorowi oficerowie,
jak s.p. stryj Hugona.  Wiekszosc Polakow, wiekszosc ludzi byla pomiedzy
tymi dwoma grupami. Byli to po prostu ludzie uczciwi.


Andrzej Kobos

------------------

[od red.] Na tym te dyskusje konczymy.

________________________________________________________________________

Slawomir Mrozek


                            LIST DO REDAKCJI
                            ================

["Tygodnik Powszechny", 9.02.1992, przytoczyl Zbyszek Pasek]


Minely przeklete czasy Faraonow i kraj nasz nareszcie wkroczyl na
droge Demokracji. Po dawnym ustroju pozostaly nam piramidy oraz
mumie wladcow, ktorym nikt nie oddaje juz czci. Przeciwnie,
pamiec o nich stala sie klopotliwa, tym bardziej, ze owe mumie sa
doskonale zakonserwowane.

Co poczac z gigantycznymi mauzoleami? Piramidy moga pozostac jako
atrakcja turystyczna, ale ich zawartosc - po trzykroc nie! Dosyc
mamy Faraonow, nawet suszonych.

Co wiec z nimi poczac?

Wyeksportowac do jakichs Kanibalow jako konserwy pierwszorzednej
jakosci. Stalismy sie przeciez krajem nowoczesnym, zas eksport
jest sine qua non nowoczesnej gospodarki, czyli wolnego rynku.
Poprawimy sobie bilans platniczy, a przy okazji pozbedziemy sie
ideologicznego klopotu.

Na zarzuty, ze taki proceder bylby watpliwy pod wzgledem
moralnym, etycznym, estetycznym, a nawet gastronomicznym,
odpowiedz jest prosta: to zalezy tylko od punktu widzenia.
Relatywizm, zwany takze pluralizmem, jest podstawa Demokracji,
zas wydawanie kategorycznych sadow forma imperializmu.

Zwlaszcza kiedy chodzi o eksport lub import, a my nie mamy
niczego innego, co bysmy mogli eksportowac.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

                                  ANKIETA
                                  =======

["Tygodnik Powszechny", 1992]


Wychodze z supermarketu, a tu telewizja mnie sie pyta:

- Jest Bog czy nie ma?

- Zaraz powiem - mowie do tego z mikrofonem - tylko sie
przyczesze.

Wyjalem grzebien z kieszonki i sie przyczesalem. Potem
przypomnialem sobie, ze na nosie mam pryszcza.

- Moze lepiej z profilu? - mowie do tego z kamera.

Ustawilem sie profilem do kamery.

- A gdybym skoczyl do domu zeby sie przebrac w cos bardziej
twarzowego? Mieszkam niedaleko.

Nie odpowiadaja. Wiec sie odwracam i widze, ze juz ich przy mnie
nie ma. Teraz ankietuja z kolei jakas babe.

Juz chcialem wlezc miedzy nich i babe, co mi baba bedzie
odbierala wystep w telewizji, ale zapomnialem, jakie bylo pytanie
i wrocilem do domu.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

                                  ANTYK
                                  =====

["Tygodnik Powszechny", 12.01.1992]


Wstapilem do sklepu z antykami i ogladajac to i owo spostrzeglem
w kacie figure przedstawiajaca mlodego czlowieka z broda,
naturalnej wielkosci. Stal miedzy empirowym zegarem i waza z
epoki Ping.

- Z wosku czy z kosci sloniowej? zapytalem wlasciciela sklepu.

- Ani jedno, ani drugie. To jest zywy rewolucjonista z konca
dwudziestego wieku, autentyk. Moze pan kupi?

- A duzo taki rewolucjonista kosztuje?

- Gdzie tam, oddam za bezcen, teraz rewolucjonisci bardzo
potanieli. Mam jeszcze dwudziestu w magazynie. Szczerze mowiac,
jako antyk nie ma on prawie zadnej wartosci z powodu nadmiernej
podazy.

- To dlaczego mi go pan proponuje?

- Bo moze miec jeszcze wartosc uzytkowa, jesli pan woli.

- A niby jaki z niego pozytek?

- Postawi go pan w domu i bedzie panu rewolucjonizowal.

- To znaczy co?

- Naczynia panu porozbija, klamki powyrywa, dywan w salonie
zanieczysci... Zwyczajnie, jak to rewolucjonista.

- I to pan nazywa pozytkiem? Przeciez on same tylko szkody
przynosi!

- A czy pan sie w zyciu nie nudzi? No, niech pan przyzna.

Przymknalem oczy. I zobaczylem w wyobrazni naczynia w kuchni
porzadnie jak zawsze na polkach poukladane, klamki w drzwiach
wiecznie na swoim miejscu, dywan w salonie wciaz czysciutki...
rzeczywiscie, jaki brak perspektyw, jaka nuda...

- Dobrze, biore go.

- Zapakowac?

- Nie, wazy chyba siedemdziesiat kilo co najmniej, sam pojdzie.

Pobil mnie od razu na ulicy. I od razu poczulem, ze w moim zyciu
cos sie dzieje.

________________________________________________________________________

Redakcja "Spojrzen": Jurek Krzystek (krzystek@u.washington.edu)
                     Zbigniew J. Pasek (zbigniew@caen.engin.umich.edu)
                     Jurek Karczmarczuk (karczma@frcaen51.bitnet)
                     Mirek Bielewicz (bielewcz@uwpg02.uwinnipeg.ca)

Copyright (C) by Jerzy Krzystek 1992. Copyright dotyczy wylacznie
tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod warunkiem
zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu.

Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji.

Prenumerata: Jurek Krzystek. Numery archiwalne w formie 'compressed'
dostepne przez anonymous FTP, adres: 
(128.32.164.30), directory: /pub/VARIA/polish.

____________________________koniec numeru 21____________________________