___________________________________________________________________
                                            ___
             __  ___  ___    _  ___   ____ |  _|  _   _  _  ___
            / _||   ||   |  | ||   | |_   || |_  | \ | || ||   |
           / /  | | || | |  | || | |   / / |  _| |  \| || || | |
         _/ /   |  _|| | | _| ||   \  / /_ | |_  | |\  || ||   |
        |__/    |_|  |___|| | ||_|\_\|____||___| |_| |_||_||_|_|
                          |___|
____________________________________________________________________

    Piatek, 13.03.1992.                                      nr. 16
____________________________________________________________________

W numerze:

     Adach Smiarowski - Jak to bylo z ta Solidarnoscia?
           Jan Glinka - Jakiej wladzy Polska aktualnie potrzebuje?
        Jacek Walicki - List z Polski
          Hanna Krall - Doktorat
             Jan Walc - Tysiac koni przepuszczamy, a jednego zatrzymamy
                      - Lista bestellerow
       Marek Podgorny - List do redakcji

____________________________________________________________________

Od red. (J.K-ek):

W ubieglym tygodniu minela rocznica Marca '68. Wprawdzie nie okragla,
ale warta chyba wspomnienia w postaci tekstu Hanny Krallownej
"Doktorat", przepisanego ze starej "Res Publiki".

Zaczynamy jednak od artykulu Adacha Smiarowskiego z 'serii wspominkowej',
oraz tekstu Jana Glinki, o ktorego felietonach pisza nam z Nowej
Zelandii, ze i tam wywoluja kontrowersje.

Jeszcze bardziej kontrowersyjny jest przedruk artykulu Jana Walca z
"Zycia Warszawy", poruszajacego stary problem: 'Czy wrogom wolnosci
nalezy sie wolnosc'?

____________________________________________________________________

                 JAK TO BYLO Z TA SOLIDARNOSCIA - cz. I
                 ==============================


Adach Smiarowski (Smiarowski@cua.bitnet)

                              * * *


Pewien komentarz jest na miejscu. To wspomnienie jest ciagiem
luznych asocjacji odgrzebanych spod nawalu wrazen lat nastepnych.
Memoria fragilis est i zabawa z wlasnym tak kruchym instrumentem
wymaga delikatnej dloni. Przypomina to nieco bierki - trzeba
uwazac, by przy wyciaganiu z dolu, nie zwalilo sie to co na wierzchu.
Zapewne jest obecnie wiele uczonych opisow tego okresu i grzebacze
historii maja wszystko odpowiednio poszufladkowane. Dla mnie
intrygujace bylo odgrzebywanie tamtych twarzy, spojrzen,
nastrojow, mysli, zludzen ...

A leb psotny to wymiele i oto co reka na papier rzuci.

                               * * *

Jak to bylo z ta Solidarnoscia?

Byl rok 1980. Siedzialem gdzies przy granicy Kongresowki i jak
Pan Bog przykazal zajmowalem sie uprawa, w tym roli. Cieplo sie
robilo.

Gdzies ze zgielku stolecznego przytarabanil sie ktoregos dnia
Redaktor, wowczas zaangazowany serdecznie w dzialalnosc
niejakiego Towarzystwa Patriotycznego "Grunwald" tudziez
w pisanie Waznych Wstepniakow do swojego czasopisma, zwanego
"Rzeczywistosc". Redaktor zwykl byl zawijac w moje okolice
w celu wyludzania ode mnie kawalow zydowskich, ktore skwapliwie
notowal i mial czym szpanowac przez czas jakis. Jak sie
dowiedzialem w wiele lat potem (juz w Ameryce), zajezdzalo sie tez
do mojej chalupy, zeby sie obezrec i opic, bowiem ogolne bylo
mniemanie, ze drugiego miejsca tej klasy nie masz w Rzeczypospolitej.
Otoz Redaktor balaknal przy okazji, ze cos sie dziac zaczyna w kraju
ludowym. Mialem wtedy w domu nawet radio, taka ladna heterodynke
na lampach, nowoczesna wersje "Pioniera". Zabralem sie za
wyszukiwanie Wolnej Europy, ale pech chcial, ze na znanych mi
czestotliwosciach akurat konkurencja nadawala audycje z zycia
traktorzystow. Po niejakim czasie doszlo do mnie, jak - nie pamietam,
ze Lublin strajkuje. Wkrotce potem doniosl mi pewien znajomy stojkowy,
ze i w Gdansku upaly do lbow stoczniowcom uderzyly.

Lato bylo juz w pelni, kiedy oderwalem sie na chwile od roli
i podygalem do Trojmiasta. Wjechac nie mozna bylo nijak
(byl bodaj lipiec), wszystkie drogi obstawione byly ZOMOwcami,
od poludnia goledzinowcami, od zachodu typami ze Slupska.
Jakos sie lasem przetarabanilem do Demptowa.
W Gdyni bylo spokojnie.

Stocznie staly, stojkowi krecili sie tu i owdzie. Spotkalem sie
z pewnym znajomkiem, weteranem roku 70-ego.
 - E tam! - machnal reka.
Akcji nie bylo, a jemu sie snily tamte chryje grudniowe, kiedy
mial na rozkladzie dwoch stojkowych, ktorych paly i raportowki
powiesil sobie w domu nad lozkiem. Czlowiek ow trzymal swoje
przygody mysliwskie w tajemnicy, nie bylo bowiem wykluczone,
ze spotkalyby sie one z dezaprobata owczesnych organow
administracyjnych.

Pokrecilem sie chwile po okolicy i wrocilem do chalupy.
Z daleka doszly mnie echa sierpnia. Wygladalo na to, ze
juz po Jezowatych. Otwieral sie nowy rozdzial w zyciu narodu.

Jesienia zaczelo sie powoli rozkrecac. Nie pamietam, czy to
wtedy (na pewno bylo cieplo, a chyba nie latem '81) pojawil
sie film "Robotnicy '80". Zabawa byla niezla. Otoz tu i owdzie
film ten wyswietlano iuris caducae. Byl to czas przepychanek
i ponoc oficjalnie film ow byl dozwolony, jednak kina prikaz
mialy skadinad i wyswietlac go nie mogly. Ktos mi doniosl
wtedy, ze w kinie "Goplana" w Gdyni kierownikiem jest nasz
czlowiek i ze "Robotnicy" tam leca.
Poszedlem. Plakaty i program opiewaly na jakis ruski czy
bulgarski chlam, toz samo wisialo przy kasie. Z tym, ze pani
w okienku biletow nie sprzedawala, tylko bez slow wskazywala palcem
na drzwi do sali. Wszedlem. W srodku bylo zapchane po
dziurki w nosie. Przykucnalem na schodkach i tak obejrzalem
po raz pierwszy i jedyny "Robotnikow". Co mi najbardziej
pozostalo w pamieci to niejaki Jagielski, ktory pieprzyl
zupelnie od rzeczy. Twarzy przy stole nie zapamietalem.
Raczej przygladalem sie chlopakom, ale znalem malo kogo.
Pracowalem w wielu stoczniach, ale w Gdanskiej to akurat nie.
W Remontowej, na tym samym przystanku, spedzilem kilka
miesiecy, glowna akcja dziala sie jednak w Gdanskiej.

Moj oddzial ("S") dostal pokoj kolo Zarzadu Portu w Gdyni. Wodzem
byl Andrzej B., porzadny harcerz. Organizacja byla tego
rodzaju, ze jej wlasciwie nie bylo. To byl niby zwiazek
zawodowy, ale wiadomo bylo o co chodzi i kto chcial cos
robic to robil to i tak. Akt nie trzymalismy, o oczywistosciach
sie nie mowilo. Co ktoras noc nieznani sprawcy pladrowali
pokoj. Przy spotkaniach rozmaitych, towarzysze wszelakich
masci zachowywali sie dosc ciekawie, jak psy w kagancach.
Niby z zimna ukladnoscia, ale zionelo od nich, moj Boze!

Centrala byla we Wrzeszczu, w jakims hotelu robotniczym
niedaleko knajpy "Crystal" (?). Tam ruch byl znaczny.
Jak sie to nazywalo, ciezko powiedziec. Nikogo to
az na tyle nie obchodzilo. Bralo sie bibule i wiozlo w
Polske. Na parterze z lewej strony byla duza sala konferencyjna
a po prawej jakies przepierzenia i pokoiki. Tam siedzialy
panie (przebog, ze wszystkie starsze), ktore pilnowaly
materialow porozkladanych we wszelkich mozliwych miejscach.
Na pietrze pierwszym (albo drugim) tez bylo kilka biur,
takich bardziej formalnych. Wpadalem tam w sprawach oficjalnych,
jak wyciagniecie pieniedzy na cos tam. Od spraw kulturalnych
byla pani Ania, suwnicowa ze stoczni, taka zapracowana bidulka,
bardzo mila i uczynna. Jak miala pieniadze, to nie trzeba sie bylo
wiele nawysilac, zeby cos wyludzic. Od pani Ani zreszta zaczela sie
ta cala zabawa i pewnie w szkolach dzieci sie beda musialy
jej nazwiska na pamiec uczyc. Ha! Historia.

Najwiecej zamieszania bylo na gorze, na pietrze bodaj czwartym
(w budynku takze mieszkali ludzie, byl to wszak hotel
robotniczy). Tam siedzial ten caly element, ktory
sie wyklocal z komuchami. Wlazilem tam nieczesto, bo zgielk
byl niewaski, przepychac sie bylo trzeba przez korytarze,
a poza tym nie mialem tam zadnego interesu. Wiecej sie tam
mowilo po angielsku niz po polsku, snuli sie dziennikarze
najrozniejszego autoramentu i nakopcone bylo tak, ze siekiere
mozna bylo zawiesic. Jako ciekawostke dodam, ze objechalem tam
kiedys jednego takiego karakana w czerwonej koszuli flanelowej
co przepychal sie srodkiem z papierosem w gebie i przepalil mi
sweter (musialo byc juz chlodno). Ciekawe, jakby sie losy
Europy potoczyly, gdybym mu przylal byl w pysk, a zdrowo?
Mial ten wasaty fart, ze mnie wtedy bylo co innego w glowie.

Najwiecej sie gadalo na dole. Tam sie zawsze ktos znalazl,
kto mial cos do powiedzenia. Pewien lekarz dal mi tam
dwugodzinny wyklad organizowania zwiazku od zera (wylozylem
to potem mojemu przyjacielowi, W., pozniej szefowi
okregu "S"), mialem tam takze klawe pogaduszki z pewnym
kierownikiem kolejki trojmiejskiej. Ow jegomosc byl postacia
barwna wielce, znana ze swej postawy wspanialej i senatorskiej
brody w pas. Slynal tez tym, ze co roku jechal swoim rowerem
za Wyscigiem Pokoju. Zapewne nigdy bym go nie poznal blizej,
gdyby nie Zwiazek, unikalem bowiem jak zarazy wszelkich
konduktorow, kanarow i im podobnych zwierzchnosci pekapu.
Ten czlowiek wyglosil mi kiedys bardzo plomienna
tyrade polityczna (mial wspanialy lwowski akcent).
Utkwilo mi w pamieci jak huczal: "... nam trzeba takich
jak Kuron, na przewodzenie narodowi!"
(Mam nadzieje, ze ma sie ten czlowiek dobrze. Jakos tak w
roku 1989, w USA, wpadlem do jednej kolezanki z wizyta.
Polska znow zaczynala byc na pierwszych stronach. Dziewczyna
wlaczyla TV. No i patrzcie! Grupa ludzi trzymajacych sie
za rece, przed brama stoczni. Jakis transparent. A na
pierwszym miejscu, ktozby inny! Moj znajomy, broda w szwedzki
wicher, wasy pieknie zakrecone pod oczy! I drze sie, az
go slychac z drugiej strony oceanu: So-li-dar-nosc! So-li-
dar-nosc!)

Co do Walesy, to naprawde nigdy tego nazwiska tam, w kakapie
(to sie wtedy zmienialo co i rusz, jakas KKK, MKR, KKZ, etc)
nie slyszalem. Ktos mi wtedy opowiadal, ze glownym globusem
calej akcji byl taki mlodziak, brodaty, zdaje sie, ze byl
z Gdyni. Naziwsko pamietam: Bogus Borusewicz, czy podobnie.
Ale o Walesie ani dudu. Zreszta to nazwisk sie tam wiele
nie wymienialo. Z przyczyn wiadomych.

A przyczyny snuly sie smutne i ciche. Przed samym wejsciem
do hotelu stalo drzewo, ot, wyrastalo z kawalka
ziemi posrodku chodnika. A tu ktoregos ranka, prosze bardzo!
Chodnik, owszem, jest. Ale drzewa -- nawet i sladu.
Miejsce zabetonowane, slicznie i czysto.
Przez moment mi sie zdawalo, ze pomylilem ulice, a potem
pomyslalem, ze musialo mi sie pokielbasic i to drzewo
stac musialo gdzie indziej. Coz, drzewo pewnie przeszkadzalo
w robocie. Zaslanialo ...

(c.d.n.)

____________________________________________________________________

               JAKIEJ WLADZY POLSKA OBECNIE POTRZEBUJE
               ========================================

(Felieton wygloszony przed mikrofonem stacji "Polska fala" w
 Auckland, Nowa Zelandia)


Jan Glinka (c/o  l_jancze@comu3.aukuni.ac.nz)


Mysle, ze nie ma Polaka, ktory by nie zastanawial sie chociaz przez
chwile nad tym problemem. Chce sie podzielic z Panstwem swoimi uwagami
na ten temat.

Aby dyskutowac na temat rzadow warto spojrzec na to zagadnienie od
strony historii. Nie liczac demokracji typu greckiego, do rewolucji
francuskiej utrzymywal sie bardzo prosty system rzadow: Na czele
panstwa stal, jak to ladnie okreslalo sie dawniej w Polsce, "Pomazaniec
Bozy", czyli osoba z mocy Boga sprawujaca rzady w danym kraju. Rzady
byly totalne: wladca ustanawial prawa, wydawal decyzje i byl najwyzszym
sedzia. Rewolucja francuska przyniosla powszechne rozdzielenie wladzy
na ustawodawcza, sadownicza i wykonawcza. Jak tak sie blizej przyjrzec
historii to stosunkowo najmniej klopotow jest z wladza sadownicza.
Oczywiscie wielu mezow stanu wielkich i maluczkich zwyklo wtracac swoje
trzy grosze do sadownictwa, ale na ogol to sadownictwo dzialalo w miare
niezaleznie. W koncu sadownictwo tylko wdraza w zycie prawo wprowadzone
przez inne czesci systemu rzadzenia. Nie omieszkam wtracic w tym miejscu
swojego komentarza na ten temat: Opinia publiczna twierdzi, ze sady za
wladzy ludowej byly "dyspozycyjne", czyli spelniajace wszystkie
publiczne i zakulisowe zyczenia owczesnych wladz. Oczywiscie to w duzej
mierze prawda. Jednak naciski na sady nie byly wynalazkiem PRL-u.
Przypominam sobie opowiadania mojego ojca, ktory przed II Wojna
Swiatowa, przez kilka lat procesowal sie z jakims ksiedzem o
znieslawienie. Sprawa byla blaha, ale ojcie postanowil ja doprowadzic do
pomyslnego dla siebie konca i stracil sporo pieniedzy na adwokatow. W
pewnym momencie, w ktorejs kolejnej rozprawie nowym sedzia okazal sie
byc jego dobry kolega z lawy szkolnej. Niezawislosc sadow swoja droga,
ale przyjazn tez ma swoje prawa i ojciec byl pewnym wygranej. Tymczasem
ten kolega, przed rozprawa, zaprosil ojca do knajpy i powiedzial
wprost: "Sluchaj stary, sprawa jest idotyczna: masz racje, ale ja cie
nie moge uniewinninc. Byl telefon z Belwederu, ze temu ksiedzu nie
moze sie stac krzywda". Sprawe w koncu zalatwiono polubownie. Wracam
do glownego nurtu tej wypowiedzi.

W odroznieniu od stosunkowo poprawnej wspolpracy wladzy sadowniczej z
wykonawcza i ustawodawcza, zupelnie zly jest stosunek miedzy wladza
wykonawcza a ustawodawcza. Istnieje wszechswiatowa tendencja konfliktu
miedzy tymi stronami: czy to miedzy prezydentem USA a Kongresem,
Prezydentem a Zgromadzeniem Narodowym (Francja) czy Prezydentem Walesa
a Sejmem. Konflikty te zwykle zostaja stlumione, jezeli glowa panstwa
siegnie po wladze dyktatorska. Wtedy w swojej osobie dyktator jednoczy
obie te wladze, a parlament albo jest rozwiazywany albo staje sie tzw.
maszynka do glosowanina. Wladza dyktatorska to koncentracja w jednej
osobie wladzy wykonawczej i ustawodawczej. Co to oznacza? Mysle, ze te
sytuacje mozna by porownac z tranportem jajek po bezdrozach. Oczywiscie
przed wyruszeniem w podroz jajka musza byc dobrze opakowane. To zabiera
troche czasu i kosztuje. Mozemy albo opakowac je bardzo starannie, albo
po prostu przeznaczyc czesc na straty, troche je zabezpieczyc i w droge.
Podrozowac tez mozemy na kilka sposobow: albo gaz do dechy i najprostrza
droga do celu, albo tez poruszac sie powoli, starajac sie omijac co
wieksze wertepy. Problem jest jednak, ze taka podroz bedzie znacznie
dluzsza i jajka po drodze moga sie zepsuc. Oczywiscie latwo panstwo sie
domysla, ktory wariant podrozy odpowiada demokracji a ktory wladzy
dyktatorskiej. Oba warianty podrozy maja swoje wady i zalety: jedna jest
dluzsza i przynosi mniej strat, druga jest krotsza, ale straty moga byc
znaczne.


W tym kontekscie chce sie zajac Polska. Czy temu krajowi jest obecnie
potrzebna wladza dyktatorska? Z jednej strony odpowiedz wydaje sie
jednoznaczna: przeciez wyszlismy przed chwila, z bardzo gorzkimi
doswiadczeniami, spod jarzma wladzy dyktatorskiej, ktora dlawila
Polske przez ponad 40 lat. Z drugiej strony, nie ulega watpliwosci,
ze obecne targi miedzy Sejmem, Rzadem a Prezydentem nie sprzyjaja
szybkiemu wyjsciu z kryzysu ekonomicznego. Co wiec wybrac: demokracje
czy dyktature?

Siegnijmy po odpowiedz do historii okresu Drugiej Wojny Swiatowej. Na
jej progu, Wielka Brytania znalazla sie w nieslychanie trudnej
sytuacji politycznej, ekonomicznej i militarnej. Co zrobiono? Premierem
zostal Winston Churchill. Nie ulega watpliwosci, ze wielki patriota, ale
tez polityk bardzo konserwatywny i apodyktyczny. Wielka Brytania
wygrala wojne i nikt nie moze zaprzeczyc, ze jednym z wazniejszych
motorow zwyciestwa byla polityka Churchilla, zarowno wewnetrzna jak i
ogolnoswiatowa. Ujawniane zrodla historyczne potwierdzaja to
jednoznacznie ale tez i pokazuja, ze wiele decyzji Churchilla bylo
blednych i tragicznych w skutkach. Jednak w momencie zakonczenia wojny
Churchill wydawal sie byc zbawca Europy jezeli nie swiata. W tym swietle
wyglada niezrozumiale przegranie przez Churchilla wyborow do
brytyjskiego parlamentu tuz po zakonczeniu wojny. W moim przekonaniu
ludnosc Wielkiej Brytanii wykazala bardzo duzo wyczucia politycznego i
zdrowego rozsadku. Churchill niewatpliwie wykazywal cechy dyktatorskie
i byl dobry jako przywodca narodu na czas wojny, natomiast nie
nadawal sie na to stanowisko w czasach pokojowych. Istotnym bylo tez
to, ze mimo sprawowania wladzy typu dyktatorskiego, ludnosc Wielkiej
Brytanii miala mozliwosc wyrazenia swojej opinii i zdjecia go z
premierowstwa. Mysle, ze jest to najbardziej istotny i niebezpieczny
element wladzy dyktatorskiej. Powiedzmy sobie wprost: wladza odurza.
Wielu politykow usiluje narzucic swoim narodom wlasna wizje swiata i
panstwa i nie sa oni gotowi usluchac "dolow" i zrezygnowac z
wdrazania swojej wizji za wszelka cene. Nie tylko to: wielu politykow
wprowadza mechanizmy utrudniajace spoleczenstwu ich wlasne usuniecie.
Przeciez to wlasnie robily bardzo efektywnie wladze komunistyczne
przez tyle lat.

Tak wiec wracam do poprzedniego pytania. Czy Polske stac obecnie na
rzady dyktatorskie? W moim przekonaniu i tak i nie. I tak, bo dawaloby
to gwarancje skrocenia okresu przejsciowego z systemy gospodarki
centralnie planowanej na wolnorynkowa. Oczywiscie rowniez spowodowalo
by to i znaczniejsze, nieuniknione straty. W praktyce to moze oznaczac
wieksze niezadowolenie pewnych grup spolecznych, byc moze prowadzace
do bardzo gwaltownych reakcji. Jednoczesnie moze istniec zagrozenie,
ze dyktator badz grupa dyktatorska, w momencie osigniecia takiego czy
innego stanu stabilnego zechce kontynuowac taka polityke w dalszym
ciagu i nikt nie bedzie im w stanie przeszkodzic. Z drugiej strony
pojscie na pelna demokracje grozi, ze duzo czasu bedzie bezpowrotnie
zmarnowane na np: "gry i zabawy parlamentarne". Nie uniknione
spowolnienie przemian odsuneloby na dalszy czas prawdziwe odrodzenie
gospodarcze kraju, co tez moze prowadzic do powaznych niepokojow
spolecznych. I tak zle i tak niedobrze.

W moim przekonaniu w chwili obecnej nie stac Polski na system
dyktatorski, ale w niedlugim czasie to prawdopodobnie nastapi. Nalezy
wiec teraz skoncentrowac sie na wpowadzeniu takich procedur, ktore by
umozliwily kontrolowanie dzialan dyktatora, ktokolwiek by nim nie
zostal. W szczegolnosci chodzi o to, by latwo by sie go bylo pozbyc,
gdy juz kraj osiagnie pewna stabilizacje, a dokladniej, gdy tak
zadecyduje narod. Bardzo niewielu wladcow poddawalo sie
nieprzymuszonemu, bezposredniemu osadowi spoleczenstwa. Miedzy innymi
nalezal do nich general de Gaulle, ktory w obliczu rosnacej opozycji
oglosil referendum i stwierdzil, ze, jezeli je przegra to zrezygnuje
z wladzy, chociaz nie musial tego robic. Ale to byl de Gaulle...


Jan Glinka

____________________________________________________________________

                           LIST Z POLSKI
                           =============

[przytoczyl Jacek Walicki (jsw@hpfclk.sde.hp.com)]

[od red.: list ten przelezal sie dosc dlugo w szufladzie redakcyjnej,
 niektore wydarzenia zdazyly sie zdezaktualizowac. Niemniej sadzimy,
 ze zawarta w nim ocena sytuacji w kraju nie stracila na swiezosci]


                                              11 listopada 1991

Po raz pierwszy od 1938 r dzis znow oficjalnie i swobodnie mozna
obchodzic 73-a rocznice odzyskania niepodleglosci. Nie ma w nas i
nie widze wokol ani wybuchow radosci ani entuzjazmu. Ludzie (narod?)
sa zgaszeni, zmeczeni, a pod skora draza rozne obawy. Wydaje sie, ze
malo powodow do nadziei. Ale sa jednak. To prawda, ze kraj jest
zdewastowany i wszechstronnie zbrudzony, mozgi sprane, i wydaje sie,
schamione, splycone i zdewastowane.

Ale porownajmy: po ponad 140 latach zaborow jaka byla nazwijmy to
'mentalna' sytuacja w kraju tj. w "masach" (z wyjatkiem nielicznej
grupy swiatlych patriotow). Kiedy z Krakowa wyruszyla z zaboru
austriackiego pierwsza tzw. kompania kadrowa legionow do zaboru
rosyjskiego w czasie I wojny swiatowej to _polska_ ludnosc wsi i
miasteczek przyjmowala to polskie wojsko nieufnie, niechetnie i z
obawa. W duzych nawet miastach (Lodz, Warszawa) polskie
mieszczanstwo mowilo o odwrocie armii rosyjskiej pod naporem
Niemcow, ze to "nasze wojska sie cofaja"(!)

Przemyslowa, bankowa wyzsza warstwa srednia, i tez arystokracja zbyt
byla zajeta en masse robieniem interesow i pomnazaniem dochodow przy
pomocy administracji zaborcow by miec czas i ochote na walke o
niepodleglosc.

Niebywala koniunktura polityczna wywolana implozja Niemiec, Rosji i
Austrii i katalizator w postaci grup polskiej mlodziezy prowadzonej
przez takich jak Pilsudski uruchomily i nasilily dazenia
niepodleglosciowe. Tak wiec sytuacja w kraju byla "patriotycznie"
fatalna a jednak cud sie stal. Kiedy Sowieci juz w 1919/20 zaczeli
sie przygotowywac do najazdu na Europe poprzez Polske, zmiekczali
propaganda i agitacja ubogie chlopstwo polskie do tego stopnia, ze w
lubelskim, bialostockim i w plockim (!) znalezli sie liczni
ochotnicy do bolszewickiej Krasnoj Armii.

W mlodosci Jozef Pilsudski "socjalizowal" jak sie to mowilo i stajac
sie w 1918 Naczelnikiem Panstwa mogl agitacji sowieckiej
przeciwstawic spoleczny a niekomunistyczny program budowy panstwa
uwzgledniajacego wszystkie warstwy. Dzieki temu (m.in) mozna sie
bylo obronic przed najazdem bolszwickim w 1920 zwiekszajac stan
liczebny armii z 5 tysiecy (sic!) do 1 miliona ludzi.

Nie bez racji to pisze. Walesa walczac o stolec prezydenta rozbil
zbyt wczesnie ruch Solidarnosci (on by sie i tak zroznicowal i
podzielil, moze jednak wolniej i madrzej); opoznil wolne wybory,
glupio rozegral przed wyborami napedzajac mimo swojej (glupiej!)
woli zwolennikow komunie tj. SDRP. Unii Demokratycznej zarzuca
lewicowosc, a probuje sklecic grupy ekstremy klerykalno-prawicowej.
Powierzenie Geremkowi sformowania rzadu jest polityczna zagrywka
obliczona na postraszenie i pogodzenie (nie chcacych sie ze soba
pogodzic w koalicji tzw. centro-prawicowej) WAK, PC, Liberalow, KPN.

Jednoczesnie komuna na powierzchni i pod ziemia judzi i podszczuwa
chlopow i kolejne grupy robotnicze (gornicy, kolejarze) a takze
oswiate i zdrowie. Tzw., pozal sie Boze, elity polityczne (same
siebie tak nazywaja) nie sa zdolne - procz klotni i targow - do
zorganizowania pracy i zycia w panstwie.

Nie widze ani przywodcy ani prawdziwej elity, ani programu, ktory
moglby chwycic w wiekszosci narodu. Widze swary nad gospodarcza
przepascia, cynizm, slepote polityczna i zadufana glupote "elit
politycznych", a naprzeciw dobrze zorganizowana i zakonspirowana
mafie komuny. (Podziemna polityka Rosji bedzie szczucie
nacjonalizmow Litwy, Ukrainy i Bialorusi przeciw Polsce. Obym sie
mylil!)

Moze bylaby szansa na uzyskanie zrozumienia i poparcia wiekszosci
spoleczenstwa dla spolecznie sensownego programu zorganizowanej
pracy - mimo zarzutow "lewicowosci" przyklejanych Mazowieckiemu. Sam
Mazowiecki ma troche niemrawy "image". Za pare dni zobaczymy co
przyniesie ta zagrywka Walesy karta Geremka. Zreszta jest to bez
znaczenia. Kleska jest ten Sejm - 30 partyjek!

A mimo to wszystko jest nam lepiej - nie czuje sie tego tepego
gniotu promoskiewskiej komuny na kazdym kroku. Moze i jakas
madrzejsza polityka sie wykluje? Tylko tak bardzo zalujemy, ze juz
zycie za nami a nie przed nami. Wprawdzie nas nie zamordowali
(przypadkowo) ale zycie tak nam spaskudzili. Oby ich ciezko za to
Bog rozliczyl i za ich zbrodnie.

List pisze z przerwami. Potem dokoncze - odczekawszy pare dni - bo
sam ciekaw jestem czy, a raczej kiedy, Geremek zrezygnuje z
tworzenia rzadu. Nam potrzebny jest prezydent o charyzmie Jana
Pawla, rozeznaniem mentalnosci Zachodu Zb. Brzezinskiego, troski o
Polske Jezioranskiego i rozumu "wschodniego" Pilsudskiego. Skad
takiego wziac wsrod tej czeredy marnych ujadajacych pieskow?


13 listopada

No i Geremek zrezygnowal z tworzenia rzadu pod zdecydowanym oporem
PC, KPN, WAK, ZChN. Dzis byla karczemna awantura w Belwederze miedzy
p. Walesa a Kaczynskim. Bajzel polityczny az hadko sluchac. Boje sie
skoku inflacji. Kandydatem PC jest mec. Olszewski ("dekomunizator")
- ale czy oznacza to szanse dla gospodarki? Uwikla sie w
przepychanki z komunistami a gospodarka kraju??

17..19 XI

W polityce normalne zoo. Chociaz nie! Przepraszam zwierzeta - one
nie takie glupie (egoistyczne sa - ale nie samobojczo).[...] Moj
komentarz polityczny: ostatnia szansa Rzeczypospolitej, ktora
zaprzepascil tak czczony Jan III Sobieski, bylo: sojusz z Turcja,
zniszczenie Austrii i Habsburgow, oslabienie Prus, a przede wszystkim
odepchniecie Rosji od Baltyku. Tego nie zrobiono i konsekwencja byla
Jalta dwa i pol wieku pozniej.

RSW.

____________________________________________________________________


          TYSIAC KONI PRZEPUSZCZAMY, A JEDNEGO ZATRZYMAMY
          ===============================================

Jan Walc

[Zycie Warszawy, 24.01.1992, przytoczyl Zbyszek Pasek]



Jak tylko znowu zaczynaja scigac Adolfa Hitlera, popadam w lekka
nerwowosc. I to bynajmniej dlatego, bym mial pod pacha
wytatuowane "SS", ale z innego zupelnie powodu: denerwuje sie, ze
traca czas, jednoczesnie zaniedbujac obowiazki. Mam w tej sprawie
wyniesiony uraz wyniesiony z dziecinstwa i mlodosci, ktore
przypadly mi na czasy gomulkowskie - jak tylko Gomulka cos
spartaczyl, zaraz wyjmowal Hupke, Czaje i oczywiscie Hitlera,
zeby mi tym wszystkim wymachiwac przed nosem.

Wymachiwal, wykrzykiwal, ale obejrzec nie pozwalal - podstawowe
ksiazki dotyczace faszyzmu byly w Polsce cenzuralnie zakazane.
Wydana w najrozniejszych jezykach swiata w latach czterdziestych
prace Klemperera "Lingua Tertii Imperii" zdecydowal sie po polsku
wydac dopiero gen. Jaruzelski, kiedy sluzby wyspecjalizowane
doniosly mu o przygotowywanym wydaniu podziemnym.

Dzisiaj w co drugim miescie bedacym siedziba prokuratury toczy
sie sledztwo w sprawie wydania "Mein Kampf". Prokuratorom urosly
skrzydla i z ognistym mieczem scigaja przestepce. One urosly
dokladnie tym samym prokuratorom, ktorzy nie byli w stanie
zmobilizowac sie do tej pory, by w naszym ludnym i rozleglym
kraju zlapac jakiegokolwiek przestepce, ktory by nawolywal do
wasni na tle roznic narodowosciowych, etnicznych, rasowych lub
wyznaniowych, za co nasz kodeks karny pozwala dac i 10 lat.

Czy wydawca ksiazki Hitlera wypelnia dyspozycje stosowynych
artykulow kodeksu karnego - to rzecz wysoce dyskusyjna, choc
oczywiscie nie mozna tego wykluczyc. Bezdyskusyjne natomiast, ze
nie sciga sie w Polsce tych, ktorzy opisane w tych samych
artykulach przestepstwa popelnili z cala pewnoscia, z winy
umyslnej i oczywiscie z przestepczymi intencjami. I na pewno nie
jest tak, ze prokuratorzy o tych przestepstwa nie wiedza, tylko
ich sciganie wiaze sie z pewnym ryzykiem - nie wiadomo, kogo sie
w koncu zlapie. Bez ryzyka, ale za to z milym poczuciem dobrze
spelnionego obowiazku sciga sie Adolfa Hitlera.

Z okazji wydania "Mein Kampf" podnioslo tez larum wielu
publicystow, przerazonych, ze nasze biedne i glupie spoleczenstwo
zacznie tego okropnego Hitlera czytac i do szczetu od tego
zglupieje. Wiec natychmiast pojawiaja sie pomysly, ze takie
rzeczy, to wydawac mozna tylko z odpowiednim wstepem, przy pomocy
ktorego mozna sie bedzie od wydawanych tresci odciac. Od tego tez
mi sie przypomina moje trudne dziecinstwo, kiedy odcinanie sie
bylo chlebem codziennym, a co druga warta wydania ksiazka
opatrzona byla odcinajacym sie od niej wstepem. Nawet pierwsze
powojenne wydanie "Winnetou" bylo zaopatrzone w taki wstep,
napisany przez jednego towarzysza z "Trybuny Ludu".

Na pudelkach papierosow od pewnego czasu drukuje sie obowiazkowo
ostrzezenie "Palenie albo zdrowie - wybor nalezy do ciebie".
Podpisano: Minister Zdrowia i Opieki Spolecznej. W krajach
bardziej zachodnich podaja jeszcze szczegoly: zawartosc procentowa
poszczegolnych skladnikow oraz ilosc substancji szkodliwych w
miligramach. Pewnie takie napisy uspokaja czyjes sumienie, wiec
moze na Hitlerze powinno sie pisac: "Czytanie albo zdrowie
umyslowe - wybor nalezy do ciebie". I w podpisie  - Minister
Edukacji Narodowej. Mozna by rowniez - bardziej ambitnie - pokusic
sie o okreslenie zawartosci glupstw, swinstw i innej wredoty w
procentach albo jakichs innych jednostkach, chocby w hitlerach
(H). Dla uproszczenia mozna przyjac, ze "Mein Kampf" zawiera ich
100%, a dla innych dziel liczyloby sie proporcjonalnie.

Tylko kto to bedzie liczyl? Bo jesli chodzi o Hitlera, to jego
szkodliwosc w dzisiejszej Polsce jest zapewne znikoma: wszyscy
dokladnie wiedza, ze w jego ksiazce sa same rzeczy zle i glupie,
wiec niewielka obawa, ze ktos sie nimi, ze szkoda dla siebie i
bliznich, zainspiruje. Z innymi publikacjami sprawa juz bardziej
skomplikowana - chocby autorow roznych diet zycia pewnie nawet
daloby sie powsadzc do pudla (oczywiscie gdyby prokuratorzy nie
byli tak zajeci lataniem za Hitlerem) - i to na dlugie lata za
rujnowanie zdrowia latwowiernym czytelnikom, ale co zrobic z
rozmaitymi wspolczesnymi myslicielami politycznymi i
gospodarczymi, ktorzy dla osiagniecia sukcesu wyborczego klamia
albo bredza? Kto i w jakim trybie bedzie przed nimi ostrzegal? To
nie jest wcale pytanie retoryczne: jak powiedzialem z urzedu
powinien to zapewne robic Minister Edukacji Narodowej. Ale co
robic w sytuacji, kiedy jednoczesnie dotychczasowy wiceminister
tego resortu rzuca swoim buzdyganem, oswiadczajac, ze obecny
minister jest osobnikiem skrajnie nieodpowiedzialnym?

Hitlerowi nikt dzis w Polsce nie uwierzy i tego sie nie warto
obawiac, ale w emerytury po 7 milionow na twarz uwierzy
wystarczajaco wielu ludzi, zeby byly z tego powazne klopoty.
Strasznie mi przykro, ale podejrzewam, ze "Mein Kampf" to lektura
w dzisiejszej Polsce nader pozyteczna, tylko moze byloby lepiej,
gdyby te ksiazke czytano w odcinkach w Studiu Wyborczym.

A przeciez w gruncie rzeczy caly ten spor o "Mein Kampf" dotyczy
czegos zgola innego: jedni uwazaja wspolczesne polskie
spoleczenstwo za zbior nieodpowiedzialnych i niebezpiecznych
idiotow, ktorym nalezy odbierac wszystkie ostre przedmioty, inni
zas sadza, ze historia czegos uczy i nie trzeba jej w tym
przeszkadzac.


[od red. Wedlug "Donosow" "Mein Kampf" zostalo dopuszczone do
sprzedazy]

____________________________________________________________________

                               DOKTORAT
                               ========

Hanna Krall


["Res Publica", marzec 1988, przytoczyl Jurek Krzystek]


Najpierw zwolniono kierownika mojej pracowni. Byl czlowiekiem niemlodym,
przezyl wojne, jego ojciec zginal w getcie w Lodzi. Kiedy zaczela sie
nagonka, przyszedl do naszego pokoju i przysiadl na biurku: - Na razie
zwalniaja, potem zrobia szopy...

     Nie wiedzialam, co to "szopy", okazalo sie, ze to byly warsztaty w
getcie, dla Zydow.

     Pomyslalam, ze zartuje i ze jest to - mimo wszystko - niestosowny
zart, ale nastepnego dnia przyszedl znowu.

     - Szopy beda tylko dla zdrowych. A co ze starcami i z chorymi?

     Psychiatra powiedzial jego zonie, ze powinni wyjechac natychmiast.

     To jest Luk Triumfalny... To on... To prezydent Mitterand przypina
mu Legie Honorowa... A to jest telefon od niego. Zadzwonil kiedys z
Paryza - co przyslac? Popatrzylam na rozwalona przez dzieci sluchawke i
powiedzialam: telefon. Zapytal: jakiego koloru? Zdziwilam sie, ze mozna
sobie wybierac kolor aparatu telefonicznego. Ciemnoniebieski -
powiedzialam. I prosze...

     Kiedy wyrzucano kierownika, dyrektor instytutu oswiadczyl, ze moze
sie to zle odbic na calej pracowni, jako nastepnego wyrzucono wiec
dyrektora.

     Po wyrzuceniu dyrektora stalo sie jasne, ze z naszego instytutu
mozna wyrzucic kazdego.

     Byl to instytut resortowy, z dobra opinia wsrod fachowcow u nas i w
swiecie, o duzym znaczeniu dla gospodarki.

     Nowym szefem zostal profesor, absolwent uniwersytetu w Petersburgu
i Sorbony, chodzacy szarm i europejska kultura. Czego sie bal, nie mam
pojecia. Mial spory dorobek naukowy, wykladal na zagranicznych
uczelniach, zblizal sie do emerytury - i uprzedzal zyczenia wladz, nim
jeszcze zdazyly je wypowiedziec.

     Moze bal sie, ze mu paszportu za te granice nie beda dawali? Na
wyjazdach zalezalo mu najbardziej; nie dla pieniedzy nawet, tylko zeby
nie stac sie prowincja.

     Nowy dyrektor, na polecenie wladz, kolejno zwalnial z pracy naszych
kolegow - Zydow.

[...]

     Bez przerwy zwolywano jakies zebrania. Nie bywalam na nich,
zapraszano imiennie i tylko najpewniejsze osoby. Wszyscy przyjmowali
zaproszenia, szli i nie otwierali ust. To milczenie bylo czyms
niezwyklym: cisza w pokojach, na korytarzach, w stolowce. Ja czasami
otwieralam usta, ale wypowiadalam sie ogolnikami: "kurwa mac", albo "o
kant dupy potluc". Rozwijalam te mysl tylko w naszym pokoju i tylko w
obecnosci osob, z ktorymi pracowalam od lat, ale kazde moje slowo
docieralo do sekretarza partii. - Kolezanka? - zdziwil sie. - Z takiej
dobrej, proletariackiej rodziny? (Jako corka tramwajarza reprezentowalam
zdrowy trzon klasy robotniczej w naszym instytucie).

     - Z dobra rodzina nie trzeba przesadzac - powiedzialam. - Moj
robotniczy, aryjski dziadek zapil sie na smierc (byla to prawda). A co
do Zydow, to jak ich wywalicie, nie podzwigniecie tego instytutu przez
najblizsze dziesiec lat.

     Pomylilam sie: minelo dwadziescia lat, a instytut nadal sie nie
liczy, w Polsce ni na swiecie.

     - Niepotrzebnie mu to powiedzialas - skarcil mnie moj zydowski maz.
- Po co ich draznisz? Wiesz przeciez, ze musze skonczyc prace.

     Maz pisal prace doktorska. To byla wazna praca, znalazl do niej
unikalne materialy i bardzo chcial ja ukonczyc. Umowilismy sie, ze
przynajmniej do konca wrzesnia bede siedziala cicho, wczesniej i tak nie
wyjedziemy.

[...]

     - Prosze Cie... - odpowiadal maz. - Tylko do wrzesnia. Wreszcie i
mnie wezwano do dzialu kadr. Po dziesieciu latach pracy wreczono mi
wymowienie bez slowa. Obok dyrektora bylam jedyna Polka zwolniona z
instytutu. Kiedy wracalam z kartka w reku, zatrzymal mnie na korytarzu
sekretarz, podal mi cztery powody zwolnienia, a na koniec podal mi reke.
Jest to glupie uczucie - nie podac komus reki, zdarzylo mi sie to
pierwszy raz. Z czterech powodw zwolnienia zapamietalam jeden: ze
zamierzam wyjechac do Izraela.

     Nigdy nie zamierzalam wyjechac do Izraela.

     Pewien znajomy Zyd, specjalista od destylacji ropy, zadzwonil tego
samego dnia: musialas cos przeskrobac, skoro Cie wyrzucili. Przyszedl
nawet do nas do domu, koniecznie chcial dowiedziec sie, co
przeskrobalam. Mialam spora satysfakcje, gdy pare miesiecy pozniej
zwolnili i jego. Pracuje obecnie w biurze projektow Shella, w Nigerii.
Jego zona przysyla mi wloczke. Wybiera najtansza, ale na szczescie ma
dobry gust.

     Ciekawe, ze po moim zwolnieniu kolega ow probowal mi spokojnie i
rozsadnie wytlumaczyc, co sie dzieje: walki frakcyjne - walki partyjne -
normalna rzecz - na calym swiecie zwalczaja sie grupy interesow. Kiedy
jego zwolnili, nie bylo juz "normalnej rzeczy", byla krzywda wolajaca o
pomste.

     Podobnie moi tesciowie, bardzo zacni zreszta, bardzo kulturalni
ludzie, on - adwokat, ona - dama z najlepszego towarzystwa. Przez
dwadziescia pare lat nie zauwazali, ze dzieje sie dookola wielkie
swinstwo, dopiero jak sie dobrano do Zydow, podniesli aj waj. Ja
rozumiem, ze wszystko im sie usralo, ze to ich wlasna, ukochana,
internacjonalistyczna wykrecila im taki siurpryz, ale czlowiek nie mogl
sie powstrzymac od msciwej satysfakcji.

     Najlepsze zaczelo sie juz po zwolnieniu. Postanowilam znalezc
prace.

     Dowiadywalam sie, gdzie jest miejsce, bralam dyplom i szlam do
dzialu kadr.

     Przede wszystkim podsuwali mi ankiete personalna.

     Od jakiegos czasu obowiazywal nowy formularz tej ankiety, z
dodatkowa rubryka: nazwiskiem panienskim matki. Bo czlowiek mogl zmienic
wszystko - i wlasne nazwisko, i nazwiska rodzicow, i imiona rodzicow,
ale "Nazwisko rodowe" mamuski bylo jak pan Bog przykazal, bez szans.

     Tylko ze ja mialam wszystko w porzadku: i mamuske z domu, i babki z
domu, i dziadkow, najsurowsze ustawy niczego by sie nie doszukaly we
mnie - i to dopiero zaskakiwalo personalnych.

     - W takim razie dlaczego zwolniono pania ?!

     Odpowiadalam dwojako.

     Kiedy praca nie podobala mi sie i nie zalezalo na posadzie, mowilam
zagadkowo: Sama nie wiem...

     Kiedy chcialam sie zalapac, mowilam od razu: Nie wiem, nie jestem
Zydowka.

     Budzilo to reakcje pelna niesmaku: - Alez my nie o tym...

     Bowiem ludzie, mimo wszystko, wstydzili sie artykulowac podobne
pytania wprost i kiedy juz padala ta niedelikatna odpowiedz, uwazali za
swoj obowiazek protestowac.

     Nauczylam sie niezle rozpoznawac ich reakcje: ciekawosc,
zazenowanie, strach... bardzo byli latwi do rozszyfrowania, zwlaszcza
gdy sie bali. Pewna personalna przemogla zreszta lek, obiecala prace i
tylko prosila, zebym na marginesie ankiety dopisala jeszcze, gdzie bylam
chrzczona.

     Wstalam, wrocilam do domu i powiedzialam, ze jednak wolalabym
wyjechac z Polski.

     Niestety. Jako posiadaczka tylu znakomitych dziadkow i babc nie
moglam sama wystapic o emigracje, zas moj maz przygotowywal sie wlasnie
do obrony pracy doktorskiej, ktora oceniono niezwykle wysoko. - Obronie
i wyjedziemy - mowil. - Poszukaj jeszcze troche....

     Szukalam, pamietam, na Annopolu. Mieli tam kilka etatow i ani
jednej osoby z wyzszym wyksztalceniem. Na widok mojego dyplomu ucieszyli
sie szczerze, a po miesiacu poradzili mi, zebym w dzielnicy partyjnej
Praga-Polnoc wiecej nie szukala.

     Przenioslam sie do innych dzielnic, w sumie odwiedzilam z
piecdziesiat dzialow kadr. Dostalam prace przez wydzial zatrudnienia: w
spoldzielni zabawkarskiej, ktora uruchamiala uboczna produkcje abazurow.

     Pracowali tam ludzie, ktorzy nigdzie nie mogli sie zaczepic:
niezamezne, wielodzietne matki, amnestionowani wiezniowie, facet z
lagru, ktory opowiadal, jak wyglada zorza polarna, 'aurora borealis', no
i my, marcowi. "My", bo pewnego dnia zobaczylam na korytarzu smutne
czarne oczy, jak sie okazalo - oczy doktora chemii, zwolnionego z IBJ.
Jego siostra, ktora tlumaczyla poezje starofrancuska, popelnila przed
miesiacem samobojstwo, jego zona urodzila blizniaki. Nie rozmawialismy,
bo dookola pracowali ludzie. Doktor chemii malowal stelaze abazurow
biala, emulsyjna farba, ja je obciagalam jedwabiem i ozdabialam
sztucznymi kwiatami i pasmanteria.

     Musze sie pochwalic: sama pani prezes uznala nasze abazury za
najladniejsze. W nagrode pozwolila mi wyjsc w godzinach pracy do
fryzjera, kiedy wybieralam sie na obrone pracy doktorskiej mojego meza.

     Obrona wypadla znakomicie. Nie zdziwilam sie, kiedy promotor
doradzil memu mezowi drazyc temat i myslec o habilitacji. Stalo sie
jasne, ze wyjazd trzeba bedzie odlozyc, na szczescie nie jest juz zle -
pocieszal mnie maz - twoje abazury ida coraz lepiej.

     Ze spoldzielni zabawkarskiej, w ramach reorganizacji, wyrzucono
dwie osoby: doktora chemii i mnie.

     I ja zapisalam sie wtedy na studium doktoranckie. Moglam to zrobic,
poniewaz pani, ktora brala w komis abazury od spoldzielni, zalatwila mi
malowanie spinek.

[...]

     Z pracy, egzaminu i obrony otrzymalam oceny bardzo dobre,
otrzymalam tez pismo, ze doktorat uzyskalam z wyroznieniem. Z dyplomem
doktora nauk wyruszylam do piecdziesiatego pierwszego dzialu kadr.

     Przestudiowali swiadectwo pracy wydane przez spoldzielnie
zabawkarska i spytali: - A dlaczego pani doktor robila abazury?

[...]

     Wrocilam do malowania spinek. Niestety, na krotko. Zaniepokojeni
znajomi umowili mnie z facetem z KC. Facet zalatwil mi prace. Byl rok
1980, przestalam byc bezrobotna.

     W koncu zadzwonili z mojego dawnego instytutu. Powiedzieli, ze
dziala komisja do naprawiania krzywd wyrzadzonych w marcu.

     Komisja zaproponowala mi powrot do pracy.

     Nie skorzystalam.

     W komisji naprawiania krzywd, podobnie jak we wladzach
"Solidarnosci" instytutu, byli ci sami ludzie, ktorzy wyrzucili nas z
pracy, ich kumple, ich milczacy kibice, ktorzy nie otwierali ust, kiedy
wyrzucano.

     Pracuje w zakladzie, ktory zalatwil mi facet z KC. Jest mi wszystko
jedno, gdzie pracuje. Staram sie, by koledzy, z ktorymi siedze w pokoju,
wiedzieli o mnie jak najmniej.

     Moj maz czeka na profesure.

     Moja tesciowa daje mi niekiedy do zrozumienia, ze wyszlam za jej
syna dla kariery.

     Mojej wyroznionej pracy doktorskiej nie wykorzystal nigdy nikt do
niczego.

     W mojej kuchni jest duzo zagranicznych przypraw, a mojej lazience
wisi luksusowy papier toaletowy, bo koledzy zwolnieni z instytutu przed
dwudziestu laty nie zapominaja o mnie.

     Moj ranek zaczyna sie od mysli: o jeden dzien mniej do emerytury,
jak dobrze.


_______________________________________________________________________

             KSIAGARSKIE BESTSELLERY W GRUDNIU I STYCZNIU
             ============================================


[wg. "Exlibrisu", dodatku do Zycia Warszawy, Luty '92,
przytoczyl Zbyszek Pasek]


Literatura obca

 1. A. Ripley       "Scarlett"       [Atlantis]
 2. M. Mitchell     "Przeminelo z wiatrem"  [Czytelnik]
 3. C. McCallough   "Ptaki ciernistych krzewow" [KiW]
 4. J. Krantz       "Tylko Manhattan"
 5. M. Korda        "Queenie"  [Atlantis]
 6. A. Ripley       "Dziedzictwo nowoorleanskie" [Atlantis]
 7. E. Jong         "Strach przed lataniem"  [Litera]
 8. B.T. Bradford   "Akt woli" [Graf]
 9  W. Styron       "Wybor Zofii" [Nowa]
10. J. Steinbeck    "Na wschod od Edenu" [PIW]

Literatura polska

 1. H. Sienkiewicz  "Potop"  [Elipsa]
 2. H. Sienkiewicz  "Krzyzacy" [Elipsa]
 3. M. Nurowska     "Panny i wdowy. Zniewolenie" [Nowa]
 4. M. Nurowska     "Panny i wdowy. Poker" [Nowa]
 5. J. Chmielewska  "2/3 sukcesu" [Alfa]
 6. H. Sienkiewicz  "Krzyzacy" [LSW]
 7. H. Sienkiewicz  "Potop" [LSW]
 8. B. Prus         "Lalka" [PIW]
 9. A. Szczypiorski "Poczatek" [SAWW]
10. K. Bunsch       "Wawelskie wzgorze" [Malopolska Oficyna Wydawnicza]


_______________________________________________________________________

                             LIST DO REDAKCJI
                             ================

Marek Podgorny (Podgorny@sccs.syr.edu)


A propos pytania (Spojrzenia #15) dotyczacego wywiadu Agnieszki
Holland dla NYT: owszem, czytalem go. Wypowiedz pani Holland byla w
istocie bardziej drastyczna: powiedziala mianowicie, ze Niemcy maja
dosc sluchania na temat grzechow przeszlosci, i ze natychmiast po
zjednoczeniu odzyla ich znana skadinad buta i arogancja. Powiedziala
rowniez, ze ma (miala?) tam wielu przyjaciol, ale ostatnio traci z
nimi wspolny jezyk, i ze nigdy juz nie zrobi tam zadnego filmu.

Nie dziwie jej sie. Tuz przed wyjazdem z Niemiec (sierpien 91) tez
mialem okazje stwierdzic, ze niektorzy znani mi Niemcy nagle jakos
zhardzieli i mniej mnie lubia, z wzajemnoscia zreszta.

A propos samego filmu, to widzialem go pare dni temu w Manlius, NY.
Koszmarne, zaplute kino, przy ktorym kino w Lwowku Slaskim wyglada
jak La Scala, bylo PELNE (na Arnolda przychodzi przy dobrych ukladach
10 osob). Film jest.... hm, jakby to ujac...   wysoce niekonwencjonalny,
trudny do sklasyfikowania, i niewatpliwie wybitny. Przepiekne zdjecia
z Polski, mgielki, chcialoby sie do domu. Film szedl w wersji
orginalnej, tzn. po niemiecku, wiec wreszcie moglem zrozumiec kazde
slowo. Stanowisko niemieckiej komisji kwalifikacyjnej zdumiewa mnie -
film jest tylez antyniemiecki co antypolski albo antyzydowski.


Marek Podgorny

________________________________________________________________________

Redakcja "Spojrzen": Jurek Krzystek (krzystek@u.washington.edu)
                     Zbigniew J. Pasek  (zbigniew@caen.engin.umich.edu)
                     Jurek Karczmarczuk (karczma@frcaen51.bitnet)

Copyright (C) by Jerzy Krzystek 1992. Copyright dotyczy
wylacznie tekstow oryginalnych i jest z przyjemnoscia udzielane pod
warunkiem zacytowania zrodla i uzyskania zgody autora danego tekstu.

Poglady autorow tekstow niekoniecznie sa zbiezne z pogladami redakcji.

Prosby o prenumerate i numery archiwalne do Jurka Krzystka

____________________________koniec numeru 16____________________________